Skocz do zawartości

AdeX

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    155
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez AdeX

  1. Czyli mam rozumieć że mam ciągnąć wątek o Legii Cudzoziemskiej ?
  2. Obudziłem się i dostałem szoku. Leżałem w łóżku! W prawdziwym łóżku! Miękki materac, poduszka kołderka, a nad mną - Eduardo i pielęgniarka!. Zacząłem pierwszy: - Jestem w raju? - Nie w szpitalu. Jak się czujesz? - spytała młodziutka i... piękna pielęgniarka. - Teraz? Idealnie... - To dobrze, poleżysz tu jeszcze z jeden dzień i Cię wypuszczę. - Dzięki stary - dopiero teraz odezwał się Eduardo - Wiesz jakby nie ty, to nie wiem co by się stało. Ten upał był nie do zniesienia, biegłem i nagle zakręciło mi się w głowie. - Nie ma sprawy... - powiedziałem dość zawstydzony tą sytuacją. Eduardo odszedł po paru minutach, a przy mnie pojawiła się znów ta pielęgniarka. Jak to lekarz, doradziła mi żebym się przespał, co też z chęcią zrobiłem. Następnego dnia byłem już w jednostce. W sali Major orzekł nam wspaniałą wiadomość. Za dwa dni czyli w wtorek było święto legionisty, co oznaczało że jedziemy do pobliskiego miasta na dziewczyny. Każdy był już głodny przygód erotycznych. Po tej nowinie mieliśmy iść na patrol. Gdy już wychodziłem Major rzekł do mnie bym został. - Colin'ie nie wiem co mam powiedzieć. Mam mieszane uczucia, z jednej strony duma że tak postąpiłeś, z drugiej strony złość bo nie wypełniłeś Artykułu 6 który mówi że rozkaz jest świętym obowiązkiem. A teraz szczerze... To była próba. Musiałem sprawdzić kto jaki jest. Jak widzę to tylko ty zachowujesz tu zdrowy rozsądek, nawet pod groźbą umiesz złamać rozkaz, i to się ceni. Połowa tych półgłówków nie zatrzymała by się jakby ktoś dostał, a ty to zrobiłeś! Jestem z Ciebie dumny! Brawo! A teraz dołącz do reszty Haiti. Teraz pytanie do was... Mam jeszcze dużo pomysłów odnośnie Legii, jednak jeśli chcecie mogę zmienić wątek (nie znaczy to że pójdę do klubu). Wszystko teraz zależy od was.
  3. Cały tydzień upłynął nam na strzelaniu na strzelnicy, oraz ćwiczeniach w siłowni. Jednak pod koniec tygodnia, Major ogłosił że trzeba będzie się wybrać na wycieczkę, co oznaczało jedno - bieg. Tak więc, w piątek o godzinie 13:00 wyruszyliśmy. Major jak zwykle w swoim Jeep'ie, Eric jak zwykle na samym początku. Tego dnia biegłem z tyłu. Nie miałem jakoś siły biec na 100% swoich możliwości, co najwyżej na 60%. Trzymając się z dala od Erica, gadałem tym razem z Jinem który, muszę szczerze powiedzieć, poczynił wielkie postępy w operowaniu językiem angielskim. Były niekiedy pewne niedomówienia, ale kończyło to się grą na migi. Tym razem gadaliśmy o futbolu. - Wiesz, koreański futbol nie jest dobry, ale dupę wam spraliśmy podczas MŚ Korea-Japonia. Jednak i tak pozostawia wiele do życzenia nasz futbol. Szczególnie klubowy. Mamy słabe kluby, słabych trenerów i słabych zawodników, bo Ci dobrzy grają już w Europie. Ale nie jest tak źle. Ostatnio powstał nowy klub Young Tigres. Wiesz, najstarszy zawodnik ma 18 lat, ale już mierzą w mistrzostwo. Dobrzy są, byle by tylko nie przyszedł jakiś ManU, lub Arsenal bo będzie po zawodach... Nagle usłyszałem jakieś tupnięcie, jakby ktoś się przewrócił. Spojrzałem do tyłu, Eduardo zemdlał. Major jednak się nie zatrzymał. - Majorze, Eduardo zemdlał! Musimy stanąć! - Nie obchodzi mnie to! Biegniemy dalej! - Ale musimy! - To rozkaz Colin. Spojrzałem jeszcze raz na Eduarda nie poruszał się. Postanowiłem wbrew Majorowi zawrócić. Wziąłem go na plecy i ruszyłem za resztą stada. Eduardo choć mały, ważył trochę. Cudem dołączyłem do grupy i biegłem już jako ostatni. Gdy dobiegłem z nim do zamku lub fortecy jak kto woli, sam opadłem z sił. Położyłem go na dziedzińcu, i sam zemdlałem. Jeszcze moment przed tym usłyszałem oklaski.
  4. W poniedziałek okazało się, że minął już etap rozwoju fizycznego i teraz przejdziemy do broni. Każdy już chwalił się jaki to on jest wspaniały w strzelaniu. Naturalnie największą wiochę robił Mahoney. - Zobaczycie mój geniusz strzelecki. W wieku 6 lat upolowałem już kaczkę! - Taa, a potem obudziła Cię mama - odrzekł Vifon. - Masz jakiś problem? - Tak! Ty! - Możemy to inaczej załatwić. - Ojej, chcesz mnie pobić? Proszę nie! Nie pomogło mówienie żeby przestali. Mahoney rzucił się na Vifona, od razu uderzając go 3 razy w okolicy nosa. Pojawiła się krew. Vifon jednak nie był dłużny, sam wyprowadził 2 sierpowe, rozwalając mu łuk brwiowy i zapewniając śliwę pod okiem po drugim uderzeniu. Rzuciłem się na Mahoney'a próbując go odciągnąć. Udało mi się. Obaj dość poturbowani wylądowali pierw u lekarza, potem u Majora. Wyszli z od niego z groźnymi minami. - Przez tego cholernego australopitka mamy warte. O godzinie 2:00 mamy być gotowi pod północną wieżą, a jeśli nie to będziemy wychłostani. Niestety... Zła wiadomość, mam wybrać także dwóch, z Haiti co pójdą z nami. Jacyś ochotnicy? Naturalnie nikt się nie zgłosił. Tak więc Mahoney sam wybrał. Wybrał mnie i Viniciusa. Myślałem że go zabiję podczas tej warty. Tak Więc o godzinie 2:00, byliśmy już pod północną wieżą. Tam czekał na nas Major. Rozdał nam naszą broń - nożyk i gwizdek, żeby jakby nie daj Boże by się coś wydarzyło to tym mamy alarmować. Tak zacząłem swoją pierwszą wartę która trwała aż do 7:00.
  5. Do kolacji Kodeks umiał każdy... Sobota okazała się dniem dość próżnym. Tylko 20 kilometrów biegu, 2 godziny na siłowni to praktycznie nic. Dlatego gdy wieczorem cała jednostka Haiti zasiadła przy stole do gry w pokera na papier toaletowy, nikt nie spodziewał się, że będziemy grać do 1:00. Do tego Forgt poświęcił się i poszedł do piwnicy po 2 butelki wina. Było to dość ryzykowne, ponieważ tu rządziły prawa arabskie, czyli jeśli cię nakryli na kradzieży ucinali ci rękę. Jednak opłacało się. Forgt przyniósł trunek, a humor każdemu się polepszył. O godzinie 1:00 jak już wspomniałem położyliśmy się spać, pierw jednak chowając butelki. Ledwo położyłem się spać, gdy ktoś zaczął mnie popychać i krzyczeć do ucha. - Pobudka! Spojrzałem na zegarek - 1:30. Co się stało? Nie zamierzałem jednak szukać wyjaśnień, ponieważ Major miał w ręce bat, którego raczej nie zawahał by się go użyć. Szybko się ubrałem i razem z jednostką zbiegliśmy na dziedziniec. Jeszcze było ciemno. Major stał przed nami. W końcu krzyknął: - 50 pompek, brzuszków i przysiadów! Jakim cudem się dowiedział? Przecież byliśmy cicho, a aż tak się nie upiliśmy. Skończyłem zadanie i wstałem. Major chwilę się nam przyglądał, po czym powiedział że mamy wracać do łóżek. Znów znalazłem się w łóżku, jednak nie zdążyłem się przytulić do poduszki, gdy nagle do baraku wpadł Major. Sytuacja powtórzyła się. Znów byliśmy na dziedzińcu i robiliśmy tym razem wszystko po 100 razy, po czym ponownie poszliśmy spać. Potem już nic się nie wydarzyło. Spałem jak zabity. Dopiero standardowo o 6:00, była pobudka. Gdy każdy zajął już miejsce przy stole, podczas śniadania, przyszedł do nas Major i powiedział: - No panowie, skoro żeście się już wyspali, to dziś przejdziemy się na wydmę. Wsuwałem szybko zawartość talerza (zupa mleczna), o mało nie dławiąc się. Major podszedł do jakiego innego wysoko rangą żołnierza: - Jak myślisz lubią mnie? - Tak. Potraktują Cię nożem, przy pierwszej lepszej okazji. - No to całe szczęście - powiedział major, i oboje zaczęli się śmiać.
  6. Parę dni nikt nie umiał nawet ruszyć palcem u nogi, a za słowo "wydma" dostawało się po gębie. Nawet w żartach. Tak więc przez ostatnie dni jedynie byliśmy na siłowni, po parę razy dziennie. Wczoraj był jeden z ciężkich dni dla naszej jednostki. Major pytał nas o Kodeks Honorowy Legionisty. Jak to bywa - nikt nie umiał, dlatego czekała nas kara. - Nikt nie umiał Kodeksu! To hańba! Dlatego czeka dziś was kara! Dziś będzie wielki upał około 42 stopni Celcjusza, dlatego dziś nie pobiegniemy! Wszyscy nie mogli uwierzyć. Przecież to była największa kara, jaką mogliśmy dostać! Okazało się jednak że nie. Zostaliśmy postawieni przy murze, i kazali nam tak stać. Nie było to trudne... do 12:00. Słońce prażyło, a ja czułem się jak jajko sadzone. Wszyscy jednak ostro stali, ponieważ major powiedział, że jeśli ktoś upadnie, każe go wychłostać. Sekunda okazywała się minutą, minuta godziną, a godzina dobą. Stałem przy Bu tak więc zaczęliśmy rozmawiać. - Colin! Nie dam rady, słabnę... - w jego głosie nie było paniki. - Dasz radę, spokojnie... Myśl o czymś przyjemnym. - O seksie? Teraz o seksie? - A masz jakieś inne przyjemności? - Tak! Zimne piwo! - To raczej Ci nie pomoże! - Dobra, dobra spokojnie. Rozmawiajmy a czas szybciej minie. - No dobra, o czym chcesz gadać? - Może o dzie... - nie dokończył. Padł. W momencie przybiegł do niego mężczyzna który nas pilnował, wziął go na plecy i szybko pobiegł z nim do lochu. Słychać było tylko wrzaski... Po godzinie wyszedł, a plecy miał całe w krwi. Nawet na nas nie popatrzył tylko poszedł pod prysznic. Za nim wyszedł major. Popatrzył na nas i powiedział: - Artykuł 1 Legionisto, jesteś ochotnikiem, służącym Francji z honorem i wiernością. Artykuł 2 Każdy legionista jest twoim bratem broni jaka by nie była jego narodowość, rasa czy religia. Wyrażasz to solidarnością, która łączy członków jednej rodziny. Artykuł 3 Strzegący z szacunkiem tradycji, związany z twoją kadrą dowódczą, dyscyplina i koleżeństwo są twoją siłą, odwaga i lojalność twoimi cnotami. Artykuł 4 Dumny z twojego stanu legionisty, wykazujesz to twoim mundurem zawsze eleganckim, twoim zachowaniem zawsze dostojnym lecz skromnym, twoimi koszarami zawsze czystymi. Artykuł 5 Elitarny żołnierzu, szkolisz się z surowością, czyścisz twoją broń jakby to był twój największy skarb, stale masz troskę o twoją formę fizyczną. Artykuł 6 Otrzymane zadanie jest świętym, wykonujesz je do końca przestrzegając regulaminy wojskowe i konwencje międzynarodowe a jeżeli trzeba to i za cenę własnego życia. Artykuł 7 Na polu walki, działasz bez pasji i nienawiści, szanujesz pokonanych wrogów, nigdy nie opuszczasz zabitych lub swoich rannych, ani twojej, broni. To jest kodeks honorowy, jeśli ktoś nie będzie go umiał do kolacji, spotka go to samo co Bu. Wszystko jasne?
  7. Następnego dnia myślałem, że mnie krew zaleje. O godzinie 6:00 do naszego baraku wszedł major i ogłosił pobudkę. - Ruszcie dupy! Wstawać ale to już! Mówiłem żebyście się nie przyzwyczajali do dobrego jedzenia i spania! Ruszać się... Wszyscy byli gotowi po 10 minutach, a major żądał żeby byliśmy gotowi po 5, dlatego oznajmił że biegniemy 5 kilometrów dalej. Tak więc o godzinie 6:15 wyruszyliśmy. Chociaż była tak tak wcześnie, upał już był nie do wytrzymania. Okazało się że mamy przebiec dzisiaj tylko 45 kilometrów, co 9 miał być postój, jednak tego major nie zauważył. Nie chce już dodawać, że szlachetny pan major zamiast biec razem z nami, jechał sobie Jeep'em i ciągle nas poganiał. Na przodzie biegł Eric. Potem śmialiśmy się z niego, że tyle to on zawsze po wodę z rana biegł. Facet był niesamowity, dugi biegł Vinicius, potem Jin następnie ja. Reszta trzymała się w odległości 2 metrów od mnie. Nagle pojazd z majorem zatrzymał się i dał nam znać, że możemy się też zatrzymać. Każdy padł na piasek. Ta błogość jednak długo nie trwała, a my dowiedzieliśmy się dlaczego major się zatrzymał. Poinformował nas o jego zamiarach: - No dziewczynki! Nawet dobrze biegliście, 17 kilosów na pierwszy bieg do bardzo dobrze! Są wszyscy? - Tak! - To dobrze. Teraz kolejne zadanie - macie się wspiąć na tą oto wydmę. Dacie rade? Wszyscy odezwali się że tak, i każdy dziękował Bogu że takie łatwe zadanie dał nam major. Jak się okazało - to była męczarnia. Szybko wbiegłem na 30 metrową wydmę, i pomagając sobie rękami wspinałem się jak szybko mogłem. Po paru minutach, baterie wysiadły... A tu jeszcze na oko, z 23 metry. Noga zjechała mi, i prawie nie runął bym w dół, co by było katastrofą. Major stał i się śmiał. Spojrzałem za siebie, na samym dole człapał Bu, przed nim trochę z przodu Forgt. Eric ledwo za mną, za to Mahoney był dobre 3 metry za mną, ledwo oddychając. Postanowiłem iść dalej. Przyspieszenia dostałem wtedy gdy nagle moja ręka wbita w piasek czegoś dotknęła, chyba skorpiona. Momentalnie ruszyłem ku górze, i znalazłem się na samym szczycie. Major dał znać że mogę się sturlać z wydmy, co z chęcią uczyniłem. Na dole czekała na mnie woda. Powoli delektowałem się pyszną wodą, natomiast Major, wyciągnął sobie Carlsberga. Minęło 30 minut zanim ostatni Bu sturlał się z górki, wykończony. Major dał 3 minuty odpocząć, po czym powiedział: - No panowie świetnie! Idealny wynik, może spróbujemy go pobić? Co wy na to? Zgadzacie się? Bo jeśli tak to mam tutaj akurat 10 lodowatych piwek, jeśli nie to będę musiał je rozlać... Reakcja była natychmiastowa, wszyscy rzucili się na wydmę i po 20 minutach już każdy sączył lodowate piwko, jadąc ciężarówką do "domu".
  8. Mijały minuty, a każdy kto wyszedł z tego pokoiku, miał już ksywkę. Tak więc mieliśmy już: Vinicius - mały Hiszpan, dobrze mówi po angielsku. Czarne włosy, trochę się boi, ale kto się na razie tu nie boi. Eduardo - Meksykanin. Dość wysoki, potężnie zbudowany. Jak to meksykanin, taka latynoska karnacja, i czarne włosy. Na razie nie miałem z nim kontaktu, ponieważ mówi wyłącznie po portugalsku i hiszpańsku. Bu - francuz o polskich korzeniach! Matka polka, ojciec francuz, tak więc konkretnie mówi po Polsku, więc raczej nudzić mi się nie będzie. Wygląd - długie włosy, brązowe. Czysty chuderlak, wątpię żeby wytrzymał trudy jakie czekają go w Legii, ale może się mylę. Ogólnie spoko gościu, nawet trochę z nim rozmawiałem podczas uczty powitalnej. Jin - skośnooki Koreańczyk, komunikatywnie zna język angielski. Cholernie silny, podczas naszej wczorajszej wędrówki przez pustynię, sam niósł tego niby martwego, co go skorpion ukąsił. Ogólnie może być. Forgt - szwed. Nie mówi ani po angielsku, ani po polsku, choć trochę rozumie i posługuje się niemieckim. Jakiś strachliwy koleś, wszystkiego się boi, aczkolwiek umie powiedzieć nie! Umie się sprzeczać, nie boi się nawet samego majora. Coś wydaje mi się, że prędzej wyleci za chamstwo, niż za to że nie wytrzyma. Jak dla mnie - najsłabsze ogniwo. - Alexander! Na ten krzyk momentalnie wstałem, i ruszyłem w stronę drzwi. Nacisnąłem klamkę, i wszedłem do pokoju. Przed mną stało biurko, a przed nim major. - Witaj i siadaj - powiedział suchym głosem major. - Imię i nazwisko? - Alexander Wacławyczk. - Wiek? - Dwudziesty pierwszy! - powiedziałem po czym parsknąłem śmiechem, major jednak nie zaśmiał się. - No to 21 pompek, brzuszków, przysiadów. Wiem, wiem - to pikuś, jednak miejcie na uwadze to że dopiero wstałem! Pomęczyłem się trochę, i usiadłem na krześle ponownie, nie mając już humoru. - Wiek? Aż chciało się powiedzieć "spieprzaj dziadu". - 25 lat - Miejsce urodzenia, data urodzenia. - 25 marca 1977 rok, Rolniki Małe. - Imiona rodziców? - Barbara i Roman. - Rodzeństwo? - Nie posiadam. - Zawód. - Rolnik, miałem swoje gospodarstwo. Przesłuchanie to trwało dość ponad 20 minut. Gdy w końcu wyszedłem z pokoiku, nazywałem się Colin. Pasowało. Pozostała część mojej jednostki to: Eric - mężczyzna z Beninu. Podobno przeżył straszną męczarnie by tu dotrzeć. Ostatecznie zna dobrze angielski. Jest naturalnie murzynem, dość wysoki i szybki. Rozmawiałem wczoraj nawet z nim, i okazał się spoko facetem. Vifon - Australijczyk. dobrze zna... Ruski! Angielski komunikatywnie, oraz trochę niemiecki. Lubi robić jaja, (czyt. lubi się śmiać, opowiada czerstwe żarty). Dość pogodny, solidny w tym co robi. Podobno weterynarz, a wracając do tych nieszczęsnych skorpionów - nawet jednego wziął na rękę! Mahoney - szwab. Od razu chce wyjść na guru jednostki. Jest agresywny (to nie oznacza jego zachowania, tylko cechę). Ma zawyżoną samo ocenę, wszystkich uważa za lepszych od siebie, choć sam miał chwile słabości podczas wędrówki. Wysoki blondyn, trochę umięśniony. Mocny w gębie, ale czy normalnie też? Zobaczymy... Kartezjusz - czysty idiota i sługus od Mahoney'a. Zawsze za jego plecami. Braki z dzieciństwa - to chyba najlepsze określenie dla niego. Ogólnie padnie przy pierwszym biegu przełajowym. Nic z sobą nie reprezentuje. DNO! Tak więc gdy już każdy został przesłuchany, do sali wszedł major i oświadczył nam, że ma nazwę dla naszej jednostki - Haiti!
  9. Przemierzałem swoim ulubionym autem - Lexusem, piękną Florydę. Jechałem 90km/h, wiatr miło kołysał mi włosy, dziewczyny spoglądały na mnie i myślały ile mam sałaty. Życie jest takie pię... - Wstawać! Jednostka "C"! Wstawać już 9:00! Ruszać te tłuste dupska. To nie domek mamusi, ale Legia Cudzoziemska! Kto nie będzie gotowy za 3 minuty, każe go wychłostać! Raz, dwa! Miało być tak pięknie. Wygodne łózko spartańskie, zawsze lepsze niż ciemny, zimny i wilgły loch. Koc którym był kawałek szmaty, przynajmniej dawał małe ciepełko. Widać jednak że wszyscy wzięli sobie do serca to co powiedział major, i każdy w pocie czoła ubierał się. Wszyscy zeszliśmy na dziedziniec. Byliśmy pierwsi! Major był z nas dumny, a my z siebie. Wkrótce zeszliśmy do pokoju, z tablicą, krzesłami i stolikami. Pokój był mały ale akurat dla nas. Major ponownie przemówił... - Panowie! Witam już oficjalnie w Legii Cudzoziemskiej. Nie musicie znać mojego imienia, a więc mam nadzieje że będzie do mnie mówić "Majorze". Wy także nie macie imion, więc musicie znaleźć sobie jakieś pseudonimy. Teraz tam jest mały pokoik, tam będzie przychodził każdy wywołany, ale póki to nastąpi... Nazywamy się jednostka "C", więc dobrze by było jakbyście nazwali ją jakoś. Jakieś pomysły? ... - Hmmm, no dobra coś wymyślimy. Teraz przejdźmy do drugiego zagadnienia. Od dwóch lat jest u nas organizowany, Puchar Jednostki. Ta jednostka która będzie miała najwięcej punktów, dostaje podwyżkę z 5000 dolarów do 6000 dolarów pensji. Dzisiaj zdobyliście już 3, dzięki waszemu zejściu. I tak to będzie się dziać. A jeszcze raz spytam... Jakieś propozycje dotyczące nazwy jednostki? ... - No dobra, tak więc idę, do tego pokoiku, i wywołana osoba przyjdzie do mnie.
  10. Buu, skąd wiedziałeś ? -- Gdy trzaski, gruchotanie i szuranie ustało, facet na podium lekko się uśmiechnął po czym donośnym głosem powiedział do mikrofonu, który chyba jeszcze czasu Wietnamu pamięta: - Zgromadzeni tutaj żołnierze, jesteście pierwszymi mieszkańcami tego oto nowo utworzonego regimentu. Będziecie 2 Brygadą Lądowych Sił Zbrojnych Górskich. Tak! Będziecie... Nie lubię owijać w bawełnę więc wale prosto z mostu - wielu nie da rady treningom, szkoleniom. Tak! Wszystkim się wydaje, że Legia Cudzoziemska to nic wielkiego, ale się mylicie. W tamtym roku, z Brygady Sił Zbrojnych Powietrzno-Desantowych, po pierwszych miesiącach, odeszło 126 osób, warto dodać że 300 przyszło. To co dziś stało się na pustyni to wszystko ukartowane, miało wam pokazać jak będzie na prawdę. Upał, piasek i marsz - to podstawa. Jest was 298, jutro będziecie podzieleni na jednostki. Jednostka to grupa składająca się z 10 ludzi oraz dowódcy. Jako jednostka będziecie mieli jedne baraki gdzie będziecie spać. Od dziś także nie macie nazwiska. Jeśli ktoś się Ciebie spyta imię i nazwisko odpowiadasz swój pseudonim jako otrzymałeś w Legii. Ogólnie rzecz biorąc nie macie przeszłości. Służba zasadnicza trwa pięć lat, po tym okresie czasu masz do wyboru - pozostać na kolejne 5 lat, lub otrzymać swoją gaże, nową przeszłość i wyjść z tego oto "zamku" jako nowy człowiek. Sami wybierzcie sobie przyszłość. A teraz nie ma co dłużej przeciągać, nie chcę bowiem by naprawdę jakiś ochotnik tutaj mi umarł. Aha, jeszcze jedno... Miejsce jest te wam nieznane, i nikt nie wie gdzie one się znajduje, tak więc nie pytajcie gdzie jesteśmy. Amen, a teraz zapraszam na upragnioną kolacje! Wstałem, i podreptałem za grupą. Nikt jednak się nie spieszył, wszyscy powoli szli, wyprostowani dumni z siebie. Mnie ta przemowa skłoniła do dłuższej refleksji, jednak owa refleksja musiała poczekać, gdyż teraz przyszła chwila na którą czekałem parę miesięcy - jedzenie. Pyszne jedzenie! Zawartość półmisek zostało momentalnie opróżniona, a brzuchy powoli napełnione. Nikt zato nie wiedział że jesteśmy już przydzieleni do jednostek. Usiedliśmy przy stole który akurat miał 10 miejsc, dlatego gdy już każdy pojadł, do naszego stolika podszedł jakiś facet, konkretnie major, i ogłosił że będzie naszym dowódca i że do takiego jedzenia raczej nie mamy się przyzwyczajać. Powoli powieki zaczęły mi się robić coraz cięższe i cięższe, usnąłem przy stole - jak cała moja jednostka.
  11. Witam i przepraszam moich wiernych fanów (są tacy na sali ? ) za krótką przerwę spowodowaną brakiem internetu, czasu i nawałem nauki, no ale teraz wracam --- Zapadł zmrok, a my szliśmy dalej. Każdy był już wyczerpany. Na pocieszenie major wyznał nam pewną zasadę: -... MAG! Wie ktoś co to znaczy ? - Nie! - chórem odpowiedzieliśmy. - MAG - Maszeruj albo Giń! - Reasumując, ma pan w dupie czy umrzemy tu na tej cholernej pustyni czy nie ? - No, brawo! A teraz maszerujemy. - Yyy... Ekhm, ekhm... Panie majorze czy jak to tam leci, maszerujemy już od paru godzin, z piasku wylazły te skorpiony, a mi chce się pić. - Gówno mnie to obchodzi... A tak w ogóle jak Ci się nie podoba to możemy biec... Tym promieniście pozytywnym komentarzem, doszliśmy do końca wysokiej górki, na którą od dłuższego czasu się wspinaliśmy. Widok jaki ujrzeliśmy potem był niesamowity. Ot tak sobie na środku pustyni leży wielka forteca, z czterema wieżami, wielką bramą i flagą. Hogwart? Gdy już każdy ochłonął, major orzekł że jesteśmy na miejscu, dumny z siebie jak paw. Nie dało się jednak ukryć że do fortecy zostało jeszcze parę kroków, ale co się okazało - tempo marszu znacznie się zwiększyło. Po paru minutach, byliśmy przed bramą, a 10 zbrojnych starało się ją otworzyć. Nad bramą był napis, który u jednych wywołał szczęście u drugich - zdziwienie. Ja należałem do tej drugiej grupy. Napis brzmiał: Legio Patria Nostra Drzwi otworzyły się a moim oczom ukazał się widok tak piękny że omal się nie popłakałem. W rzędach ustawione zostały krzesełka, a przed krzesełkami było podium, na którym już stał jakiś wysoko stopniem żołnierz, nieco stary. Wszyscy bez zastanowienia się rzucili na krzesełka, a ja spojrzałem ku górze, na zielony transparent na którym widniał napis: Witamy w raju. W końcu postanowiłem... spocząć.
  12. Jechaliśmy około trzydzieści minut, gdy w końcu samochód stanął. Nie wysiadaliśmy - nie było rozkazu, a każdy bał się wychylić choćby kawałek swojego tyłka. Słyszeliśmy parę wrzasków, gdy nagle drzwi z ciężarówki otworzyły się, a jakiś zbrojny polecił nam wysiąść. Okazało się że dalej gniliśmy na pustyni, a ciężarówka - zepsuła się. I co teraz ? Pytałem w duchu. Odpowiedź była szybka i przerażająca... - Zrobimy sobie mały spacerek, to tylko 30 kilometrów więc pod wieczór powinniśmy być na miejscu... Trzydzieści kloców ? Każdy patrzył na każdego i zadawał pytanie czy aby major nie dostał udaru. Głodni i spragnieni w upale, około 40 stopni Celsjusza ruszyliśmy przed siebie. Nie wiadomo po co, ani dlaczego. Byliśmy zagubieni... Szyliśmy już 3 godzinę, a nie spotkaliśmy jeszcze ani jednej osoby. "Dziewczynki" jak zaczął nazywać nas major, zaczęły padać jeden po drugim. Pierwszy padł, wysoki blondyn w okularach, z którym na początku próbowałem się zaznajomić, jednak okazało się że był Chorwatem, więc ani me ani be po polsku. Nieśliśmy go na zmianę, podzieleni na dwójki. Mi przypadło nieść go chwilę potem jak padł. Do pomocy dostałem jakiegoś Latynosa, o morderczym wzroku, i mięśniami strong-mana. Zmienialiśmy się co 10 minut, przynajmniej tak mi się zdawało, aczkolwiek kiedy tylko przypadło mi go nieść, major jakoś nie kwapił się by ktoś mnie zmienił, czyżby mnie nie lubił ? Zaczęło się ściemniać, choć temperatura była już niska, a nawet wiał zimny wiatr, piasek był tak nagrzany, że chodząc po nim, miałeś złudzenie że chodzisz po rozżarzonym węglu. Do tego spod piasku, zaczęły wypełzać skorpiony, skutek ? Jedna ofiara śmiertelna. Chce wrócić do lochu!
  13. Widok jaki mi się ukazał totalnie mnie przeraził. Spadałem na... pustynie! Mało tego, na tej pustyni czekały na nas ciężarówki, i paru umundurowanych. W końcu moje stopy dotknęły ziemi. Przywitanie nie było zbyt piękne, na czele grupki wyskoczył mężczyzna, tak na oko 50-55 lat. Widać było że był to jakiś dowódca tej jednostki, bo szepnął tylko jednemu coś do ucha, a ten od razu to wykonał. - W szeregu zbiórka! Wszyscy dość otępieni tą zaistniałą sytuacją, mozolnie zaczęli się ustawiać. - Co to ma być ?! Ruszyć dupy do szeregu, w tempie natychmiastowym Te słowa dodały wszystkim wigoru, i nie minęła minutka, gdy każdy był już ustawiony. - Kolejno odlicz! 1...2...3...4...5...6...7...8...9...10........................299! - A gdzie trzy setny ? - Może gdzieś źle skręcił panie majorze... - Cholerna ciamciaramcia, cóż nie będziemy na niego czekać, wszyscy do wozów! - Ależ panie majorze... on zginie! - A gówno mnie to obchodzi. Posłusznie wgramoliłem się do ciężarówki, za mną postąpiło tak 9 osób. Zbici w masę ludzką powoli ruszyliśmy...
  14. Poczułem mocne uderzenie w okolicy przyrodzenia. Otworzyłem oczy, i momentalnie stanąłem na nogi. Rozejrzałem się wokół siebie, na ziemi ciągle leżało sporo osób, większość w moim wieku. Nie wyglądali oni na zadowolonych, ba byli tak samo posiniaczeni jak ja. Mężczyzna który mnie uderzył, przepraszam - obudził, kopał jednego po drugi. Było dość zimno. Dopiero teraz zauważyłem że jestem w jakiejś puszcze, po chwili dopiero olśniło mnie że jestem w samolocie transportowym! Drzwi otworzyły się a w nich stanął facet który jako ostatni mnie przesłuchiwał, za nim dwóch facetów rzucało jakiś kombinezon. - Dziewczynki i dziewczyny... Witamy na 10 tyś. metrach. Podróżujecie liniami Oceanic Airlines, na trasie Paryż - gówno Cię to obchodzi. Teraz żebyście nie panikowali... Te kombinezony, jak to pewnie większość idiotek pomyślała to spadochrony. Nie! Uprzedzając wasze pytanie: Nie spadamy. Teraz ubierzecie te spadochrony, podepniecie te zaczepy na tej oto rurze, i jak zapali się zielona lampka i drzwi się odtworzą. Jeśli źle podepniecie może się to zakończyć śmiercią, tak więc radziłbym się skupić. Na ziemi spotkamy się i tam się przywitamy. Czy te wasze narządy mózgo-podobne przyjęły to do wiadomości ? No to ubieramy, podpinamy i spadamy! Połamania nóg, czy jak to tam... Nikt nie wiedział o co w ogóle chodzi, ale wszyscy posłusznie podpięli się. Najgorsze w tej sytuacji było to, że nikt nie spytał czy mam lęk wysokości. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła, chłopaki mieli strach w oczach... Chciałem wesprzeć ich na duchu jednak w tym momencie zielone światło oświeciło się, ktoś z tłu mnie popchał i wyleciałem śpiewając po drodze rotę.
  15. Tak Byłem chory więc leżąc w łóżku pisałem No dobra chcecie dłuższą więc będzie --- Stałem nad prysznicem, z którego dalej leciała cieplutka woda. Miło było odczuć ciepły dotyk wody na swojej, posiniaczonej skórze, zmarzniętej i cuchnącej. Spojrzałem w dół, widok był przerażający, liczne dziury w miejscach gdzie pijawki sączyły moją krew, gdzie nie gdzie jakieś siniaki, krwiaki o minimalnej średnicy 10 centymetrów. Stojąc tak rozmyślałem, o co w ogóle chodzi. I te słowa "...To nie ma sensu"... O co chodziło ? Czy dają mi spokój ? Pytania mnożyły się z każdą odpowiedzią, nic nie pasowało do tej układanki. Nagle rozległ się głośny pisk, a woda przestała lecieć, wziąłem ręcznik i zacząłem się powoli ocierać. Po chwili odwiedzili mnie moi kochani goryle, i dali świeże ubrania, czyste. Niemal się popłakałem. Wyszedłem spod prysznica w dużo lepszym humorze, jednak ów humor nie trwał długo, ktoś zarzucił mi worek na głowę... O dziwo, nie zostałem uderzony niczym, nie zostałem popychany, po prostu szliśmy... Nagle zatrzymaliśmy się, a ja usłyszałem ciche pukanie, i ledwo słyszalne Wejść. Ktoś zdjął mi worek, światło z lampki która była skierowana na moją twarz, sprawiło że zabolały mnie oczy. Gdy już się uspokoiło, rozejrzałem się po pokoju. Przed mną stał jakiś potężny facet, ubrany w jakiś wojskowy ubiór, dla zaciekawionych dodam że był ciemnej karnacji. - Witam panie Alexandrze. Nie musi pan znać moich danych osobowych, dlatego pominę moje przedstawienie się. Może pan już spokojnie mówić, nikt panu nic nie zrobił, jednak jeśli ma pan dalej zamiar milczeć na moje pytania, uznam to jako "nie". Możemy zacząć ? ... - No dobrze, jednak mimo to zacznę... Wie pan gdzie i dlaczego się pan tu znalazł ? ... - I bardzo dobrze... Dobrze, a może pamięta pan dlaczego przyjechał pan akurat do Francji ? Skąd miał pan pieniądze na tak drogi hotel ? ... - No dobrze, przeszedł pan celująco etap I, teraz pan zaśnie... Do zobaczenia. Zaśnie ? Co zn.... To była chwila, ktoś przytrzymał mi głowę, a do buzi przyłożył jakąś bibułkę. Przez chwilę raczyłem się słodkim zapachem bibułki, po czym zrobiłem się bardzo senny.
  16. Hmm no i teraz mam problem Mogę się dość rozpisać na fabule, ale mogę od razu przejść do klubu pomijając połowę mojego wypracowania I raczej nie zmuszą Wybór należy do was Albo wersja a (długa fabuła) lub b (wszystko poskracam)
  17. - Ej masz fajkę ? - Taa, częstuj się. - O, dzięki... Powiedz mi w ogóle co tu się dzieje ? - To ty nic nie słyszałeś ? - Nie ! - Człowieku masakra, totalna. Przysłali nam tu jednego gościa, chyba polak. Facet wymiata, najdłużej już wytrzymał nie potrafią go złamać, facet jest cholernie odporny. Gdybyś ty widział jak on wygląda... - No to nieźle. - Ale teraz chyba go złamią. - Ta a czym ? - Naczelnik się na niego tak wkurzył, że powiedział że chce pijawki i wody. Teraz go wyprowadzają, na dwór już wszystko na niego czeka. Biedak... - Ale co oni mu zrobią ? - Chyba co one mu zrobią ? - Pijawki ? - Bingo ! Patrzyłeś na Rambo II ? - Nooo... - No to pamiętasz tą akcje co... Nie wiedział co się dzieje. Widziałem jedno - jestem na dworze, w jakimś jeziorze... Naokoło mnie tłumy ludzi, przyglądali się mi i szeptali. Co ? Nie mam pojęcia. Jedni się śmiali, inni... chyba współczuli. Chciałem im coś powiedzieć, by mnie wyciągnęli jednak nie miałem na to szans. Słabłem, a na ciele czułem to coraz nowe rany. Coś oślizgłego ciągle mnie dotykało. Rozglądałem się dookoła, i ujrzałem go - faceta który mnie zawsze przesłuchiwał. Miał dziwną minę. Popatrzyliśmy na siebie parę minut, w końcu rzekł. - Dobra, wyciągnijcie go... To nie ma sensu... Jak na zawołanie, zacząłem wisieć coraz wyżej i wyżej. Moje ciało było pełne jakiś wodorostów, dopiero potem okazało się że to są pijawki. Od razu wrzucili mnie pod prysznic, i co było dziwne... Puścili ciepłą wodę !
  18. O co Ci chodzi z podniebieniem ? --- - Imię ? ... - Nazwisko ? ... - Po co przyjechałeś do Francji ? ... Facet zapisał coś w jakiejś księdze, po czym z hukiem ją zamknął, zakręcił pióro i wstał. - Powiedz mi: Co Cię tu trzyma ? Nienawidzisz tego miejsca, mimo to psujesz humor mnie i moim ludziom, i prowokujesz ich do takiego zachowania. Nie wystarczy odpowiedzieć na te pytania ? Czy to takie trudne ? Wiesz... Powiem Ci w sekrecie, że na razie jesteś podejrzanym o terroryzm i dowodzenie zorganizowaną grupą przestępczą na terenie całej Sycylii. Twoje milczenie mnie ciekawi i frustruje. A więc jak będzie ? Zgodzisz się porozmawiać ze mną ? ... - Nie ? ... Żołnierzyk z Ciebie... Taki czysty... Rambo. Zejdź mi z oczu... Juri i Pierre zajmijcie się nim. Juri i Pierre od razu do mnie doskoczyli, wzięli pod ramię, i wynieśli mnie. Gdy już wyszliśmy z pokoju facet ponownie się odezwał. - Alexandrze... Wiesz co to są pijawki ?
  19. Minęły już 105 dni odkąd się tutaj dostałem. Zacząłem odróżniać noce od dni. Z rana na śniadanie dostaje białą papkę + 1 kromkę chleba, na obiad białą papkę + 2 kromki chleba, a wieczorem na kolacje białą papkę + pół kromki chleba. Po ostatnim najboleśniejszym zdarzeniu jakim było połamanie ręki i podniebienia, moi oprawcy dali mi urlop. Jednak kiedyś musieli wrócić. Ta godzina w końcu nadeszła. - Wstawaj Nie miałem najmniejszego zamiaru. - Cholerny żołnierzyk ! WSTAWAJ ! Czyżby się zdenerwował ? - Nie chcesz po dobroci ? Tetris dawaj węża. Jaki wąż ? WTF ? O co ... ? Odpowiedź na moje pytanie nadeszła bardzo szybko. Ów Tetris, stanął w drzwiach z wężem strażackim... - Czas na prysznic... Nim zdążyłem wstać, lodowata woda uderzyła mnie w brzuch, rzucając mną o ścianę. Próbowałem stanąć do walki.. i na nogi co mi totalnie nie wychodziło. Tetris nie kwapił się zakręcić kurka z wodą dlatego moja syzyfowa walka z żywiołem trwała spory kawałek czasu. Gdy w końcu woda skończyła się lać, pocieszającą nowinę przyniósł mi kolega Tetrisa. - Nie chce Cię martwić ale noce są tu bardzo zimne... Dobranoc Nie wiem co stało się potem. Skuliłem się w rogu i chyba zasnąłem, a gdy się obudziłem byłem w zupełnie innym miejscu. Przed mną stał facet, jednak z powodu mroku, jego twarzy nie dostrzegłem. Minęły już 105 dni odkąd się tutaj dostałem. Zacząłem odróżniać noce od dni. Z rana na śniadanie dostaje białą papkę + 1 kromkę chleba, na obiad białą papkę + 2 kromki chleba, a wieczorem na kolacje białą papkę + pół kromki chleba. Po ostatnim najboleśniejszym zdarzeniu jakim było połamanie ręki i podniebienia, moi oprawcy dali mi urlop. Jednak kiedyś musieli wrócić. Ta godzina w końcu nadeszła. - Wstawaj Nie miałem najmniejszego zamiaru. - Cholerny żołnierzyk ! WSTAWAJ ! Czyżby się zdenerwował ? - Nie chcesz po dobroci ? Tetris dawaj węża. Jaki wąż ? WTF ? O co ... ? Odpowiedź na moje pytanie nadeszła bardzo szybko. Ów Tetris, stanął w drzwiach z wężem strażackim... - Czas na prysznic... Nim zdążyłem wstać, lodowata woda uderzyła mnie w brzuch, rzucając mną o ścianę. Próbowałem stanąć do walki.. i na nogi co mi totalnie nie wychodziło. Tetris nie kwapił się zakręcić kurka z wodą dlatego moja syzyfowa walka z żywiołem trwała spory kawałek czasu. Gdy w końcu woda skończyła się lać, pocieszającą nowinę przyniósł mi kolega Tetrisa. - Nie chce Cię martwić ale noce są tu bardzo zimne... Dobranoc Nie wiem co stało się potem. Skuliłem się w rogu i chyba zasnąłem, a gdy się obudziłem byłem w zupełnie innym miejscu. Przed mną stał facet, jednak z powodu mroku, jego twarzy nie dostrzegłem.
  20. Porter - to taki drobny pijaczek, który ostatnio choruje na jakąś Filipińską chorobę . --- Otworzyłem oczy. Nie znajdowałem się w swoim hotelu, co oznaczało że nie przyśniło mi się napaść na mnie. Rezydencja jaką obejmowałem była przepiękna. Lochy - to bardzo pozytywne określenie dla tego miejsca. Nie wiedziałem o co chodzi, nie mogli mnie porwać dla okupu, było by to bez sensu, bogaty raczej nie byłem. Długo rozmyślałem nad tym problemem, nie zastanawiając sie co mam na sobie. Dopiero potem spostrzegłem zakrwawione szaty na sobie. Nie mając pojęcia kiedy i o której godzinie, drzwi lochu otworzyły się. W progu stała potężna postać i trzymała coś w ręku. Dopiero potem zrozumiałem że był to mój posiłek. Ów posiłek składał się z jakiejś białej papki, i starego kawałka chleba. Nie pozostało mi nic innego tylko wchłonąć zawartość miseczki, po czym udałem się na spoczynek. Jakiś czas potem drzwi znów się otworzyły. Tym razem do lochu weszła grupka "pakerów". - No witamy panie Alexandrze. Jak podoba się pana nowe lokum ? - odezwał się cichy głos. ... - Nie chce pan z nami rozmawiać ? To źle ! Dlaczego ? Czy zrobiliśmy panu coś złego ? - wyraźnie było słychać cichy śmiech. ... - No dobrze. Panie Alexandrze... Odpowie pan nam na parę pytań i wraca pan do domu. ... - Osioł. Wróciłbyś do domu ! Ja obietnic dotrzymuje. Parę pytań tylko chce zadać. ... - No dobra sam pan sobie tego życzy... - powiedział, po czym wstał i z gracją opuścił loch. Momentalnie odczułem ból, po zamknięciu drzwi. Próbowałem się bronić, jednak to nie pomogło, dwóch napastników o potężnej posturze nie przejmowali się moim energetycznymi i chaotycznymi wymachiwaniem rąk. W końcu jeden wyciągnął metalową pałkę, i uderzył w prawą rękę. Poczułem jak ręka dzieli się na dwie części. Upadłem. Zacząłem zwijać się z bólu, jednak nie sprawiło to w napastnikach nutki żalu. Jeden zaczął mnie mocno kopać, po kilku uderzeniach dobrze trafił w twarz, i poczułem jak pęka mi podniebienie. Nie wiem co stało się potem. Straciłem przytomność.
  21. Ahh wiedziałem że to akurat źle napisałem
  22. Po pięciu minutach już byłem w holu. Za recepcją dalej stała ta blondynka, przyglądając mi się dziwnie. - Dobrze że go zabieracie, był jakiś dziwny. - Właśnie od tego tu jesteśmy, dostaliśmy anonimowy telefon że ten psychol tu przybył. Na nic zdały się moje błagalne spojrzenia. To był koniec, nie było już ratunku.Wyszliśmy z hotelu. Chociaż było późno, powietrze dalej było bardzo ciepłe. Pod chodnik podjechał czarny Fiat Ducato, do którego dosłownie - zostałem wrzucony. W samochodzie już czekał na mnie facet z którym "gadałem" w hotelu. - No, jestem mile zaskoczony, nie sprawił pan problemu dlatego dostaniesz nagrodę. W powietrzu mignął jakiś srebrny kształt, i znów poczułem ukłucie. Dobranoc...
  23. Paryż - stolica Francji, 2.8 miliona mieszkańców. Wspaniałe zabytki: Katedra Notre Dame, Łuk triumfalny, Luwr czy w końcu Tour Eiffel, oraz romantyczne zakątki sprawiały, że to właśnie Paryż został uznany stolicą, nie Francji tylko zakochanych. Nazywam się Alexander Wacławczyk, mam 30 lat i właśnie znajduje się w Paryżu, dokładniej przed hotelem Lambert. Niestety jestem sam, aczkolwiek wątpię by popsuło mi to humor. Hotel Lambert - czterogwiazdkowy, jeden z najpiękniejszych hoteli w Francji, 145 pokoi, 1,250 pracowników gotowych na każde twoje zawołanie. Wszystko było by pięknie gdyby nie ta cena - 4 tyś. Euro za dobę. Bywały tu takie gwiazdy jak: Andrzej Kwaśniewski, Boyd Coddington, Per Mertesacker, Andre Tautou i wiele, wiele innych. Teraz w tym oto hotelu na krótko zamieszka biedny rolnik z Polski. Ledwo co odjechała taksówka, stanął przy mnie tzw. bagażowy, lub jak kto woli hotelowy Boy, już plując na ręce w geście gotowości do pracy. Uśmiechnąłem się w duchu, pamiętam słowa ojca. "Kto na ręce pluje, ten na robotę sra". Wnętrze hotelu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Lady z mahoniu, fotele i sofy z skóry, szklane stoły, żyrandol z srebra oraz śliczna blondynka za recepcją. "Czego chcieć więcej ?" - Dzień dobry. - Dzień dobry, w czym mogę pomóc ? - Alexander Wacławczyk, rezerwacja na trzy dni. - Aaa tak... Pokój 77, 3 piętro. Czy życzy pan sobie czegoś ? - Nie dziękuje bardzo, do widzenia. - Życzymy przyjemnego pobytu. Odebrałem kluczyk, i zacząłem rozglądać się za moimi walizkami. Bagażowy już czekał przy windzie. Pokój był bardzo ładny, łazienka cała w marmurze, wielka sypialnia, oraz urządzenie które marzy mi się od 2004 roku - 42 calowa plazma. Bajka... Odwróciłem sie do bagażowego i wepchnąłem mu do kieszeni 25 Euro. Wyszedłem na taras - był ogromny, cały Paryż było widać. TRZASK! Odruchowo odwróciłem się na pięcie. Udałem się w stronę owego hałasu. Wskoczyłem do salonu. Nic się nie zmieniło, tylko... Drzwiczki z szafy jeszcze się ruszały. Wziąłem broń, którą okazał się długopis. TRZASK! Ciche tupnięcie w okolicy sypialni. Oblał mnie zimny pot. Puk, puk... Aż podskoczyłem. - Wejść! W drzwiach ukazała się szczupła i zgrabna figura recepcjonistki. - Przepraszam czy potrzebuje pan czegoś ? - Nie dziękuje. - Czy coś się stało ? - Hmm, wie pani zdawało mi się że coś usłyszałem. - Niech się pan nie martwi, to pewnie gołębie, i ten długopis raczej nie będzie panu potrzebny. Dopiero teraz zrozumiałem w jakiej pozycji się znajdowałem. Przykurczony, z długopisem w ręce, wyglądałem jakbym na kogoś polował. Recepcjonistka uśmiechnęła się po czym opuściła mój pokój. Sam prawie się nie posikałem z śmiechu. Rzuciłem długopis na kredens, i poszedłem po aparat. Nagle ktoś rzucił się na mnie, poczułem lekkie ukłucie w okolicy pępka. Zrobiło mi się bardzo zimno, a zaraz potem straciłem czucie w dolnych kończynach. Paraliż jednak sięgał coraz wyżej, i po minucie nawet język miałem sparaliżowany. Ktoś mnie trzymał z tyłu, więc na razie nie musiałem oglądać sufitu. Przed mną wystąpił jakiś facet. - Witamy panie Alexandrze. Nie będę owijać w bawełnę, mówię prosto z mostu. Mam do pana pewien biznes. Nie będzie pan stawiać oporu, nie będzie boleć, jednak jeśli coś głupiego strzeli panu do głowy to nie odpowiadam za moich ludzi, a tymczasem... założy pan ten oto piękny kaftanik. Nie stawiałem oporu, bo niby jak ? - Dobra idźcie - odezwał się guru tego zespołu, i wskazał na dwóch wysokich facetów, którzy momentalnie wzięli mnie pod ramię i wyprowadzili z pokoju. - Do zobaczenia na nowej ścieżce życia.
  24. Witam! Mam pewien problem, oto on. Jest 80 minuta meczu, wygrywam jedną bramka bądź remisuje, wtedy menadżer drużyny przeciwnej wprowadza 4 napastników, 2 pomocników i 4 obrońców, i po paru minutach tracę bramkę. Co zrobić by sprostać zadaniu i nie puścić bramki ? Gram taktyką Anderwaliusa (trochę zmodyfikowaną) i jak nic nie zmienię pada bramką, raz zmieniłem na ustawienie 4-3-2-1, jednak i tak nie poskutkowało. Proszę o podpowiedź. Pozdrawiam
  25. No gratulacje, dokopania szwabom, to w tym sezonie zdobyłeś chyba wszystkie puchary które były do zdobycia ??
×
×
  • Dodaj nową pozycję...