Skocz do zawartości

steken

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    1 923
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Zawartość dodana przez steken

  1. Otranto w ostatnich 2 kolejkach zdobyło jedynie punkt, przez co wypadło ze strefy barażowej. Nie zmienia to jednak faktu, że to nie my będziemy w tym meczu faworytem. Raz, że gramy na wyjeździe, a dwa, że Otranto jest drużyną z aspiracjami do awansu. W następnym meczu nie zagrają: Lamine Fabrice Diallo – zawieszenie (1 mecz) Cilumbriello – De Lauro, Boscia, Schito, Riformato (46’ De Simone) – Pizzola, Pasquariello (68’ Rubini) – Santese, Magno, Laera – Masella Promozione Puglia, gr. B, 13/34, 29.11.2014 Comunale, 174 widzów Otranto [7] – Lizzano [10], 3:2 36’ Nicola Pizzola 43’ Gianmarco Meuli 47’ Gianmarco Meuli 48’ Cosimo Masella (kar.) 89’ Ermanno Cordua Kolejna porażka. Trzeba dziś przyznać, że wygrał dziś zespół lepszy. Udało nam się zdobyć 2 bramki, ale pierwsza była kompletnie przypadkowa (Pizzola chciał dośrodkować), z kolei druga to wątpliwy rzut karny. Zanosiło się na niezasłużony remis, a skończyło się na remisie po słabiutkiej grze. Nasz poprzedni rywal po 2 słabszych wynikach wypadł ze strefy barażowej, a nasz następny – San Vito – zaprezentował się wręcz odwrotnie. Wygrał 2 ostatnie spotkania, dzięki czemu jest w „czwórce. Naszą jedyną nadzieją jest statystyka, która mówi, że San Vito na wyjazdach prezentuje się o wiele gorzej. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro, Boscia, Schito, Diallo (58’ De Simone) – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno, Laera – Masella Promozione Puglia, gr. B, 14/34, 13.12.2014 Comunale, 217 widzów Lizzano [11] – San Vito [4], 3:2 3’ Pietro Carmelo Santese 11’ Nicola Ceci (kar.) 33’ Paolo Laera 43’ Marco Andriulo 84’ Cosimo Masella (kar.) Upatrzyliśmy sobie wyniki 3:2. Tym razem udało nam się jednak odnieść zwycięstwo. Mogłoby się wydawać, że wymęczyliśmy tę wygraną, ale prawda jest taka, że sprawiliśmy dziś naprawdę dobre wrażenie i te 3 punkty są jak najbardziej zasłużone. *** W lidze czekało nas teraz 6 tygodni przerwy. Oznaczało to, że w końcu miałem czas dla Wojtka, który od dawna wydzwaniał, aby się spotkać. Siedzieliśmy właśnie przy trzecim piwku, rozprawiając o starych czasach, a następnie śmiejąc się z moich „podbojów” włoskiego futbolu. Cały czas jednak widziałem, że Wojtka coś trapi, więc postanowiłem przejść do rzeczy: -Dobra, to co w takim razie dzieje się w firmie? – zapytałem. Miałem nadzieję, że w odpowiedzi usłyszę, że temat już nieaktualny. -Cóż, powiem wprost. Od jakiegoś czasu z kasy znikają pieniądze – wyznał Wojtek. – Nie wiem, kto za to odpowiada, ale dzieje się to dość regularnie. -Co ty gadasz? Skąd o tym wiesz? Ktoś ci o tym powiedział? – zasypałem Wojtka serią pytań. -Coś ty. Myślę, że nikt o tym nie wie. Jakiś czas temu przypadkiem usłyszałem, gdy Mauro rozmawiał z kimś przez telefon. -I co teraz? Podejrzewa kogoś? -Chyba nie wyklucza kogokolwiek. Chociaż wiadomo, im krócej tam pracujesz, tym bardziej jesteś na celowniku. Boję się, że pomyśli, że to ja. -A ty masz jakieś podejrzenia? Może to któryś z tamtych nowych. Jak im było? -Igor i Tomasso. To nie może być Igor, prawie wcale nie ma go w biurze, dużo czasu spędza ze mną na inwentaryzacjach. To Tomasso. Od początku wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. -No dobra, czyli wiemy już, kto jest złodziejem. Co chcesz teraz z tym zrobić? -Trzeba będzie gościa obserwować i przyłapać go na gorącym uczynku. Nie będę spuszczać z niego oka.
  2. Jak na razie sami sobie utrudniamy zadanie. Korzystając z chwili wolnego, postanowiłem udać się do Bari, aby zobaczyć się z Wojtkiem. Nie widzieliśmy się od dobrych kilku tygodni, więc uznałem, że zrobię mu niespodziankę. Gdy dotarłem pod drzwi jego (kiedyś też mojego) mieszkania, usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Dzwonił do mnie… Wojtek. -No cześć, stary – zacząłem. – Co tam? Stało się coś? -Gdzie ty się podziewasz? Podobno nie pracujesz w poniedziałki. – Wojtek brzmiał na poirytowanego. -No zgadza się, nie pracuję. Ale czemu pytasz? -Stoję właśnie pod twoimi drzwiami, a ciebie nie ma. Gdzie się podziewasz? -Co? Czekaj, czekaj. Ty stoisz pod moimi drzwiami? Przecież to ja stoję pod twoimi! – Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać, co się stało. -Żartujesz, tak? Jestem dziś z Igorem na inwentaryzacji w Tarencie i pomyślałem, że cię odwiedzę. Dobrze rozumiem, że jesteś teraz w Bari? Dlaczego? -Chciałem ci zrobić niespodziankę i się z tobą spotkać, ale coś nam chyba nie wyszło. -No niezbyt – Wojtek słabo się roześmiał. – Możesz na mnie poczekać? Postaram się wrócić do Bari najszybciej jak się da. -Nie da rady, stary. Jutro z samego rana muszę być w klubie. Zgadamy się kiedy indziej, co? -Ehh, lipa. Mam pewien problem w firmie i chciałem z tobą o tym pogadać – powiedział Wojtek, który nagle spoważniał. -Stało się coś złego? Jeśli chcesz to pod wycieraczką leżą zapasowe klucze, poczekaj na mnie. A jeśli nie masz czasu, to możesz wszystko powiedzieć przez telefon. -O nie, na pewno nie. To nie jest na telefon, a też muszę już wracać do domu. Daj znać, jak będziesz mieć chwilę wolnego to do ciebie wpadnę. Błagam, nie próbuj mi robić więcej niespodzianek. A klucze, w razie czego, i tak sobie zatrzymam. -No dobra, w takim razie czek… -Muszę kończyć, na razie. Rozłączył się, a ja zacząłem się zastanawiać, o co mogło mu chodzić. *** Fly Team Brindisi lepsze mecze przeplata z gorszymi, w wyniku czego znajduje się w środku tabeli. To i tak nieźle, zważywszy na fakt, że przed sezonem wszyscy widzieli ich w strefie spadkowej. Ten mecz będzie dla nas dobrą okazją, aby wrócić na właściwe tory. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro, Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno, Laera (46 Teodoro) – Masella Promozione Puglia, gr. B, 11/34, 15.11.2014 Comunale, 203 widzów Lizzano [10] – Fly Team Brindisi [8], 4:2 9’ Luciano Pasquariello 25’ Nicolò Fabiani 30’ Cosimo Masella 31’ Pietro Carmelo Santese 43’ Luciano Pasquariello 51’ Denis Giraldi Bardzo ważne zwycięstwo, dające nam przełamanie. Przystępowaliśmy do tego meczu bardzo niepewni, bo poobijany po ostatnim spotkaniu był Santese. Musiał znaleźć się w składzie, aby spełnić wymogi dotyczące gry juniorami. Nasze obawy okazały się bezzasadne, rozegraliśmy naprawdę dobry mecz. Bramka na 1:1 bardzo nas rozzłościła i jeszcze przed przerwą 3-krotnie trafiliśmy do siatki. W drugiej połowie chodziło nam już tylko o dowiezienie prowadzenia, choć mieliśmy swoje szanse na podwyższenie wyniku. Pozostaje teraz mieć nadzieję, że ten mecz nie był jednorazowym wyskokiem. Avetrana bardzo lubi kolekcjonować remisy, po 11 kolejkach ma ich 6. Można się z tego naigrywać, ale nie zmienia to faktu, że jest jednym z zaledwie 3 zespołów, które nie przegrały u siebie spotkania (pozostałe 2 to lider i wicelider – Toma Maglie i Manduria). Wynika z tego, że czeka nas trudna przeprawa, ale jeśli zagramy tak jak tydzień temu, nie powinno nam się stać nic złego. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro, Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno (53’ Riformato), Laera – Masella Promozione Puglia, gr. B, 12/34, 22.11.2014 Comunale, 165 widzów Avetrana [14] – Lizzano [8], 3:2 10’ Emanuel Pomo 29’ Cosimo Masella 41’ Lamine Fabrice Diallo 53’ Lamine Fabrice Diallo 60’ Luigi Galeandro 86’ Luciano Volturno Przegrywamy mecz, którego nie powinniśmy przegrać. Spisywaliśmy się bardzo dobrze, aż nagle Diallo postanowił utrudnić nam zadanie i w 2 minuty złapał 2 żółte kartki. Gospodarze szybko wyrównali, a w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Co prawda, nawet w osłabieniu mieliśmy swoje szanse na zdobycie bramki, ale nie zmienia to faktu, że grając w komplecie, na pewno zgarnęlibyśmy dziś punkty.
  3. Powiem tak. To moja trzecia kariera na forum, którą zaczynam w niższej lidze i tutaj chaos jest zdecydowanie największy. Fragagnano przed sezonem było na pierwszym miejscu wśród notowaniu bukmacherów. Tymczasem drużyna ta wcale nie zachwyca, w tabeli znajduje się tuż nad nami z identycznym bilansem. Trzeba jej jednak oddać, że na wyjazdach spisuje się bardzo dobrze – 10 punktów w 4 meczach. Czeka nas bardzo ciekawe spotkanie, zważywszy na fakt, że w 3 ostatnich meczach na Comunale zdobyliśmy komplet punktów, a bilans bramek wynosił 10-1 na naszą korzyść. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro (79’ De Simone), Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello (76’ Rubini) – Santese, Magno, Laera (76’ Teodoro) – Masella Promozione Puglia, gr. B, 9/34, 1.11.2014 Comunale, 230 widzów Lizzano [9] – Fragagnano [8], 1:3 18’ Stefano Binetti 45’ Stefano Binetti 62’ Cosimo Masella (kar.) 64’ Aragão Przegrywamy w słabym stylu. W statystykach wypadliśmy nieco lepiej od rywali, ale to nie ma znaczenia. W rzeczywistości nie potrafiliśmy stworzyć żadnego zagrożenia, udało się jedynie z rzutu karnego. Z takim stylem nie mamy co liczyć nawet na baraże. Ostatnio graliśmy z głównym kandydatem do zwycięstwa w lidze, teraz gramy z głównym kandydatem do spadku. Galatone znajduje się w fatalnej formie. Przegrało ostatnie 6 spotkań i zdobyło w nich zaledwie bramkę. Naszym obowiązkiem będzie zwycięstwo, musimy zmazać plamę sprzed tygodnia. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro, Boscia (70’ Recchia), Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno (70 Rubini), Laera – Masella Promozione Puglia, gr. B, 10/34, 8.11.2014 Gigi Rizzo, 179 widzów Galatone [18] – Lizzano [11], 1:1 75’ Paolo Laera 89’ Germano Capogna Tracimy dziś 2 punkty. Przez cały mecz męczyliśmy się ze zdobyciem bramki, gospodarze bardzo umiejętnie się bronili. Gdy w końcu udało nam się dopiąć swego, w końcówce opadliśmy z sił, co skończyło się trafieniem na 1:1. Od jakiegoś czasu gramy bardzo przeciętnie. W tym momencie bliżej nam barażu o utrzymanie niż o awans. Tabela po 10 kolejkach.
  4. Kolejny tydzień to mecz z kandydatem do awansu – Fasano. Drużyna ta jest fenomenem, bo na własnym stadionie może liczyć na wsparcie ponad dwutysięcznej publiczności. Dobra wiadomość jest jednak taka, że w tej kolejce zagramy w Lizzano. 2 ostatnie mecze na swoim obiekcie zakończyliśmy z 6 punktami i bilansem bramkowym 7-0. W następnym meczu nie zagrają: Nicola Pizzola – zawieszenie (1 mecz) Cilumbriello – De Simone (75’ De Lauro), Boscia, Schito, Diallo – Motolese, Pasquariello (46’ Rubini) – Santese, Magno, Teodoro (75’ Modesto) – Masella Promozione Puglia, gr. B, 7/34, 18.10.2014 Comunale, 212 widzów Lizzano [11] – Fasano [7], 3:1 7’ Alessandro Motolese 25’ Daniele Sisalli 88’ Sergio Magno 90+2’ Cosimo Masella Rzutem na taśmę wyrywamy to zwycięstwo. Kluczowa okazała się końcówka, którą goście kończyli w osłabieniu z powodu kontuzji. Samo spotkanie mogło się podobać. Kibice zobaczyli sporo okazji z obu stron, wygrał zespół skuteczniejszy. Ta wygrana pozwala nam włączyć się do walki o strefę barażową (miejsca 2-4). Tydzień później czeka nas wymagający wyjazd. Manduria zajmuje 3. miejsce w lidze, natomiast u siebie zdobyła już 9 punktów (na 9 możliwych) z bilansem bramek 11-2. My z kolei na wyjazdach prezentujemy się bardzo słabo, w 3 meczach zdobyliśmy 2 „oczka”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na naszych rywali, ale w 6. lidze wszystko jest możliwe. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Simone (46’ De Lauro), Boscia, Schito, Diallo – Pizzola (74’ Motolese), Pasquariello – Santese, Magno, Teodoro (46’ Laera) – Masella Promozione Puglia, gr. B, 8/34, 25.10.2014 Nino Dimitri, 941 widzów Manduria [3] – Lizzano [7], 2:2 22’ Francesco Di Palma (kar.) 44’ Cosimo Garibaldi 72’ Cosimo Masella 84’ Gianluca Scardino (sam.) Wydzieramy ten remis w końcówce meczu. Pierwsza połowa nam nie wyszła, popełnialiśmy dużo błędów w defensywie i nie potrafiliśmy zagrozić w ataku. Po przerwie gra się wyrównała. Po składnej akcji bramkę zdobył Masella, a 12 minut później piłka dość szczęśliwie wturlała się do bramki po zamieszaniu z rzutu rożnego. Mógłbym zaznaczyć, że ostatni kwadrans gospodarze grali w osłabieniu z powodu kontuzji, ale jaki ma to sens? Za miesiąc nikt nie będzie o tym pamiętać.
  5. Nazajutrz czekał mnie bardzo ważny dzień, ważniejszy niż wszystkie związane z Lizzano, bo nadszedł czas na poznanie rodziców Camilli. Claudia i Domenico Parento mieszkali w wielkiej willi położonej zaraz nad Morzem Jońskim. Z tego, co opowiadała mi Camilla, jej ojciec dorobił się fortuny na paluszkach rybnych, jego firma jest największym eksporterem w regionie. Gdy tylko się przywitaliśmy, zauważyłem, że państwo Parento są przykładnym małżeństwem. Mama Camilli jest z tych troskliwych, które zadają milion pytań, gdy zobaczą swoje dziecko. Z kolei pan Domenico sprawia wrażenie człowieka stanowczego i twardo stąpającego po ziemi. Jego więzi z córką nie są tak mocne jak w przypadku mamy, ale Camilla zawsze przyznawała, że ojciec przez cały czas pilnował, aby jej niczego nie brakowało. Kolacja przebiegła raczej w miłej atmosferze. Rodzice Camilli znali mnie już z jej opowiadań, choć mimo tego, padło pytanie, czym się zajmuję. Gdy skończyłem opowiadać o Lizzano, rodzice nie wyglądali na zachwyconych, zwłaszcza ojciec. -A więc mówisz, że 23-letni facet spędza wolny czas na trenowaniu jakiegoś osiedlowego klubiku? – Pan Domenico wyraźnie dał mi do zrozumienia, jak bardzo jest to dla niego głupie. -Cóż… To prawda, że gramy tylko w szóstej lidze, ale szybko robimy postępy, być może nawet uda się nam awa… -I pewnie pracujesz za darmo? Skoro to klub amatorski, to znaczy, że nie pobierasz żadnej pensji. Spojrzałem na Camillę. Wcześniej wspólnie ustaliliśmy, że nie będę chwalił się tym, że pensję za prowadzenie Lizzano wypłaca mi dyrektor Juventusu. Lepiej trzymać to w tajemnicy. -Można tak powiedzieć – skłamałem. – Cały czas rozglądam się za drugą pracą. -No to chyba nie idzie ci najlepiej – mruknął pan Domenico, nawet na mnie nie patrząc. Najwyraźniej nie zrobiłem najlepszego wrażenia. Chyba nie podobało mu się też, że jego córka spotyka się z młodszym facetem. O 4 lata, ale jednak. -Och, daj spokój, kochanie. Najważniejsze, że jakoś sobie radzą – wtrąciła się pani Claudia, po czym zwróciła się do mnie – Camilla nam opowiadała, że przyjechałeś tutaj z Polski. Chyba macie tam ładnie, co? Reszta kolacji upłynęła na moich opowieściach o Polsce. Co ciekawe, pan Domenico wyraźnie się wtedy ożywił i zaczął zadawać mnóstwo pytań. Twierdził, że rozważa otwarcie w Polsce kolejnego oddziału swojej firmy. Z zainteresowaniem słuchał też, czym zajmowałem się w Polsce i co sprowadziło mnie do Włoch. Gdy uczta dobiegła końca, serdecznie się pożegnaliśmy. W drodze powrotnej powiedziałem Camilli: -Coś mi się zdaje, że chyba nie przypadłem twojemu tacie do gustu. -Oj, nie przejmuj się – odparła. – Za Lucą też nie przepadał. *** Salento F. Leverano rozpędza się z meczu na mecz. Po porażce i dwóch remisach, w końcu przyszło zwycięstwo. To bardzo poważny kandydat do awansu, więc wzrost ich formy nie jest dla nas dobrą wiadomością. W dodatku w dniu meczu Paolo Laera wysłał mi SMS, że się rozchorował, w co nie do końca chciało mi się wierzyć. W następnym meczu nie zagrają: Domenico Antonio D’Aria – kontuzja (2 dni), Paolo Laera – kontuzja (9 dni) Cilumbriello – De Simone (76’ De Lauro), Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello (46’ Rubini) – Santese, Magno, Teodoro – Masella (55’ Calvelli) Promozione Puglia, gr. B, 5/34, 4.10.2014 Comunale, 215 widzów Salento F. Leverano [10] – Lizzano [11], 2:2 52’ Francesco Rubini 57’ Angelo De Benedictis 75’ Mario Teodoro 77’ Luigi Luca Wielki pech. Dwukrotnie wychodziliśmy dziś na prowadzenie, ale błyskawicznie je traciliśmy. Szkoda, bo przez większość meczu wręcz dominowaliśmy. Przy bramce na 1:1 duży błąd przy wyprowadzeniu piłki popełnił Diallo, a przy drugim trafieniu niepotrzebnie w pobliżu pola karnego sfaulował Pizzola. Sami odbieramy sobie 2 punkty, których może nam zabraknąć na koniec sezonu. Mesagne zaliczyło tragiczne wejście w sezon, dopiero w ostatniej kolejce zdobyło swój pierwszy punkt. Drużyna ta od początku typowana jest do spadku, więc nie zakładam innego scenariusza niż zdobycie przez nas kompletu „oczek”. W następnym meczu nie zagrają: Paolo Laera – kontuzja (1 dzień) Cilumbriello – De Simone (48’ De Lauro), Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno (72’ Motolese), Teodoro (48’ Modesto) – Masella Promozione Puglia, gr. B, 6/34, 11.10.2014 Comunale, 193 widzów Lizzano [13] – Mesagne [18], 4:0 3’ Pietro Carmelo Santese 24’ Pietro Carmelo Santese 51’ Vincenzo Modesto 68’ Sergio Magno 72’ Nicola Pizzola Bezproblemowe zwycięstwo. W pełni dominowaliśmy od początku aż do końca. Wróżę gościom naprawdę ciężką batalię o pozostanie w tej lidze. Szkoda jedynie tej czerwonej kartki, bo to niepotrzebne osłabienie przed następnym meczem.
  6. Tydzień później podejmujemy Real San Giorgio. Drużyna ta jest jednym z kandydatów do awansu. Zdecydowanie lepiej spisuje się na wyjazdach, co zdążyła już potwierdzić w lidze i przedsezonowych sparingach. Mamy duże braki na środku obrony, co nie wróży nam dobrze, ale mam nadzieję, że będziemy grać na tyle dobrze w ataku, że nasz bramkarz będzie pozostawać bezrobotny. W następnym meczu nie zagrają: Raffaele Boscia – zawieszenie (1 mecz), Antonio Schito – kontuzja (1-2 tyg.), Domenico Antonio D’Aria – kontuzja (2-3 tyg.) Cilumbriello – De Lauro (70’ De Simone), A. Lenti, Recchia, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno, Laera (70’ Teodoro) – Masella (58’ Calvelli) Promozione Puglia, gr. B, 3/34, 20.9.2014 Comunale, 222 widzów Lizzano [12] – Real San Giorgio [10], 3:0 63’ Francesco De Lauro 72’ Alessio Calvelli 90+3’ Sergio Magno Właśnie tak to ma wyglądać. Pełna dominacja od pierwszej minuty. Dość długo męczyliśmy się ze zdobyciem bramki, ale obrona rywali w końcu puściła, a my potwierdziliśmy swoją przewagę. Niech o naszej dominacji świadczy fakt, że pierwszy strzał w meczu goście oddali dopiero w 78. minucie i to wtedy, gdy graliśmy w osłabieniu po zejściu Diallo. Pierwsza wygrana w roli szkoleniowca Lizzano. Toma Maglie zaliczyło naprawdę udane wejście w sezon. 7 punktów po 3 meczach w lidze, gdzie każdy może wygrać z każdym, należy uważać za spore osiągnięcie. Naszych szans upatrujemy w nie najlepszej sytuacji kadrowej rywali – 4 zawodników leczy kontuzję, a 2 jest zawieszonych. W następnym meczu nie zagrają: Domenico Antonio D’Aria – kontuzja (6-12 dni) Cilumbriello – De Lauro, Boscia, Recchia, Diallo – Pizzola, Pasquariello (68’ Rubini) – Santese, Magno, Laera – Masella (68’ Calvelli) Promozione Puglia, gr. B, 4/34, 27.9.2014 Antonio Tamborino Frisari, 79 widzów Toma Maglie [4] – Lizzano [8], 2:0 45+2’ Gianni Pedone 90+2’ Gianni Pedone Brak koncentracji w doliczonym czasie gry kosztuje. W statystykach nie wyglądało to tak źle, oddaliśmy więcej strzałów. Nie zmienia to jednak faktu, że nie potrafiliśmy stworzyć realnego zagrożenia. Jedyny raz zrobiliśmy to na kwadrans przed końcem, do siatki trafił Calvelli, ale liniowy słusznie odgwizdał spalony.
  7. W końcu nadszedł wielki dzień – mój oficjalny debiut jako szkoleniowca Lizzano. Byłem bardzo podekscytowany, ale po zawodnikach nie widziałem takiego entuzjazmu. Dla nich to po prostu kolejny sezon, który polega na zwykłej pracy i hobbystycznym graniu w piłkę co weekend. Być może zacznie im zależeć, jeśli zanotujemy udany start. Naszym przeciwnikiem na inaugurację jest Atletico Tricase. Drużyna ta ewidentnie zmaga się z pewnymi problemami. Przed sezonem rozegrała tylko 3 sparingi, przegrała wszystkie z nich i nie zdobyła nawet bramki. Na ich obronę warto zaznaczyć, że wszyscy rywale grają ligę wyżej. Nie zmienia to jednak faktu, że porażka za porażką w okresie przedsezonowym z pewnością nie służy. W następnym meczu nie zagrają: --- Cilumbriello – De Lauro (65’ De Simone), Boscia, Schito, Diallo – Pizzola, Pasquariello – Santese, Magno, Laera (65’ Teodoro) – Masella (46’ Calvelli) Promozione Puglia, gr. B, 1/34, 10.9.2014 Comunale, 224 widzów Lizzano – Atletico Tricase, 2:3 9’ Francesco De Lauro 45+2’ Pietro Carmelo Santese 48’ David Giuseppe Aramini 77’ Raffaele Boscia 78’ Cesare Fioretti (kar.) 90+4’ Manuele Bellè Dramat na inaugurację. Po pierwszej połowie nie mogliśmy tego przegrać, po prostu nie mieliśmy prawa. Byliśmy lepsi, dominowaliśmy na boisku. Drugą część gry zaczęliśmy fatalnie, ale stracona bramka nie zmieniła obrazu gry. Zrobił to sędzia, dyktując karny „z kapelusza” i wyrzucając naszego obrońcę. To odebrało nam chęci do gry, w końcówce dobił nas Bellè, chociaż warto zaznaczyć, że spotkanie powinno się skończyć wcześniej. Nie wiedzieć czemu, arbiter nie zamierzał użyć gwizdka. Przegraliśmy dziś z sędzią oraz rywalami, którzy przy wślizgach celowali w nasze nogi zamiast piłki. Brutalne zderzenie z włoską rzeczywistością. Szansę na rehabilitację mamy 3 dni później, gdy mierzymy się z Carovigno. Drużyna ta dopiero w tej kolejce zaczyna sezon, co nie do końca mi pasuje, będzie o wiele świeższa. Po ostatnim spotkaniu spodziewam się wszystkiego, nic nie może nas zaskoczyć. W następnym meczu nie zagrają: Raffaele Boscia – zawieszenie (2 mecze), Antonio Schito – kontuzja (2-3 tyg.) Cilumbriello – De Lauro, D’Aria, Recchia, Diallo (64’ Riformato) – Pizzola (64’ Motolese), Pasquariello (46’ Rubini) – Santese, Magno, Laera – Masella Promozione Puglia, gr. B, 2/34, 13.9.2014 Comunale, 238 widzów Carovigno [11] – Lizzano [13], 2:2 29’ Cosimo Masella 64’ Cosimo Urso 67’ Mattia Miccoli 74’ Pietro Carmelo Santese Kolejna nauka na przyszłość – stałe fragmenty gry. Straciliśmy dziś dwie bramki po rzutach rożnych, czym kompletnie zniweczyliśmy cały wysiłek. Naprawdę fajnie gramy piłką, ale brakuje nam wykończenia. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy nie grali 3 dni wcześniej, odnieślibyśmy dziś zwycięstwo, Cały czas płacę frycowe jako menedżer, ale w naszej grze i tak widać dużo dobrego.
  8. Pastore – Lanciano (46’ De Lauro), Schito, A. Lenti, Diallo (46’ Riformato) – Pizzolla (46’ Motolese), Rubini (46’ Salamina) – De Florio (46’ M. Lenti), Magno, Laera (46’ Teodoro) – Masella (46’ Calvelli) Mecz towarzyski, 9.8.2014 Comunale, 64 widzów Lizzano – Pro Italia Galatina, 1:3 4’ Gianfranco Causio 26’ Gianfranco Causio 67’ Marco Bonatesta 76’ Alessio Calvelli Kolejny słaby występ. Naszą największą bolączką jest obecnie gra w obronie, nasza defensywa jest kompletnie niezgrana. Co z tego, że potrafimy pograć piłką w ofensywie, skoro po każdej stracie trzęsiemy się ze strachu? Liga rusza za miesiąc, ale przed nami jeszcze sporo pracy. Pastore – Lanciano (46’ De Lauro), Schito, A. Lenti, Diallo (46’ Riformato) – Pizzolla (46’ Motolese), Rubini (46’ Salamina) – De Florio (46’ M. Lenti), Magno, Laera (46’ Teodoro) – Masella (46’ Calvelli) Mecz towarzyski, 16.8.2014 Comunale, 66 widzów Lizzano – Rutiglianese, 4:2 4’ Cosimo Masella 24’ Sergio Magno 36’ Cosimo Masella 58’ Alessio Calvelli 74’ Lorenzo Ronco 81’ Giovanni Anelli Znakomita pierwsza połowa i nieco słabsza druga. Widać dziś było różnicę między pierwszym składem a zmiennikami. Nadal mamy problemy z grą w obronie, ale tym razem nadeszła poprawa skuteczności. Na Comunale powiało optymizmem, ale wciąż daleko do euforii. Pastore – Lanciano (46’ De Lauro), Schito, A. Lenti, Diallo (46’ Riformato) – Pizzolla (46’ Motolese), Rubini (46’ Salamina) – De Florio (46’ M. Lenti), Magno, Laera (46’ Teodoro) – Masella (46’ Calvelli) Mecz towarzyski, 20.8.2014 Comunale, 78 widzów Lizzano – Liberty Palo, 3:0 23’ Cosimo Masella 40’ Cosimo Masella 71’ Mario Teodoro Wysoka wygrana w ostatnim sparingu. Zaprezentowaliśmy dziś naprawdę fajny futbol. Nie wyeliminowaliśmy błędów w obronie, ale udało nam się je zatuszować, dzięki bardzo dobrej grze w ataku. Widać pierwsze oznaki zgrania, a nie jest o to łatwo, kiedy widujemy się maksymalnie 3 dni w tygodniu. Już wcześniej prezes Palmieri poinformował mnie, że po meczu czekać mnie będzie konferencja prasowa. Okazało się to sporym wyolbrzymieniem, bo przyszedł tylko jeden dziennikarz lokalnej gazety, a rozmowę przeprowadziliśmy w szatni. -Za pańską drużyną seria sparingów. Jak pan ją ocenia na jej zakończenie? -Cóż, odnieśliśmy 2 zwycięstwa i ponieśliśmy 3 porażki, więc bilans jest negatywny. Mogę jednak powiedzieć, że gra wygląda o wiele lepiej niż wyniki. W każdym meczu zdobyliśmy co najmniej bramkę, co pokazuje moc naszej ofensywy. Gorzej z obroną, ale do startu ligi mamy jeszcze trochę czasu. -No właśnie, liga. Czego oczekujecie po tym sezonie? -Chcemy bawić się piłką, to wszystko. Do czego nas to doprowadzi? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że w sparingach nasza gra bywała przyjemna dla oka i mam nadzieję, że w lidze zaprezentujemy się równie dobrze. -Z tego, co udało nam się dowiedzieć, to pański debiut w roli szkoleniowca. Uważa pan, że sprawdzi się na tym stanowisku? -Gdybym w to nie wierzył, nie byłoby mnie tutaj. To prawda, mam niewielkie doświadczenie, ale wierzę w siebie i swoich piłkarzy. Razem możemy osiągnąć coś wielkiego. -Jest pan bardzo młodym menedżerem. W składzie jest aż 13 zawodników od pana starszych. Czy nie uważa pan, że może to być problemem? -Cóż, zdaję sobie sprawę, że wiek nie gra na moją korzyść, ale koniec końców, nie ma to większego znaczenia. Liczy się mój pomysł na grę. Przyznaję, pierwsze dni nie były łatwe, ale zawodnicy powoli uświadamiają sobie, że jest sens w tym, co robimy. Z optymizmem patrzę w przyszłość i wierzę, że nadchodzący sezon będzie dla nas udany. *** W sobotnie popołudnie byliśmy w trakcie treningu. Właśnie testowaliśmy potencjalnych kandydatów do gry w pierwszej drużynie. Byłem jednak załamany poziomem. Wszyscy prezentowali się jak ci, których na w-fie wybiera się do składu jako ostatnich. Grzecznie im podziękowałem i na tym nasze drogi się rozeszły. Wiem, że podpisanie ich nic by nas nie kosztowało, ale nie chciałem, by którykolwiek z nich zabierał przestrzeń w szatni. Czekałem na bus do Tarentu, gdy otrzymałem SMS od Camilli: „Hej. Możemy porozmawiać? Spotkajmy się o 18, kończę wtedy pracę.” Normalnie kłóciłbym się, że skoro to ona ma do mnie sprawę, to powinna przyjechać, a nie na odwrót. Nie widzieliśmy się jednak już miesiąc, więc nie zastanawiałem się długo i pojechałem do Bari. 2 godziny później byłem już na miejscu i stałem u progu restauracji, w której wszystko się zaczęło. Napisałem Camilli, że czekam na zewnątrz, a ta zjawiła się po 15 minutach. -Cześć, kochanie. – Daliśmy sobie buziaka na powitanie. – Wydzwaniałem do ciebie od tygodni, ale nie odbierałaś. Co się stało? -Powoli, wszystko ci opowiem. Przejdziemy się? W czasie spaceru zdążyłem opowiedzieć Camilli, jak żyje mi się w Tarencie i jak upłynął mój pierwszy miesiąc pracy w roli menedżera. Camilla uważnie słuchała, ale chyba nie była zachwycona, że zamiast robić gdzieś karierę, siedzę w Lizzano i bawię się w Football Managera w prawdziwym świecie. -Tak więc widzisz, trochę się u mnie działo – zakończyłem. – Teraz mamy trochę wolnego, liga rusza dopiero za 3 tygodnie. A co u ciebie? Coś ciekawego wydarzyło się przez miesiąc? -Raczej nic ciekawego. Dostałam podwyżkę, to chyba tyle. -O proszę, to świetnie, bardzo się cieszę – skomentowałem. Przez chwilę szliśmy w ciszy, którą przerwało moje pytanie – Powiesz mi, co takiego się stało, że przez miesiąc nie było z tobą kontaktu? – mocno zaakcentowałem słowo „miesiąc”. Bolało mnie to, że przez tak długi czas mnie ignorowała. -Wiem, że źle zrobiłam, przepraszam. Od kilkunastu minut myślę, jak zacząć, ale nie mogę. -Najlepiej od początku – zacząłem ją ponaglać, o jeszcze dziś muszę wrócić do domu. – Dlaczego nie chcesz zamieszkać ze mną w Tarencie, skoro masz wolne mieszkanie? -Po prostu nie chcę tam wracać. -Ale dlaczego? – zapytałem. Camilla wzięła głęboki wdech, po czym zaczęła: -Zanim cię poznałam, byłam w 4-letnim związku. Mój narzeczony miał na imię Luca. Mieszkaliśmy w moim mieszkaniu w Tarencie i planowaliśmy ślub, ale… - zawiesił jej się głos, a oczy zaszły łzami. – 2 lata temu został napadnięty w drodze do domu. Sprawca nie miał żadnego specjalnego motywu, to był zwykły napad rabunkowy. Luca został trzykrotnie dźgnięty nożem, zmarł w drodze do szpitala. – Camilla zaczęła płakać, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Kompletnie się tego nie spodziewałem. -Czy wiadomo kto to zrobił? – Nie wiem, czemu zadałem to pytanie. Chciałem po prostu przerwać ciszę. -Nie, sprawca nigdy nie został złapany. Na ulicy znajdował się monitoring, ale rzekomo był uszkodzony. Jedyna poszlaka to zeznanie sąsiadów, który słyszeli całe zajście. Twierdzili, że napastnik nie był Włochem, usłyszeli to w jego akcencie. -Bardzo przykro mi to wszystko słyszeć, kochanie. ­– Miałem ochotę ją przytulić, ale to chyba nie był odpowiedni moment. -Zaraz po pogrzebie wyjechałam z Tarentu i przeprowadziłam się do Bari. Chciałam być z dala od przeszłości, to za bardzo boli – wyjaśniła Camilla. Zaczęła powoli dochodzić do siebie. – To dlatego nie chcę wracać do Tarentu, a już na pewno nie do tego mieszkania. – Wszystko zaczynało układać się dla mnie w logiczną całość. -Nie potrafię sobie wyobrazić, jak się z tym czujesz, ale doceniam, że mi o tym powiedziałaś. -Zasługujesz na to, żeby wiedzieć. Bardzo nieładnie traktowałam cię przez ostatni miesiąc, przykro mi z tego powodu. -To co teraz będzie? Nie chcę się z tobą rozstać, ale nie chcę też być w związku na odległość. Chcę cię mieć przy sobie. Wiem, że nie będę drugim Lucą, ale chcę spróbować go zastąpić. – Wypowiadałem te słowa z pełną świadomością. -Wiem, ja też nie chcę z ciebie zrezygnować, trzeba to jakoś rozwiązać. W ciągu kilkunastu minut ustaliliśmy, że Camilla wprowadzi się do mnie i w międzyczasie poszukamy jakiegoś większego lokum. Zaproponowałem, żeby Camilla sprzedała swoje mieszkanie, ale na razie nie chciała o tym słyszeć. I tak byłem zadowolony z tego wieczoru. Jadąc do Bari, byłem przekonany, że to nasze ostatnie spotkanie, a skończyło się tym, że zamieszkam z kobietą swojego życia. *** Wróciwszy do futbolowej rzeczywistości, podpisaliśmy kontrakt z Vincenzo Modesto. Vincenzo to wychowanek Bari, przystosowany do gry na lewym skrzydle. W zespole Bitonto zaliczył parę lat temu 54 spotkania w Serie D, więc ma papiery na grę w Lizzano. Nasz skład powoli się krystalizuje i – co najważniejsze – składa się w większości z zawodników, którzy mają doświadczenie z wyższych lig. Pierwszego dnia września postanowiliśmy domknąć naszą kadrę. W wyniku tego do naszego zespołu dołączyło aż 7 zawodników: Manuel Recchia – młody prawy obrońca mieszkający w Tarencie, zaledwie dwie ulice ode mnie. O defensywie nie ma zbyt dużego pojęcia, ale jest całkiem szybki i na tym będziemy bazować. Antonio De Simone – kumpel Manuela, który również gra na obronie, ale po drugiej stronie boiska. Najtrafniejsze stwierdzenie jest takie, że jedyne, co ich różni, to lepsza noga. Pietro Carmelo Santese – młody lewy skrzydłowy, który na treningu oczarował nas swoim dryblingiem, ośmieszał o wiele bardziej doświadczonych graczy. Nikt w sztabie nie mówi tego na głos, ale uważamy, że Pietro może stać się najlepszym piłkarzem w lidze. Raffaele Boscia – wychowanek Benevento, zaliczył ponad 60 występów w Serie D. Razem z Schito stworzy środek defensywy, całą nadzieję pokładam w ich doświadczeniu. Luciano Pasquariello – młody pomocnik, który błysnął na treningach swoimi warunkami fizycznymi i rozgrywaniem piłki. Jego przebojowość wraz z doświadczeniem Pizzolli może dać nam niesamowitą przewagę w środku pola. Domenico Antonio D’Aria – transfer na zasadzie „a czemu nie, skoro za darmo?”. Nie jest młody ani uzdolniony technicznie, ale nada się na zmiennika dla naszych środkowych obrońców. Massimo Cilumbriello – potrzebowaliśmy drugiego bramkarza. Massimo będzie rywalizować z Pastore o miejsce w bramce, na razie wygrywa dzięki doświadczeniu, bo ich umiejętności (a raczej ich brak) są bardzo podobne. Sprzedaliśmy na ten sezon 65 karnetów.
  9. Zaraz po kłótni z Alessandro, rozpocząłem poszukiwania kogoś, kto mógłby grać w jego miejsce. Nie za bardzo miałem jednak pojęcie, gdzie szukać. Postanowiłem więc rozejrzeć się… na stronie z ogłoszeniami. Przez 2 godziny natknąłem się chyba na wszystkie oferty pracy poza piłkarzem. Zaczynałem już tracić nadzieję, ale nagle moim oczom ukazał się post od Francesco Rubiniego. Krótka notka mówiła, że Francesco ma za sobą sezon w Serie D, co na nasze warunki czyniło go absolutną gwiazdą klubu. Co prawda miało to miejsce 10 lat temu, ale byłem w sytuacji, w której nie mogłem wybrzydzać. Francesco przyjechał do Lizzano, odbył z drużyną jeden trening (bił naszych pomocników na głowę), po czym podpisał z nami kontrakt. Poprosiłem Francesco, aby zagadnął swoich starych znajomych, którym brakuje gry w piłkę, aby zechcieli spróbować u nas swoich sił. Wieczorem przyjechali do nas dwaj zawodnicy. Pierwszy z nich to Lamine Fabrice Diallo - Senegalczyk, który w latach 2006-2011 dość regularnie grywał w Serie D. Zaufałem jego CV i od razu zaproponowałem mu kontrakt. Drugi zawodnik to Damiano Lanciano, który również ma za sobą występy w Serie D. Co prawda to tylko 4 mecze i to lata temu, ale skoro jego zakontraktowanie nic nas nie kosztuje, uznałem, że warto dać mu szansę na powrót do zawodowego futbolu. Następnego dnia zasilił nas Antonio Schito, który przyjechał do nas z polecenia Rubiniego. Antonio ma już 38 lat i wygląda już jak mój ojciec, ale nie zmienia to faktu, że ma na koncie 11 występów w Serie C i nie obchodzi mnie, że było to 13 lat temu i pewnie już tego nie pamięta. To duże wzmocnienie na środku obrony. Mając chwilę wolnego, postanowiłem wywiesić na słupach w Tarencie ogłoszenie, że szukamy chętnych do gry w Lizzano. Na odzew zareagował Sergio Magno, który w barwach Taranto zagrał nawet na poziomie Serie C. W tym momencie to nasz jedyny ofensywny środkowy pomocnik, więc nawet nie zastanawiałem się nad jego zakontraktowaniem. Przegrywamy pierwszy sparing. Trebisacce to drużyna z równoległej ligi, choć sprawiła dziś wrażenie gorszej. Nasze akcje były bardziej składne i przyjemne dla oka, ale nie potrafiliśmy ich wykończyć. Goście ukłuli z dystansu i po błędzie naszego golkipera. Ten mecz generalnie mu nie wyszedł, przepuścił jedyne celne strzały. Gra była jednak lepsza niż wynik, więc możemy wyciągnąć jakieś pozytywy. Kolejne dni nie przynosiły niczego ciekawego. Camilla już od jakiegoś czasu nie odbierała telefonu, a ja byłem zmuszony szukać zawodnika na prawe skrzydło, które u nas nie istnieje. Dołączył do nas Paolo Laera. Paolo nie rozegrał nawet jednego meczu w zawodowym futbolu. To nie świadczy o nim najlepiej, ale dysponuje za to niezła szybkością i już samo to powinno zrobić z niego gwiazdę ligi. Tydzień później przegrywamy w kiepskim stylu. Zabrakło wszystkiego: koncentracji na początku, obrony przy stałych fragmentach i jakiejkolwiek gry w defensywie. Bramka po strzale z dystansu i błędzie bramkarza to stanowczo za mało. Z drugiej strony po to właśnie są sparingi. Wyciągnęliśmy z tego meczu o wiele więcej niż rywale, to chyba jedyny pozytyw.
  10. Tej nocy nie mogłem zasnąć, byłem bardzo zdenerwowany nadchodzącym dniem. Wiedziałem, że to głupie. Czułem się, jakby czekał mnie finał Champions League, a tak naprawdę obejmowałem mały amatorski klub, będąc częścią porozumienia między prezesem a dyrektorem Juventusu. Rano pożegnałem się z Wojtkiem, po którym widać było, jak bardzo go to smuci. Nie można tego powiedzieć o Evie. Nie twierdzę, że mnie nie lubiła, ale na pewno od dawna chciała mieć Wojtka tylko dla siebie. Bolało mnie to, że nie zdążyłem spotkać się z Camillą, nie usłyszała dobrych wieści. Postanowiłem, że skontaktuję się z nią, gdy tylko będę miał wolny dzień. Już pierwszego dnia zaliczyłem „wtopę”, spóźniając się do pracy. Kompletnie zapomniałem, że dziś jest niedziela i busy kursują o wiele rzadziej, w wyniku czego spóźniłem się przeszło godzinę. Pierwsze, co postanowiłem zrobić, to zapoznać się z naszą kadrą, którą stanowili: Giuseppe Pastore (bramkarz) Tommaso Riformato (prawy obrońca) Francesco De Lauro (lewy obrońca) Angelo Lenti (środkowy obrońca) Nicola Pizzolla (środkowy pomocnik) Marco Salamina (środkowy pomocnik) Alessandro Motolese (środkowy pomocnik) Martino Lenti (prawy pomocnik) Mario Teodoro (prawy pomocnik) Flavio De Florio (lewy skrzydłowy) Cosimo Masella (napastnik) Alessio Calvelli (napastnik) Okazuje się, że aż 7 z nich jest ode mnie starszych, to nie wróży zbyt dobrze. Ciężko będzie wymagać od nich, aby respektowali moje polecenia, skoro w przypadku niektórych dzieli nas ponad 10 lat. Już przy przywitaniu widziałem w ich oczach lekką nonszalancję, ale kolejne wnioski będzie można wysnuć po pierwszych treningach. Gdy już się poznaliśmy, udałem się do prezesa Palmieriego w ważnej sprawie. -Witam, panie prezesie. Można na słówko? – zapytałem, wchodząc do biura. -Ah, Piotr! Jasne, wchodź. W czym mogę ci pomóc? – Prezes był wyraźnie ucieszony na mój widok. -Chciałem tylko zapytać, jak wygląda sytuacja ze sztabem szkoleniowym. Nie ukrywam, że brakuje mi doświadczenia, więc przydałaby się jakaś pomoc. -Cóż, gdy mój brat zrezygnował z posady menedżera zabrał ze sobą cały sztab szkoleniowy, bo wszyscy z nich to jego przyjaciele. W tym momencie nie mamy nikogo na pokładzie – odparł prezes. Zdecydowanie nie to chciałem usłyszeć. -To co w takim razie mam zrobić? -Piotr, nie wiem. Popytaj swoich znajomych, a ja pogadam z moimi. Tylko pamiętaj, że jesteśmy amatorskim klubem, będziesz musiał ich poinformować, że jeśli się zgodzą, będą pracować za darmo. To akurat nie był problem, bo nawet nie miałem kogo popytać. Mój najlepszy przyjaciel siedział w Bari, a reszta znajomych w Polsce. Byłem zdany na łaskę prezesa. *** -Hej, kochanie! Przepraszam, że ostatnio się nie odzywałem, ale sporo się wydarzyło. -Lepiej, żebyś miał jakiś dobry powód. Już od kilku dni nie miałam z tobą żadnego kontaktu, bardzo się martwiłam. – Camilla brzmiała na bardzo niezadowoloną, tak przynajmniej wyczułem przez telefon. -Uwierz, że ten powód jest naprawdę dobry. Podobnie jak to było z Wojtkiem, opowiedzenie wszystkiego Camilli zajęło mi niecałą godzinę. Gdy tylko streściłem cała wizytę w Lizzano, od razu wysunąłem propozycję, o której myślałem od jakiegoś czasu: -Tak więc widzisz. Muszę teraz mieszkać w Tarencie. Wiem, że mam opłacane mieszkanie, ale pomyślałem sobie, że skoro ty też masz wolne mieszkanie, to może… -Nie, wykluczone – stanowczo zaprzeczyła Camilla. ­– Wybij to sobie z głowy. -Ale o co ci chodzi? Chciałem tylko zaproponować, żebyśmy razem… -Nie możemy razem zamieszkać, a już na pewno nie w Tarencie, wybacz – powiedziała. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. -Ale co się stało? – Nie dawałem za wygraną. -Nie mogę ci tego powiedzieć. Po prostu nie. -Cóż, dobrze. A zobaczymy się jakoś niedługo? -Może, nie wiem. Na razie nie mogę rozmawiać, pogadamy kiedy indziej. Pa. – Rozłączyła się. Nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. *** Następnego dnia prezes Palmieri przedstawił mi nowy sztab szkoleniowy, który tworzyli: Alberto Ciardi (asystent), Geremia Armenti (dyrektor ds. sportowych) Dario Simonetto (koordynator pionu juniorskiego), Niccolò Di Martino (fizjoterapeuta), Ivano Rotoli (trener) i Gaetano Ramora (scout). Nie wiedziałem, czy panowie mają jakiekolwiek pojęcie o swoim fachu, ale lepszy rydz niż nic. W pewnym momencie bałem się, że nie uda się znaleźć nawet jednej osoby do pomocy. Teraz mamy niemały zespół i pozostaje mieć nadzieję, że z czasem to wszystko zacznie się układać. Pastore – De Lauro (56’ Taddei), Giordano, A. Lenti, Riformato – Motolese, Pizzolla – De Florio, Salamina, Teodoro (46’ M. Lenti) – Masella (46’ Calvelli) Mecz towarzyski, 14.7.2014 Comunale Lizzano – Lizzano U-20, 2:1 35’ Davide Giordano (sam.) 45’ Mario Teodoro 70’ Martino Lenti Już drugiego dnia pracy postanowiłem zorganizować wewnętrzny sparing. W starciu z naszą drużyną U-20 udało nam się wygrać, ale styl pozostawia sporo do życzenia. W naszej grze nie było pomysłu, każdy grał pod siebie, a wszystkie bramki były bardziej dziełem przypadku. Giordano to gość, którego wziąłem z ulicy i o mało co nie przegrałem przez niego swojego pierwszego sparingu w roli menedżera. Po meczu zebraliśmy się w szatni, gdzie przekazałem chłopakom swoje pierwsze uwagi: -No panowie, jak na pierwszy sparing, nie było tak źle. Mam jednak pewne uwagi. -Chwila, chwila – wtrącił się Motolese, najstarszy zawodnik w drużynie. – Chcesz powiedzieć, że masz jakieś uwagi do naszej gry? -Tak, dokładnie to chcę powiedzieć, a największe uwagi mam właśnie do ciebie – odpowiedziałem stanowczo. Nie mogłem dać się stłamsić. -Nie zamierzam tego słuchać – powiedział Alessandro, po czym ruszył w stronę wyjścia. -A może lepiej, żebyś posłuchał, bo to między innymi przez ciebie o mało nie przegraliśmy z juniorami. Mógłbyś być ojcem dla tych chłopaków, a oni prawie skopali wam tyłek, zastanów się nad tym – zdążyłem rzucić zanim zamknął za sobą drzwi. Najchętniej wyrzuciłbym go z drużyny, ale wiedziałem, że na ten moment nie jestem w stanie znaleźć nikogo lepszego. Szykuje się nam ciekawa współpraca.
  11. Cała podróż trwała około półtorej godziny. Gdy się zatrzymaliśmy, nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy. Musiałem przegapić tabliczkę przed wjazdem do miasta. Znajdowaliśmy się w niewielkim miasteczku, takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Wywnioskowałem to po tym, że na ulicach panował mały ruch, a wokół nie było żadnych domów, naliczyłem może z trzy. Zatrzymaliśmy się przy małym budynku, położonym 200 metrów od boiska piłkarskiego. Gdy wysiedliśmy, pan Trapani zaczął mi wszystko tłumaczyć: -Jeśli jeszcze się nie zorientowałeś, znajdujemy się w Lizzano – oznajmił, po czym dodał – Widzę, że niewiele ci to mówi. -Po prostu nie bardzo rozumiem, po co tu jesteśmy. – Wszystko to coraz mniej mi się podobało. -Zaraz ci wszystko wytłumaczę, cierpliwości. Weszliśmy do małego budynku, który okazał się być biurem. W środku siedziała starsza pani, a za nią na ścianie widniał napis „Polisportiva Lizzano 1996”. -Dzień dobry, pani Marto – przywitał się Trampani. – Czy zastałem Macario? -Ah, witam Adamo. Nie, szef musiał gdzieś jechać, ale niedługo powinien być z powrotem. Chce pan zaczekać czy mam mu coś przekazać? -Poczekamy chwilę na zewnątrz. Jeśli Macario do tego czasu się nie zjawi, proszę mu powiedzieć, że znalazłem kandydata na menedżera Lizzano. Myślałem, że się przesłyszałem. Dyrektor Juventusu jedzie do mnie z Turynu, następnie wiezie mnie 120 kilometrów do Lizzano, aby przedstawić mnie jako kandydata na menedżera jakiegoś małego, lokalnego klubu. A wszystko przez to, że dla żartów wysłaliśmy jednego maila. Gdy z powrotem byliśmy na zewnątrz, zapytałem: -Przepraszam, panie Trapani, ale o co w tym wszystkim chodzi? Po co to wszystko? -Cóż, zacznę od tego, że z Macario Palmierim znam się od dobrych 50 lat. To mój przyjaciel, wobec którego mam spory dług wdzięczności. Macario jest prezesem klubu Lizzano, a menedżerem do tej pory był jego młodszy brat. Panowie jednak o coś się pokłócili, nie wnikałem w szczegóły. Aldo zrezygnował z prowadzenia klubu, więc na stanowisku menedżera pojawił się wakat. -Ale co ja mam do tego wszystkiego? Dlaczego przywiózł mnie tu pan aż z Bari? – Powoli zaczynałem wszystko rozumieć, ale chciałem wiedzieć, dlaczego padło właśnie na mnie. ­-Przecież jesteś zainteresowany posadą menedżera. Potwierdziłeś to, kiedy tu jechaliśmy. Domyślam się, że nie jest to Juventus, ale nie bądźmy śmieszni, twoje jedyne doświadczenie to gra komputerowa. Nie mogłeś liczyć na nic więcej. -I oczekuje pan, że zrezygnuję z dotychczasowej pracy, aby prowadzić Lizzano? Może chce pan jeszcze powiedzieć, że będę to robić za darmo? – Byłem coraz bardziej zdenerwowany, poczułem się wykiwany. -Cóż, Lizzano jest klubem amatorskim, więc nie spodziewaj się, że Macario będzie ci cokolwiek płacić. Może za to umówić się inaczej. Jeśli przyjmiesz tę ofertę, to ja będę płacić twoją pensję. Nie będzie to zbyt wiele, ale na pewno wystarczy na wszystkie wydatki. -Ok, ale to nie rozwiązuje całego problemu. Ja przecież mieszkam w Bari i nie mam samochodu. Dojazd w jedną stronę zajmowałby mi jakieś 3 godziny. -To też da się załatwić. Mam na oku mieszkanie w Tarencie, które mógłbyś wynająć. Opłacałbym koszty wynajmu. Z Tarentu do Lizzano jedzie się pół godziny. Chyba brzmi w porządku, co? -Hm, to faktycznie brzmi ciekawie. Musi pan mieć ogromny dług u tego prezesa. -To już sprawa między nim a mną. Ty możesz to potraktować jako pewnego rodzaju szkołę trenerską. Jeśli ci się uda, być może pewnego dnia trafisz do Juve. – Trampani chyba sam do końca nie wierzył w swoje słowa. – Potrzebujesz czasu do namysłu? Pierwszą pensję otrzymałbyś już dzisiaj – powiedział, po czym wyjął plik banknotów. Mogło tam być jakieś 2000 euro. Propozycja Trampaniego wydawała się niezwykle kusząca. Moja praca była naprawdę ciekawa, zawsze zastanawiałem się, jak to byłoby prowadzić klub w realnym świecie. Presja nie byłaby zbyt duża, to przecież klub amatorski. Mógłbym liczyć na niezłą pensję, w dodatku Trampani opłacałby moje nowe mieszkanie. Z przeprowadzki do Tarentu ucieszyłaby się też Camilla, na pewno chce wrócić do rodzinnego miasta. Poza tym, ma tam swoje mieszkanie, w którym moglibyśmy zamieszkać. Oczywiście nie powiedziałbym o niczym Trampaniemu, to byłaby mała tajemnica. -Ok, wchodzę w to. Taka szansa trafia się tylko raz. Uścisnęliśmy sobie ręce, a po chwili pod budynek zajechał czarny Fiat Panda, z którego wysiadł starszy mężczyzna, mógł mieć 65 lat. Gdy tylko Adamo go zobaczył, panowie wpadli sobie w ramiona. -Macario, przyjacielu! Dobrze cię widzieć! – krzyknął Trampani. Panowie rzeczywiście wyglądali na dobrych przyjaciół. -Witaj, Adamo! Czym zawdzięczam sobie twoją wizytę? Czy ten młody człowiek ma z tym coś wspólnego? – Macario Palmeiri wskazał na mnie. -Tak, ten młody człowiek zgłosił się do poprowadzenia twojego klubu. „Zapomniał pan dodać, że moje jedyne doświadczenie pochodzi z gry komputerowej” – powiedziałem sobie w duchu. -Cóż, to świetne wieści! – wykrzyknął Macario Palmeiri, po czym energicznie mnie wyściskał. – Bałem się, że nie znajdę nikogo na tę posadę. -Bardzo mi miło pana poznać, panie Palmeiri. Już nie mogę się doczekać, aby zacząć z panem współpracę. - Tak, tak, ja też czekam z niecierpliwością. Wejdźcie do środka, omówimy szczegóły współpracy. W ciągu następnej godziny wszystko już wiedziałem. Podpisałem z prezesem kontrakt amatorski, według którego nie miałem otrzymywać wynagrodzenia. Ciekawiło mnie, czy Palmeiri domyślał się o umowie między mną a Trapanim. Prezes zażyczył sobie, abym zaczął pracę od jutra i dodał, że dobrze by było, gdybym zjawiał się w klubie co najmniej 3 razy w tygodniu. Nie postawił przede mną żadnego celu. Po prostu mamy grać fajny, wesoły futbol, zachęcić fanów do przyjścia na stadion i postarać się nie wpędzić klubu w bankructwo. Ligą, w której gramy jest Promozione Puglia (grupa B), a więc 6. poziom rozgrywkowy we Włoszech. Przy okazji miałem nadzieję dowiedzieć się, za co Adamo jest dłużny Palmeiriemu tak dużą przysługę, ale panowie nie poruszyli tego tematu. Pożegnaliśmy się w dobrych stosunkach i umówiliśmy się jutro na 12. Adamo zabrał mnie z powrotem do Bari, gdzie nie miałem zbyt wiele czasu. Musiałem się spakować, aby rano być gotowym do wyjazdu. Tym razem droga do Lizzano zajmie mi o wiele więcej czasu, nie będę mieć podwózki w postaci Adamo i jego kierowcy. *** Opowiedzenie Wojtkowi całej historii zajęło mi niecałą godzinę. Mój przyjaciel długo nie mógł mi uwierzyć. Udało mi się go przekonać dopiero po pokazaniu kontraktu z Lizzano oraz pierwszej pensji od Trampaniego. Gdy już mi uwierzył, uświadomił sobie, że od jutra nie będziemy już współlokatorami. Postanowiliśmy uczcić to jednym piwkiem. Wojtek nalegał na więcej, ale musiałem iść już spać, jutro czekał mnie wielki dzień.
  12. Też nie mogę doczekać się już rozgrywki, ale ciągnę teraz fabułę z myślą o tym, aby nie skończyła się w chwili wyboru klubu. Nie czekałem długo. Od razu obudziłem Wojtka, który gorzej niż ja zniósł trudy wczorajszego wieczoru. Gdy tylko doszedł do siebie, przeczytałem mu odpowiedź od dyrektora Juve. „Szanowny Panie, Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jestem prezesem (może w przyszłości), a „jedynie” dyrektorem. Bardzo dziękuję za zgłoszenie swojej kandydatury, uważamy ją w klubie za bardzo ciekawą. W związku z tym chciałbym umówić się z Panem na spotkanie. Zdążyłem się dowiedzieć, że mieszka Pan w Bari. Proszę oczekiwać mojej wizyty jutro koło południa. Z poważaniem Adamo Trampani” Obu nam wydawało się, że to tylko sen. Właśnie napisał do nas dyrektor Juventusu, który chce zaoferować mi posadę menedżera mistrza Włoch. -Stary, to nie może być prawda – powiedziałem. – Przecież oni nie mogli wziąć tego maila na poważnie. -Hmm… Jesteś pewien, że to na pewno Trampani? Może pomyliliśmy adresy i ktoś teraz sobie z nas żartuje albo Roberto wyciął nam numer i wcale nie miał kontaktu do Juve? -Czekaj, zobaczę jeszcze raz – odparłem, po czym sprawdziłem SMS od Roberto z adresem, który wczoraj wpisaliśmy. Wszystko się zgadzało. – Nie zrobiliśmy żadnej literówki, a Roberto zarzekał się na miłość do Bari, że to sprawdzony adres, przecież pamiętasz. -No tak, ale spójrz na to trzeźwo. – Zabrzmiało to trochę komicznie, obaj byliśmy jeszcze pijani. – Piszesz do dyrektora największego klubu w kraju. Oferujesz swoje usługi, powołując się na grę komputerową. Następnego dnia dostajesz odpowiedź, w której mówią ci, że specjalnie przyjadą prawie 900 kilometrów z Turynu do Bari, żeby tylko z tobą porozmawiać. Przecież to jest niemożliwe, to musi być jakiś dowcip, może chcą nam się tylko zrewanżować. Wiedziałem, że Wojtek ma rację. Nikt normalny nie powierzyłby Juventusu gościowi z Polski, który raz na jakiś czas grywa w Football Managera. Zapewne nikt do nas nie przyjedzie, a nawet jeśli, to pewnie przyślą jakiegoś pachołka, który pogrozi palcem i każe nam nigdy więcej nie robić takich żartów. *** Następnego dnia z niecierpliwością wyczekiwaliśmy gości z Turynu. Nadeszła godzina 12, ale na ulicy przed naszym blokiem nie pojawił się nikt, kto przypominałby przedstawiciela mistrza Włoch. Po kwadransie zaczynaliśmy tracić nadzieję, gdy nagle zaraz koło nas zatrzymał się czarny Bentley z turyńską rejestracją. Z samochodu po stronie pasażera wyszedł elegancki facet w garniturze i ciemnych okularach, który otworzył nam drzwi i zaprosił do środka. Wojtek ruszył wraz ze mną, ale gość stanowczym ruchem ręki dał do zrozumienia, że pojadę tylko ja. Dałem Wojtkowi znak, że wszystko będzie w porządku, po czym zamknęły się za mną drzwi, a samochód wolno ruszył ku nieznanemu mi celowi. Zanim zdążyłem się otrząsnąć, odezwał się do mnie mężczyzna siedzący po mojej lewej stronie: -Miło mi pana poznać, panie Piotrze. Nazywam się Adamo Trampani. – Spojrzałem na faceta. Wczoraj zdążyłem zorientować się, jak wygląda dyrektor Juventusu. Po szybkiej analizie doszedłem do wniosku, że faktycznie zaraz obok mnie siedzi pan Trampani. – Wnioskuję, że dotarła do pana moja wczorajsza wiadomość? -Bardzo mi miło, panie Trampani. Tak, dostałem pańską odpowiedź i nie ukrywam, że jestem trochę zaskoczony takim obrotem spraw. -Ależ dlaczego? ­– Trampani uśmiechnął się serdecznie. Sprawiał wrażenie bardzo miłego faceta, ale wiedziałem, że to mogą być tylko pozory. Nadal czułem się w niebezpieczeństwie. – Przecież chyba o to panu chodziło, kiedy zgłaszał pan do nas swoją kandydaturę? -Oczywiście – skłamałem. Nie miałem zamiaru mówić, że to był tylko żart. ­– Ale nie spodziewałem się, że osobiście mnie pan odbierze, aby zabrać do Turynu. -Do Turynu? Nie, nie. Nie jedziemy do Turynu. – Zrobiło się groźnie. Dokąd w takim razie jedziemy? -Cóż, w takim razie coraz mniej rozumiem całą sytuację. Dokąd się udajemy, jeśli nie do Turynu? -Zanim to panu powiem, muszę upewnić się, że naprawdę jest pan zainteresowany posadą menedżera. Może się pan teraz wycofać, zrozumiemy to. Nie wiedziałem, co robić. Z jednej strony wcale nie miałem ochoty bawić się w menedżerkę, ale ciekawość mnie zżerała, o co chodzi Trampaniemu. -Oczywiście, jestem zainteresowany – odparłem. – Muszę jednak o coś zapytać. Naprawdę jest pan zainteresowany moimi usługami? Przecież tak naprawdę nie mam żadnego doświadczenia. -Niech mi pan uwierzy, że nie jest to dla mnie problem – powiedział Trampani, cały czas posyłając ten sam uśmiech. – Doświadczenie z Football Managera będzie wystarczające. Powiem jeszcze, między nami, że sam czasem lubię w to pograć. Reszta rozmowy upłynęła na przyjaznej pogawędce o grze. Nadal nie wiedziałem, dokąd jedziemy, ale nie chciałem już więcej o to pytać. Zorientowałem się, że przejeżdżaliśmy przez Tarent, rozpoznałem miasto ze zdjęć, które kiedyś pokazała mi Camilla. Po szybkiej dedukcji wywnioskowałem, że jedziemy na wschód, a więc w kompletnie przeciwnym kierunku niż Turyn.
  13. Skoro zamierzałem tu jeszcze trochę zostać, należało pomyśleć o pieniądzach. Na początku wszelkie koszty ponosił Wojtek. Twierdził, że spłacam swoją część, robiąc mu za tłumacza. Od jakiegoś czasu nie jestem już mu jednak potrzebny, więc sięgałem po własne oszczędności zarobione w Polsce. Te jednak szybko się skończyły. Postanowiłem zastosować sprawdzony już przeze mnie patent i poszukać swojego szczęścia w jakiejś restauracji. Udało się za trzecim razem, pierwsze dwie nie chciały kelnera obcokrajowca. Okres próbny przeszedłem śpiewająco, pomogło doświadczenie nabyte jeszcze w Bydgoszczy. Po dwóch miesiącach moja pozycja w pracy była naprawdę solidna. Sumiennie i rzetelnie wykonywałem swoje obowiązki, co nie umknęło uwadze moich przełożonych. Zyskałem u nich wystarczająco dużo szacunku, aby sporadycznie uwzględniali moje prośby co do grafiku – zależało mi, abym miał przynajmniej jeden wolny dzień weekendu. Chciałem ten czas przeznaczyć dla Camilli, z którą układało mi się coraz lepiej. Nie wiem, czy mogę to nazwać związkiem, ale faktem jest, że czujemy się w swoim towarzystwie swobodnie, czasem nawet b a r d z o swobodnie. Nie poruszyłem już tematu, o którym napomknąłem pod koniec pierwszej randki. W tym momencie nie miało już to dla mnie znaczenia. Liczyło się tylko to, że wszystko świetnie nam się układało. *** W połowie czerwca udało mi się wybłagać ten jeden wolny dzień weekendu. Postanowiliśmy urządzić podwójną randkę – Eva i Wojtek oraz ja i Camilla. Już wcześniej okazało się, że dziewczyny znają się z zajęć fitness, świat jest jednak mały. Około pierwszej w nocy impreza się rozluźniła. Dziewczyny siedziały na kanapie zajęte plotkowaniem, a ja z Wojtkiem dzielnie walczyliśmy przy stole z całym pozostałym alkoholem. Przy okazji rozprawialiśmy o tym, jak Wojtkowi wiedzie się w pracy. Mieliśmy nad dziewczynami tę przewagę, że wiedzieliśmy, o czym mówią. One nie miały takiego komfortu, nie znały przecież polskiego. -Mauro chyba jest ze mnie zadowolony, chociaż czasem tego żałuję, bo przez to zawala mnie obowiązkami – żalił się Wojtek. W sumie mu się nie dziwię. Wszystko do tej pory przychodziło mu bez trudu, więc nie jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy. – Przy okazji, Roberto kazał cię pozdrowić. Brakuje mu kompana do rozmów o piłce. -Chyba raczej do grania w Football Managera – zaśmiałem się na wspomnienie o tych wszystkich rozegranych meczach, podczas gdy wszyscy inni nieustannie pracowali. -Coś ty, on już nie ma na to czasu. Ostatnio coraz rzadziej bywa w biurze, ciągle wyjeżdża w teren. Dlatego firma szukała kogoś w jego miejsce i znalazła jakichś dwóch typków. -Nie no, żartujesz. Potrzebują aż dwóch gości, żeby zastąpić Roberto, który całymi dniami tylko grał na komputerze? – Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. -Nie rozumiesz, ostatnio w firmie jest niezły chaos. Nie wiadomo, za co się zabrać, tyle tego jest. Przyda się każda para rąk. -Skoro tak twierdzisz… Wypiliśmy kolejkę wódki. Dziewczynom nasz trunek nie przypadł do gustu. Świetnie, więcej dla nas. -A jak się sprawują ci nowi? W porządku są? – Średnio mnie to obchodziło, ale musiałem jakoś kontynuować rozmowę. -Jeden, Igor jest całkiem w porządku. Cichy, nie rzuca się w oczy, tak jakby go w ogóle nie było. Ale ten Tommaso jest jakiś dziwny. Nie wiem, co mi w nim nie pasuje, nie umiem tego nazwać. Jest wścibski, o wszystko się dopytuje, a pożytek z niego raczej niewielki. -Dobra tam, nie ma się co nim przejmować. Najważniejsze, że ty wykonujesz swoją robotę jak należy. Rozmowa o mojej pracy była krótka. Mogłem jedynie pochwalić się, że osiągam coraz wyższe zyski z napiwków, nic ciekawego. Około trzeciej odprowadziliśmy nasze kobiety do taksówki (za którą oczywiście zapłaciliśmy, jak na dżentelmenów przystało), po czym wróciliśmy do mieszkania. Niestety, dziś była moja kolej na zmywanie. Podczas gdy ja robiłem porządki, Wojtek czytał coś na telefonie. Nagle się odezwał: -Stary, nie uwierzysz! W Juve zwolnili Allegriego! Ale się porobiło! – Wojtas był wyraźnie ożywiony, podczas gdy ja przyjąłem to raczej ze spokojem. Zakładałem jego zwolnienie, skoro koncertowo zawalił Ligę Mistrzów i nawet nie wyszedł z grupy. -Hmm, ciekawe, kogo wezmą na jego miejsce. Chętnych pewnie nie będzie brakować. -Ziom, mam świetny pomysł – ty powinieneś się zgłosić! -Jaja sobie robisz? Chyba masz na myśli tę firmę ochroniarską, to jedyny „Juwentus”, jaki może mnie przyjąć. -No przecież obaj wiemy, że nie dostaniesz tej roboty. Ale dla żartów możemy im wysłać maila z twoją kandydaturą i powołamy się na twoje wyniki w Football Managerze. Ciekawe jak zareagują! Gdybym był trzeźwy, byłoby to dla mnie absolutnie nieśmieszne. Skoro jednak obaj byliśmy pijani, uznaliśmy to za najlepszy „prank” na świecie. -Dobra dawaj, robimy to! Adres e-mail mieliśmy od Roberto, który pochwalił nam się, w jaki sposób go zdobył. Po prostu udawał, że jest zainteresowany sponsoringiem klubu jako firma Mauro. Poprosił więc o kontakt, a w odpowiedzi otrzymał wiadomość mailową. Do żadnych rozmów jednak nie doszło, on po prostu chciał mieć ich adres mailowy. Nie wiem, na co mu to było. Ten człowiek czasami żyje w swoim świecie. Napisanie maila w naszym stanie zajęło nam prawie godzinę. Postanowiliśmy zwrócić się bezpośrednio do nowego dyrektora Juve – Adamo Trampaniego. Żeby było śmieszniej, pisaliśmy z maila, który nazywał się jakoś w stylu „forzamilan30not31”. Nasza wiadomość brzmiała mniej więcej tak: „Szanowny Panie Prezesie, Piszę do Pana, aby zareklamować swoją kandydaturę na stanowisko menedżera pańskiego klubu. Jako swoje największe osiągnięcia mogę wymienić awans klubem Lecce aż do Serie A i zajęcie tam dziewiątego miejsca. To na razie tyle, od tamtej pory nie miałem zbyt wiele czasu na grę. Z niecierpliwością czekam na pański odzew. Radzę nie marnować tej szansy, trafiła się panu prawdziwa trenerska perełka. Pozdrawiam Piotr Teken P.S. Zapomniałem dodać, że udało mi się nawet ograć Was raz w pucharze 2:1. Jak Pan widzi, mam na Was patent. P.S.2. Gra to oczywiście Football Manager 2014” Byliśmy z Wojtkiem z siebie dumni, jakbyśmy właśnie napisali powieść godną Nobla. Tymczasem napisaliśmy właśnie mail, który od razu trafi do spamu i nawet nie zostanie otwarty. Po raz kolejny przekonałem się, że wraz ze wzrostem promili w organizmie, całkowicie spada poczucie wstydu. Obaj byliśmy wykończeni tym dniem, więc zasnęliśmy na kanapie, która – całe szczęście – była na tyle duża, że następnego dnia nie będziemy musieli tłumaczyć się z tego swoim dziewczynom. *** Poranek nie należał do najłatwiejszych, chociaż bywały też o wiele gorsze. Pierwsze, co zrobiłem, to poszukałem ręką butelki wody. Niestety nigdzie jej nie znalazłem, nie pomyślałem o tym zawczasu, musiałem osobiście udać się do kuchni. Gdy pozbyłem się uczucia Sahary w ustach, odzyskałem świadomość i wiedziałem już, gdzie jestem. Rzuciłem okiem na komputer, który zapomnieliśmy wyłączyć przed snem. „Świetnie” – pomyślałem. „Mamy nowy komputer i w tak głupi sposób zajedziemy mu baterię.” Chciałem go wyłączyć, ale moją uwagę przykuła mała ikonka znajdująca się w skrzynce odbiorczej naszego spontanicznie utworzonego konta. Gdy przeczytałem nazwisko nadawcy, momentalnie wytrzeźwiałem. Na naszej skrzynce znajdowała się wiadomość od Adamo Trampaniego.
  14. Wielkopolanin - Nie. Konia z rzędem temu, kto trafi klub. kubilaj2 - Nie dogadamy się w tej kwestii Wojtek był w siódmym niebie, gdy dowiedział się, że postanowiłem zostać. Chyba nie połączył kropek i nie domyślił się, co - a raczej kto - był tego powodem. Mój najlepszy kumpel stwierdził, że skoro jest taka okazja, a jutro ma wolne, koniecznie musimy to opić. Skończyło się „posiedzeniem” do około 5 nad ranem, gdy zaczynaliśmy tracić czucie w nogach. Jak to po imprezie, wstaliśmy rano o 13, choć musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim doprowadziliśmy się do stanu użytkowalności i mogliśmy wyjść na zewnątrz. Wojtek umówił się na plaży z Evą (która cały czas naciska, żeby poszli do kina, ale jego włoski jeszcze mu na to nie pozwala), a ja uznałem, że po prostu muszę jeszcze raz zobaczyć dziewczynę z pizzerii. Nie miałem pewności, że tam będzie, ale modliłem się w duchu, żeby dziś też pracowała. Dostrzegłem ją, będąc już na samym wejściu. W restauracji panował akurat mały ruch, więc siedziała przy ladzie i rozmawiała z kucharzem. Przez chwilę zbierałem w sobie odwagę aż w końcu moje nogi same zaczęły kierować mnie w jej stronę. Gdy tylko mnie zobaczyła, podjąłem rozmowę: -Dzień dobry. – Starałem się powiedzieć to najlepszym włoskim, na jaki mnie było stać. – Chcia… -Pamiętam pana – przerwała mi najśliczniejsza dziewczyna na świecie. Jej głos był piękny. Mógłbym po prostu siedzieć i słuchać go godzinami. – Był pan tu wczoraj z chłopakiem, a ja przyniosłam wam złe zamówienie. -To nie jest mój chłopak – stanowczo zaprzeczyłem, po czym momentalnie zrobiłem się czerwony na twarzy. – Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Ja tylko… -O nie. Chyba nie chce pan poskarżyć się szefowi? Proszę tego nie robić. Jestem tu nowa i dopiero się uczę, to się już więcej nie powtórzy – zapewniła mnie wyraźnie przestraszona. Teraz sobie przypomniałem, że faktycznie pierwszego dnia mojego pobytu w Bari widziałem tu ogłoszenie, że szukają kelnera. Wygląda na to, że znaleźli kandydatkę. Przepiękną kandydatkę. -Słucham? Nie, ja nie w tej sprawie. -Naprawdę? Och, co za ulga. To w takim razie, o co chodzi? -Przede wszystkim, mam na imię Piotr. -Camilla. – Podała mi rękę, którą delikatnie uścisnąłem. – Skąd pochodzisz? To przecież nie jest włoskie imię. -Z Polski. Przyjechałem tu, aby pomóc koledze z językiem. Zaznaczam, koledze. -O, słyszałam trochę o waszym kraju, ale nigdy tam nie byłam. Może kiedyś się uda – wyznała, po czym się uśmiechnęła. Zrobiłbym wszystko, żeby móc codziennie oglądać ten uśmiech. – Skoro nie chodzi ci o tę sytuację z wczoraj, to co cię tu sprowadza? Przed wyjściem wielokrotnie układałem sobie w głowie tę kwestię, ale teraz wszystkiego zapomniałem. -Bo widzisz, ja… Czy chciałabyś czasem, może kiedyś… wyskoczyć na kawę? – wyjąkałem speszony. Do tej pory nie miałem problemów z kobietami, od zawsze miałem gadane. Teraz było kompletnie inaczej i nie wiem, co się ze mną stało. -Och, a więc to o to chodzi. – Camilla zabrzmiała tak, jakby często słyszała takie pytanie. W sumie nic w tym dziwnego. – Wybacz mi, ale nie mogę się zgodzić. Po prostu… nie mogę. -Mogę zapytać, dlaczego? Jesteś już w związku, tak? W porządku… - starałem się nie brzmieć na rozczarowanego, ale raczej bezskutecznie. -Nie, nie jestem, ale… nie, nie mogę się zgodzić, przykro mi – odparła Camilla. Przez chwilę wydawało mi się, że dostrzegłem w jej oczach zawód, ale prawdopodobnie po prostu chciałem go dostrzec. -Ok, jasne, w porządku, nic się nie stało, jakoś sobie z tym poradzę – zapewniłem, po czym wysiliłem się na słaby uśmiech. – To ja już w takim razie pójdę. Tak czy inaczej, miło było poznać. Nagle opuściły mnie chęci do życia. To właśnie z powodu Camilli nadal tkwiłem w Bari zamiast siedzieć w samolocie powrotnym do Polski. To nie był pierwszy raz, kiedy dostałem kosza, ale ten zabolał wyjątkowo mocno. Właśnie miałem wyjść na ulicę, gdy usłyszałem wołanie Camilli: -Piotr, zaczekaj! – krzyknęła. To wszystko przypominało scenę z jakiegoś kiepskiego romansidła. -Tak, o co chodzi? – Starałem się brzmieć na obojętnego, choć w głębi serca miałem nadzieję, że zmieniła zdanie. -Tak teraz się zastanawiam i dochodzę do wniosku, że jestem ci coś winna. Nie poskarżyłeś się na mnie szefowi, chociaż miałeś do tego pełne prawo. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Szef już wcześniej powiedział, że jeden taki błąd i wylecę. Chyba więc należy ci się ta kawa. – Znowu posłała mi ten uśmiech. Teraz będę miał go przed oczami przez resztę dnia. -Czyli chcesz powiedzieć, że się zgadzasz? Świetnie! – Trudno było mi ukryć ekscytację. Czułem się jak mistrz świata. – W takim razie wpadnę jutro tu jutro po ciebie. O której kończysz pracę? -O 18. Będę czekać – odparła, po czym zaczęła się kierować w stronę klienta, który właśnie wszedł do restauracji. -Super, to do jutra! ­– krzyknąłem. Nawet nie usłyszałem odpowiedzi, bo od razu wyleciałem szczęśliwy na ulicę. Fakt, Camilla zgodziła się na kawę tylko i wyłącznie z litości, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Zrobię wszystko, aby ją do siebie przekonać i żeby nie żałowała, że się zgodziła. *** Nasze spotkanie – mam nadzieję, że pierwsze z wielu – przebiegło w miłej, spokojnej atmosferze. W tym czasie wyznałem, jak wygląda moje życie w Bari oraz co skłoniło mnie do wyjazdu z Polski. W zamian dowiedziałem się, że Camilla przez całe swoje życie mieszkała w Tarencie, dopiero 3 lata temu przeprowadziła się do Bari. Ojciec Camilli jest prezesem dużej firmy produkującej paluszki rybne, więc na pewno nie może narzekać na brak pieniędzy. Mieszkanie Camilli w Tarencie stoi puste, więc zastanawia mnie, co skłoniło ją do wyprowadzki. Być może jakaś kłótnia z rodzicami? Spotkanie zmierzało ku końcowi. Odprowadzałem Camillę do domu, który znajdował się po drugiej stronie miasta, czekała mnie długa podróż do domu. Camilla podziękowała za miły wieczór, mieliśmy już się żegnać, kiedy postanowiłem zadać pytanie, które od wczoraj siedziało mi w głowie: -Mógłbym cię o coś zapytać? Jeśli nie będziesz chciała o tym mówić, zrozumiem to. -Tak? O co chodzi? – zapytała niepewnym tonem. Chyba domyślała się, do czego zmierzam. -Dlaczego wczoraj, zanim zgodziłaś się na spotkanie, twierdziłaś, że nie możemy się umówić? Twierdzisz, że nie jesteś w związku, więc… -Nie, nie mogę. To skomplikowane, nie chcę o tym mówić – powiedziała bardzo zmieszana. Niepotrzebnie poruszałem ten temat. – Może kiedyś ci o tym opowiem. -Ok, jasne. Przepraszam za wścibskość – odparłem, po czym dodałem – Czekaj. Sugerujesz, że chcesz się jeszcze zobaczyć? -Czemu nie? ­– Uśmiechnęła się. Szybko odzyskała dobry nastrój. – Dzisiaj było całkiem fajnie. -Tak, mi też się podobało ­– powiedziałem. Przeszło mi przez myśl, aby ją pocałować, ale w porę się opamiętałem. Na to jeszcze stanowczo za wcześnie. – Zadzwonię, gdy znajdę chwilę czasu. -W takim razie czekam, pa. Oczywiście skłamałem, wolnym czasem dysponuję aż nadto. Tak naprawdę miałem ochotę zadzwonić zaraz po powrocie do domu, ale jestem w tych sprawach ekspertem – wiem, że muszę teraz odczekać kilka dni. Chociaż nie zrobiłem dzisiaj nic produktywnego, a pół dnia spędziłem na wielkim kacu, to był zdecydowanie najlepszy dzień od przyjazdu do Włoch.
  15. Nazajutrz o 7 rano byliśmy już w biurze, tak jak kazał nam Claudio. Biuro znajdowało się na trzecim piętrze jednego z wieżowców i składa się z 5 pomieszczeń. Już na wejściu przywitał nas niski, łysiejący mężczyzna w okularach: -Witajcie, panowie. Nazywam się Mauro, miło mi móc was w końcu tu powitać. – Wymieniliśmy uścisk ręki. – Ty musisz być Wojciech. – Wskazał na Wojtka. – Słyszeliśmy o tobie same pozytywne rzeczy. Wojtek przywitał się łamanym włoskim, który jednak nie brzmiał aż tak źle. Podczas, gdy Mauro prowadził nas do jednego z pokoi, Wojtek szeptem poinformował mnie, że to właśnie on jest tutaj szefem. Mauro przedstawił nas reszcie zespołu, który składał się z 4 mężczyzn i 5 kobiet. Niestety, nie byłem w stanie zapamiętać wszystkich imion, od zawsze mam z tym problem. Pamiętam za to, że jeden z facetów ma na imię Roberto. Zapadł mi w pamięć tym, że na swoim komputerze miał odpaloną najnowszą wersję Football Managera. Dzięki niemu już wiedziałem, co będę mógł robić, gdy nie będę już tak pilnie potrzebny swojemu przyjacielowi. Pierwszego dnia Mauro nie miał dla nas zbyt dużo pracy. Uznał, że możemy ten dzień przeznaczyć na zapoznanie się z tym, jak działa firma i jak wygląda praca. Szczerze mówiąc, nie widziałem w tym nic ciekawego. Wszyscy siedzieli z nosami w komputerach. Jedni coś rysowali, natomiast drudzy zawzięcie coś liczyli, raz po raz się ze sobą konsultując. O ile Wojtek żywo obserwował, co dzieje się w biurze, ja nie byłem tak optymistycznie nastawiony. Nie dość, że uważałem to wszystko za nudne, to jeszcze w następnych dniach miałem to wszystko oglądać, tylko raz na jakiś czas odzywając się jako tłumacz. *** Następne dni nie należały do najciekawszych w moim życiu, trochę inaczej wyobrażałem sobie ten wyjazd. Przez 8 godzin dziennie siedziałem z Wojtkiem przy jednym biurku i tłumaczyłem mu polecenia od Mauro. Muszę przyznać, że budowlane słownictwo niekiedy sprawiało mi problemy. Po znaczenie niektórych wyrazów musiałem sięgać do słownika. Co jakiś czas wpadali do nas Claudio i Roberto. Pierwszy czuł się za nas odpowiedzialny, więc sprawdzał, jak sobie radzimy. Drugi w wolnych chwilach przychodził porozmawiać o futbolu, gdy tylko odkrył, że interesujemy się piłką. Przeważnie rozmawialiśmy o poczynaniach Bari w Serie B i ich szansach na awans. W tej kwestii Roberto jest większym optymistą. Uważa, że drużyna lada moment odpali i powalczy o Serie A, podczas gdy ja twierdzę, że sam awans do play-off będzie graniczyć z cudem. *** Po 3 tygodniach – zgodnie z moimi przewidywaniami – Wojtek przestał mnie potrzebować. Jego włoski – rzecz jasna – nadal pozostawiał sporo do życzenia, ale i tak był już w stanie bez problemu komunikować się z resztą załogi, która była w stosunku do niego bardzo wyrozumiała. Miałem coraz więcej wolnego czasu, więc dość często przesiadywałem z Roberto przy jego komputerze i obserwowałem jego poczynania w Football Managerze. Oczywiście prowadził Bari, a mnie mianował swoim asystentem. Roberto musi mieć bardzo mocną pozycję w firmie, bo wszyscy przymykali oko na to, co robimy. Muszę jednak zaznaczyć, że pozwalaliśmy sobie na rozrywkę dopiero wtedy, gdy wykonaliśmy wszystkie powierzone nam wcześniej zadania. Często dochodziło między nami do różnicy zdań, więc pewnego dnia po powrocie do domu stwierdziłem, że pokażę Roberto, jak się prowadzi drużynę piłkarską. Znudziło mi się jednak granie Bari, więc zdecydowałem się na inny klub z regionu – Lecce występujące w Serie C. Nie będę ukrywać – gra strasznie mnie wkręciła, pierwszy sezon rozegrałem w nieco ponad jeden dzień, udało mi się nawet wywalczyć awans do Serie B. Obiady z Wojtkiem przeważnie jadaliśmy w restauracjach. Nasze „umiejętności” kulinarne sprawiają, że jeśli tylko możemy, staramy się sobie nie gotować. Wybór na mieście mieliśmy duży. Restauracji w Bari jest tyle, że przez parę miesięcy moglibyśmy jeść codziennie w innej. Gdy już nie byłem potrzebny w biurze, zacząłem rozglądać się za nowym zajęciem. Niektóre restauracje wystawiały ogłoszenia, że szukają nowych kelnerów, ale żadna z knajp nie chciała dać mi szansy, skoro niedługo mam wracać do Polski. Nadszedł mój ostatni dzień pobytu w Bari. Postanowiliśmy uczcić to w ten sam sposób co nasz pierwszy wieczór po przylocie – pizzą. Wybraliśmy nawet ten sam lokal. -Nadal nie zmieniłeś zdania? – Wojtek od kilku dni w kółko powtarzał to samo pytanie. – Przecież nie ma problemu, żebyś został dłużej. Nie wiem, czemu ci się tak spieszy. -Widzisz, tobie się tu podoba, bo masz co robić. Na początku to ci chociaż robiłem za tłumacza, teraz sam już sobie dajesz radę. Też chciałbyś wracać, gdybyś przez całe dnie się nudził. -To czemu nie znajdziesz sobie jakiegoś zajęcia? Czemu przestałeś chodzić pograć na boisko? -Z tego samego powodu, dla którego nie możemy pokonać Włochów w piłkę nożną. Oni wszyscy są po prostu ode mnie lepsi, zawsze jako ostatniego wybierali mnie do drużyny. Czułem się jak piąte koło u wozu, nawet bardziej niż u ciebie w firmie. -Nie przesadzaj, byłeś w biurze bardzo lubiany. -Ale po pewnym czasie bezużyteczny – odparłem. Obaj wiedzieliśmy, że mam rację. -Gdybyś nie uparł się na ten powrót jakaś restauracja na pewno by cię przyjęła. Przecież się na tym znasz. – Wojtek nie dawał za wygraną. -Przestań, nie chcę ci już siedzieć na głowie. Poza tym nie chcę zabierać miejsca w mieszkaniu. Co jeśli Eva zechce się wprowadzić? – Miałem na myśli dziewczynę, którą Wojtek poznał tydzień temu. Oczywiście cieszyłem się jego szczęściem, ale przez nią jeszcze bardziej czułem się jeszcze bardziej samotny. -Daj spokój, do tego jeszcze baaardzo daleka droga – odparł mój przyjaciel. – Poza tym nawet, jeśli kiedyś zamieszkamy razem, to przecież to mieszkanie ma dwa pokoje, nadal mógłbyś tam mieszkać. -Nie odpuścisz, prawda? Ile razy mam ci powtarzać, że już podjąłem… Nie dokończyłem, bo właśnie pojawiła się kelnerka z naszą pizzą. Coś jednak ewidentnie nam nie grało, nigdy nie zamówilibyśmy hawajskiej. Dziewczyna musiała pomylić zamówienia. -Przepraszam bardzo, ale… - zacząłem, ale gdy tylko na nią spojrzałem, odebrało mi mowę. Moim oczom ukazała się przepiękna szatynka o kręconych włosach i krystalicznie niebieskich oczach. Na szybko oceniłem, że mogła być maksymalnie 4 lata starsza od nas. W życiu nie widziałem piękniejszej dziewczyny. Ogólnie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Polki są najładniejszą nacją, ale nikt nie może równać się ze śliczną Włoszką. -Przepraszamy, ale nie zamawialiśmy tego – dokończył za mnie Wojtek, który zauważył moje zawieszenie. -Oj, przepraszam bardzo, mój błąd. Proszę chwilę poczekać, niedługo przyjdę z waszym zamówieniem. – odparła piękna nieznajoma, wyraźnie zawstydzona, po czym prędko wróciła do kuchni. Tymczasem ja nadal trwałem w osłupieniu. -Ehh, czyli jeszcze dłużej będziemy głodować – zaczął lamentować Wojtek. -Czyli twierdzisz, że mogę jeszcze trochę u Ciebie zostać?
  16. W ciągu następnych kilku dni dogadaliśmy z Wojtkiem wszelkie szczegóły wyjazdu. Wylatujemy we wtorek. Z lotniska w Gdańsku mamy udać się do Neapolu, a stamtąd już busem do Bari, gdzie przywitać nas ma jakiś Włoch. Uzgodniliśmy z Wojtkiem, że jadę na nie dłużej niż miesiąc. Prawdopodobnie właśnie przez tyle czasu będę potrzebny. W wolnych chwilach będę mógł zwiedzać miasto albo może grać w piłkę, tam też przecież mają boiska. Rodzice nie byli zadowoleni z mojego wyboru. Nie podobało im się, że rezygnuję z pracy oraz to, że wszystkie oszczędności przeznaczam na wyjazd. Z minusów trzeba też pamiętać, że przez miesiąc będę opłacać puste mieszkanie w Polsce, bo przecież nie opłaca się rezygnować z wynajmu. Rodzice byli zdania, że skoro wszystko zaczęło mi się układać, nie powinienem robić sobie miesięcznych wakacji. Tak, użyli słowa „wakacje” i trudno im się dziwić, mają trochę racji – jadę tam bardziej jako turysta, nie będę się przemęczać. Przez chwilę żałowałem, że nie zobaczyliśmy się przed wyjazdem, ale wówczas przypomniałem sobie o zegarku, którego nadal nie odkupiłem, więc może dobrze się stało, że pożegnaliśmy się przez telefon. W restauracji ze smutkiem przyjęli moją decyzję o wyjeździe. Wprawdzie umówiliśmy się, że gdy tylko wrócę, z powrotem zostanę przyjęty, ale nie do końca w to wierzyłem, bardzo szybko znajdzie się ktoś na moje miejsce. Choć szef powiedział, że będę tu mile widziany, to wychodząc czułem, że przekraczam ten próg po raz ostatni. *** Wtorek nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Przez cały czas towarzyszyły mi różne emocje. Raz cieszyłem się na ten wyjazd, by za chwilę zastanawiać się, czy to na pewno dobry pomysł. Słowo się jednak rzekło, poza tym nie jadę na długo. Miesiąc szybko minie i kto wie, może nawet będę żałować, że już wracam. Zarówno Wojtek jak i ja nigdy nie lecieliśmy samolotem, więc do końca nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Ostatecznie wszystko na lotnisku poszło w miarę sprawnie, nie zgubiliśmy się ani nie polecieliśmy do Nowego Jorku. Jeśli chodzi o sam lot, strasznie dały mi się we znaki turbulencje. Mam nadzieję, że to jedna z moich ostatnich podróży samolotem, bo nie wiem, czy uda mi się do tego przyzwyczaić. Już boję się powrotu. Podróż z Neapolu do Bari nie należała do najprzyjemniejszych. W busie było bardzo mało miejsca, a nasze organizmy jeszcze nie przyzwyczaiły się do włoskiego klimatu. Pogoda we Włoszech bardzo różni się od tej w Polsce, nawet w środku marca. Dystans około 260 kilometrów pokonaliśmy w niecałe 4 godziny, co na nasze warunki nie jest takim złym wynikiem. Kiedy wysiedliśmy na przystanku w Bari, nie za bardzo wiedzieliśmy, gdzie się udać i do kogo podejść. Szybko jednak zobaczyliśmy idącego w naszą stronę mężczyznę. -Wojciech i Piotr? Witajcie w Bari – zaczął nieznajomy. – Nazywam się Claudio, miło mi was poznać. Szef przysłał mnie, abym odebrał was z dworca. Jak minęła podróż? Claudio mógł mieć może z 30 lat. Był opalonym brunetem z delikatnym, ciemnym zarostem, a na koszulce zaczepione miał okulary przeciwsłoneczne. Chyba nie da się wyglądać bardziej włosko. -Cześć, Claudio! Nam również bardzo miło. A podróż minęła świetnie – odpowiedziałem, po czym wymieniliśmy uścisk ręki. – Skąd wiedziałeś, że to właśnie nas szukasz? -Jak to skąd? Spójrzcie tylko dookoła i zobaczcie, jak wszyscy są ubrani. Wyglądacie, jakbyście wybierali się na biegun północny! – odparł Claudio, lekko się śmiejąc. Rzeczywiście, miał trochę racji. Ubraliśmy się pod pogodę w Polsce, zapominając, że jest tu o te kilka stopni cieplej. Udaliśmy się w kierunku parkingu i przy okazji zaczęliśmy wymieniać się uwagami na temat pogody. Dostrzegłem konsternację na twarzy Wojtka, który nie rozumiał ani słowa. Przetłumaczę mu wszystko podczas jazdy. Samochodem Claudio okazała się być biała Lancia Ypsilon, co jeszcze bardziej podkreślało jego „włoskość”. Jeszcze tylko brakowało, żeby zabrał nas na pizzę. Bari to stosunkowo niewielkie miasto. Dla porównania, Rzym jest ponad 10 razy większy. Jednakże pod względem ludności, Bari zajmuje dziewiąte miejsce w kraju, co da się łatwo zauważyć. Na ulicach panował duży tłok, stąd też niezbyt długą trasę pokonaliśmy w niecałą godzinę. Nie ma jednak tego złego. W tym czasie Claudio zdążył opowiedzieć co nieco o mieście i napomknąć, które miejsca odwiedzać w sobotnie wieczory. To dla nas bardzo użyteczna wiedza. Claudio zawiózł nas do naszego nowego mieszkania. Nie należało ono do najpiękniejszych, ale nie spodziewaliśmy się luksusów. Trzeba jednak zaznaczyć, że lokalizacja nadrabiała to z nawiązką. Zarówno firma Wojtka jak i plaża znajdowały się kilometr od naszego 2-pokojowego lokum, z tym, że w przeciwnych kierunkach. Claudio miał dziś jeszcze dużo roboty, więc zostawił nas samych. Przed wyjściem zdążył jeszcze wspomnieć, że nazajutrz o 7 rano mamy stawić się w biurze. Gdy tylko Wojtek zamknął drzwi za Claudio, zwrócił się do mnie: -Dobra, siadaj i natychmiast zacznij mnie uczyć. -Ok stary, spokojnie. Mamy przed sobą jeszcze cały dzień. Pouczę cię wieczorem – zaproponowałem. -Nie ma mowy – stanowczo zaprzeczył Wojtek. – Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jakie to niekomfortowe uczucie, kiedy siedzimy w samochodzie, a ja nie wiem, o czym rozmawiacie. Moglibyście mnie obrażać, a ja i tak bym się tego nie domyślił. Wzrok Wojtka mówił jedno – nie mogę mu odmówić. Nie ma zresztą co się dziwić. Przecież pojechałem właśnie po to, aby nauczyć go języka, więc to mój obowiązek. Udało mi się jednak wynegocjować, abyśmy zaraz potem poszli zobaczyć plażę. Siedzi mi to w głowie, odkąd tylko tu przyjechaliśmy. Sama nauka – tak jak mogłem przypuszczać – poszła całkiem sprawnie. Jeszcze tego samego dnia Wojtek umiał się przedstawić, liczyć do 20, składać proste zdania i nazwać niektóre przedmioty w mieszkaniu. Chyba całkiem nieźle jak na parę godzin. Zakładam, że za góra 2 tygodnie nie będę mu już potrzebny i będę się nudzić do końca wyjazdu. Teraz jednak nie czas, aby się tym martwić. Resztę dnia spędziliśmy na plaży oraz – a jakże – na pizzy. Mieliśmy jeszcze w planach zobaczenie klubu czy dwóch, ale byliśmy wykończeni podróżą, więc uznaliśmy, że rozsądniej będzie położyć się wcześniej spać – w końcu jutro czeka nas pierwszy dzień w pracy. Naszą włoską przygodę możemy uznać za rozpoczętą.
  17. Pudło i pudło. -Za świeżo upieczonego pana inżyniera! – Wzniosłem toast w towarzystwie wszystkich zebranych. Łącznie było nas 10 osób. Zaraz potem usłyszeć dało się tylko stukanie butelek. Atmosfera była iście imprezowa. Spojrzałem na Wojtka, który był powodem całego tego zamieszania, ale nie widziałem, żeby się cieszył. Był chyba najmniej podekscytowaną swoim sukcesem osobą. Kompletnie nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Tłumaczyłem to sobie tym, że po prostu od początku wiedział, że sobie poradzi, więc jego udana obrona nie jest dla niego żadnym zaskoczeniem. -Dzięki wam wszystkim za przybycie i dzięki… ogólnie za wszystko, ten sukces jest też waszą zasługą. Bez waszej pozytywnej energii każdego dnia nawet nie usiadłbym do pisania pracy. – Wojtek brzmiał bardzo nieswojo. Spontaniczne przemówienia nigdy jednak nie były jego mocną stroną. -Dobra, dobra, skończ już z tą grzecznościową gadką – krzyknął Robert. – Mamy tu teraz poważniejszy problem, skończyła się wódka. Kto zgłasza się na ochotnika, żeby skoczyć na dół do sklepu? -Ja pójdę, jak na dobrego gospodarza przystało – odparł Wojtek zanim ktokolwiek inny zgłosił swoją kandydaturę. – Ale sam tego wszystkiego nie doniosę. Potrzebuję jeszcze dwóch rąk. -Dobra, skoczę z tobą. – Podniosłem rękę w geście gotowości. Uznałem, że dobrze mi zrobi, jeśli się przewietrzę, w mieszkaniu zaczynało się robić duszno. Gdy zeszliśmy na dół, nie skierowaliśmy się od razu do sklepu. Wojtek usiadł na pobliskim murku i zaczął patrzeć w dal. -No już panie inżynierze! – Krzyknąłem do Wojtasa, próbowałem go jakoś ożywić. – Lud czeka, aby go napoić. -Już idę, idę. Chciałem tylko chwilę posiedzieć w spokoju, z dala od tych wszystkich ludzi. Tego było już za wiele. Zacząłem tracić cierpliwość. -Wojti, o co ci chodzi? Przez cały wieczór jesteś jakiś nieobecny i zgaszony. Przecież powinieneś świętować. -Ale ja nie uważam, żeby było co świętować. Ot papierek i tyle, nic nadzwyczajnego – odparł Wojtek beznamiętnym tonem. -Jak to nie ma co świętować? Jak to nic nadzwyczajnego! – Myślałem, że się przesłyszałem. – Człowieku, zdobyłeś tytuł inżyniera i przyszło ci to bez najmniejszego trudu, tak jak wszystkie inne wcześniejsze stypendia. Zwykli ludzie wypruwają sobie żyły, aby osiągnąć choć połowę tego, a tobie to przychodzi od niechcenia. I to w wieku 22 lat! Gdy wypowiadałem te słowa, uświadomiłem sobie, jak żałosne jest moje życie. To zapewne wypity już alkohol sprawił, że zacząłem się uzewnętrzniać: -Ty się przynajmniej realizujesz. A ja? Mam już 22 lata, a nie osiągnąłem nic a nic. Ludzie młodsi ode mnie grają w piłkę nożną i zarabiają na tym fortunę. Ja w wieku 22 lat steruję tymi ludźmi, grając w FIFĘ. To jest moje życie w pigułce. -Nie przesadzaj, chyba nie jest aż tak źle. – Wojtek nagle zaczął próbować mnie pocieszyć. – Masz przecież pracę, w której świetnie sobie radzisz. Nie każdy może o sobie tak powiedzieć. – Tu akurat miał rację. Moja reputacja jako kelnera cały czas szła w górę, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. -I co w związku z tym? Myślisz, że chcę tkwić w restauracji do końca życia? Pracuję tam tylko dlatego, że nie chcę umrzeć z głodu albo wylądować na bruku. – Aż sam zdziwiłem się, jak szczere zacząłem wyrzucać z siebie słowa. -Hmm, myślałem, że ta praca ci się podoba. -Bo nie jest zła lubię ją, ale to nie jest praca na zawsze. To nie jest szczyt moich marzeń. -To co byś chciał robić w życiu? -Nie wiem! – Krzyknąłem. – Właśnie w tym tkwi cały mój problem. Ty wiesz, co chcesz robić. Nawet nie musisz szukać pracy, bo sama do ciebie przyszła. Przez długi czas siedzieliśmy w ciszy. Być może to była krótka chwila, ale dla mnie ciągnęła się w nieskończoność. W końcu odezwał się Wojtek: -Skoro nie masz na siebie pomysłu to… może mógłbym jakoś ci pomóc. – Jego słowa kompletnie zbiły mnie z tropu. -Czy to ma jakiś związek z firmą, która zaproponowała ci pracę? -Cóż, może… poniekąd… -Wojtas, ogarnij się i mów jaśniej. Ja cię na trzeźwo nie zawsze rozumiem, a teraz na dodatek jestem pijany. -Nie wiem, od czego zacząć. – Wojtek sprawiał wrażenie, jakby coś mocno go krępowało, więc tym razem zacząłem naciskać. -No najlepiej od początku. Tylko się pospiesz, bo robi się zimno. Przez kilka chwil chyba układał sobie w głowie wszystko, co mi przekazać, po czym w końcu zaczął mówić: -Tak jak ci wspominałem z miesiąc temu, odezwała się do mnie pewna firma, konkretniej biuro projektowe, zresztą mniejsza z tym. Wiesz też, że zaproponowali mi pracę, jeśli tylko zdobędę dyplom, co właśnie mi się udało. Wszystko byłoby spoko, ale nie powiedziałem ci, że ta praca wiązałaby się z wyjazdem. To międzynarodowa firma, ma swoje oddziały rozsiane dosłownie na całym świecie. W bydgoskiej filii nie ma etatu, więc chcieliby mnie wysłać do Bari. – Wojtek spojrzał na mnie, czekając na moją reakcję. To jednak niewiele mi mówiło. -Ok, ale gdzie jest to całe Bari? To jakaś wioska pod Bydgoszczą? -To we Włoszech, kretynie. W tym momencie wbiło mnie w ziemię. Myślałem, że się przesłyszałem. -Jaja sobie robisz, tak? – Odparłem, choć nadal nie dowierzałem. -Chciałbym… - Westchnął mój najlepszy przyjaciel. Gdy otrząsnąłem się z pierwszego szoku, zapytałem: -To w czym ty w takim razie widzisz problem?! Oferują ci pracę i wyjazd do Włoch! Co ci w tym nie pasuje? -Nadal się nie domyślasz? Próbowałem wpaść na pomysł, o co może mu chodzić, ale nie miałem pojęcia. Wojtek nie miał dziewczyny, a jego rodzice mieszkali na południu Polski, widywał się z nimi raz na rok. Wojtas musiał zauważyć, że nie mogę nic wymyślić i postanowił mnie oświecić: -Nie znam włoskiego, w przeciwieństwie do ciebie. Przecież dobrze o tym wiesz. Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. Jak już zdążyłem kilka razy napomknąć, Wojtek jest najzdolniejszą osobą, jaką znam. Jeśli jednak jest jedna rzecz, w jakiej jestem od niego lepszy (poza grą w FIFĘ, oczywiście), to są to języki obce. Być może nie nazwę się lingwistą, ale jestem w stanie bez problemu porozumieć się z Anglikiem, Niemcem, Hiszpanem czy Włochem. To zadziwiające jak wiele człowiek może się nauczyć, grając przez Internet z obcymi ludźmi i oglądając seriale z napisami. Wojtek nigdy nie przepadał za językami obcymi, choć od wielu lat powtarzam mu, że gdyby tylko wykazał choć trochę inicjatywy, z łatwością osiągnąłby satysfakcjonujący go poziom. Nie jest jednak łatwo przemówić mu do rozumu. -Ok, rozumiem. Ale czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? Dlaczego to była taka tajemnica? -Nie wiem, może z tego samego powodu, dlaczego ty przez kilka dni ukrywałeś, że wyrzucili cię ze studiów. Po prostu się wstydziłem – odparł Wojtek, co skwitowałem krótkim śmiechem. - Ziom, przecież to żaden powód do wstydu, nie można być ze wszystkiego najlepszym – powiedziałem, po czym poklepałem go po plecach. - Powiedz lepiej, czemu mówisz o tym tak późno. -Kiedy tylko firma przedstawiła mi propozycję, od razu powiedziałem, że język może być problemem, przynajmniej na początku. Chyba im na mnie zależy, bo powiedzieli, że mogą mi załatwić tłumacza, chyba że sam sobie jakiegoś ogarnę. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. -I miałeś zamiar poprosić mnie o pomoc? – Zapytałem. -Chodziło mi to po głowie, ale nie chciałem tego robić, bo pomyślałem, że nie będziesz chciał ze mną jechać. W końcu masz tu pracę, w której jesteś coraz bardziej ceniony. Ale skoro twierdzisz, że to nie jest twoja wymarzona robota… -Czekaj, czekaj, powoli. Czy ty mi właśnie proponujesz, żebym poleciał z tobą do Włoch? -Dokładnie. Mam już wstępnie wybrane małe mieszkanko, udało mi się odłożyć trochę pieniędzy ze stypendium. Ty na początku dokładałbyś się, ile byłbyś w stanie – zaproponował Wojtek, po czym dodał – Wiem, że trochę cię zaskoczyłem i zrozumiem, jeśli mi odmówisz. Ja sam na twoim miejscu bym… -Kiedy lecimy? – Zapytałem bez wahania. Perspektywa wyjazdu do Włoch jawiła się przede mną jako przygoda życia, nie mogłem z tego zrezygnować. -Za tydzień – powiedział Wojtek. Dość szybko, zostało niewiele czasu. Z drugiej strony, nad czym tu myśleć? Nic mnie tutaj nie trzyma, byłbym gotowy nawet jutro. – Wszystkie szczegóły możemy obgadać jutro. Na razie czeka na nas impreza na górze. Udaliśmy się do sklepu, uzupełniliśmy zapasy alkoholu i wróciliśmy do towarzystwa. Reszta nocy minęła w świetnej atmosferze. Wojtkowi ewidentnie poprawił się humor, najwidoczniej ulżyło mu po tej rozmowie. *** Gdy wróciłem do domu nad ranem, w mojej głowie pojawiły się pierwsze wątpliwości. Czy wyjazd na pewno jest dobrym pomysłem? Fakt, nic mnie tu nie trzyma. Nie jestem w związku, nie mieszkam z rodziną i stałem się całkowicie samodzielny. Z drugiej strony wyjazd jest bardzo ryzykownym posunięciem. Tutaj mam już pracę, w której idzie mi coraz lepiej, w dodatku gdzieniegdzie słyszę, że szykuje się dla mnie niewielka podwyżka. A co miałbym robić we Włoszech? Nie będę wiecznie potrzebny Wojtkowi, ten zdolniacha szybko nauczy się języka. Będę musiał wtedy wrócić do domu, ale czy opłaca mi się rezygnować z pracy, aby jechać gdzieś na miesiąc? Zgodziłem się już na ten wyjazd, ale ta opcja coraz mniej mi się podoba.
  18. kubilaj2 - Anglia już była. pawko - Pudło. To nie jest historia, w której nagle przypadkowo spotykam na ulicy biznesmena, który proponuje mi interes życia. W moim życiu nie dzieje się nic, co mogłoby zwiastować lepszą przyszłość. Jedyny pozytyw jest taki, że po 3 tygodniach udało mi się znaleźć pracę. Jestem kelnerem w jednej z restauracji w centrum miasta. Myślę, że to robota w sam raz dla mnie. Nie wymaga żadnych specjalnych umiejętności, poza tym od zawsze jestem osobą dość komunikatywną. Być może nie jestem najlepszy w swoim fachu, ale mogę się już pochwalić, że niektórzy klienci chcą być obsługiwani tylko i wyłącznie przeze mnie. Nie jest to praca marzeń, ale w pełni wystarcza na pokrycie wszystkich wydatków. Udaje mi się nawet odłożyć trochę pieniędzy. Problemem jednak zaczynała się stawać rutyna. Moje dni wyglądają tak samo od rana do wieczora przez cały tydzień. Wyjątkiem są wypady na miasto z Wojtkiem i resztą znajomych, ale to tylko parę godzin na przestrzeni 7 dni. W ramach odskoczni w okolicach listopada zacząłem chodzić na miejscowego orlika. Z początku pojawiałem się tam raz w tygodniu, ale z czasem grałem tam coraz więcej. Doszło do momentu, że byłem tam co drugi dzień i szło mi na tyle dobrze, że raz na jakiś czas chłopaki wystawiali mnie do składu na mecze jakieś małej „podwórkowej” ligi. Nie wiążę swojej przyszłości z piłką, ale zawsze to jakiś fajny wypełniacz czasu, podczas gdy Wojtek kończył pisać pracę inżynierską, za którą – o tym byłem przekonany – otrzyma najwyższą możliwą ocenę. Przez cały czas spokoju nie dawała mi sprawa zegarka, który za wszelką cenę chciałem odzyskać. Nie był mi on jakoś szczególnie potrzebny, ale wiem, że rodzice ciężko pracowali, abym mógł go dostać, w dodatku dołożyli się dziadkowie. Gdyby dowiedzieli się, że zwróciłem go do sklepu, chyba pękłoby im serce. Muszę go odzyskać zanim ktokolwiek się dowie, co się z nim stało. Problem w tym, że na razie moje „aktywa” mówią, że mogę tylko pomarzyć o odkupieniu zegarka. *** Boisko, praca, dom, w weekendy wyjścia na miasto – tak wyglądała moja rzeczywistość aż do lutego. Co ciekawe, coraz częściej widywałem się z Wojtkiem – czy to na orliku, czy to w sobotę na klubach. Spodziewałem się raczej, że im bliżej jego obrony, tym bardziej będzie się do niej przygotowywać. Tymczasem w rzeczywistości było kompletnie inaczej. Co najśmieszniejsze, Wojtas bez jakiegokolwiek przygotowania obroni się bez problemu. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby choć trochę się do tego przyłożył. Kiedyś byłem pewny, że Wojtek tylko udaje wyluzowanego i tak naprawdę siedzi w domu z nosem w książkach. Szybko przekonałem się jednak, że to nieprawda. W całym swoim życiu tylko raz widziałem go, gdy się uczył – w czasach liceum musiał uzyskać 100% z testu z angielskiego, aby otrzymać stypendium. Oczywiście mu się to udało, choć nie bez trudu. Od tamtej pory nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, aby z czegokolwiek się uczył. -To zawsze był czysty fart, nic więcej. – Wojtek próbuje udawać skromnego, choć obaj doskonale wiemy, że jest ponad przeciętnie uzdolniony. -Tak, jasne. Uwierzyłbym, gdybym cię nie znał – odparłem, biorąc łyk piwa. Ze względu na niską temperaturę za oknem, sobotnie wyjścia na miasto zamieniliśmy w picie w mieszkaniu – raz moim, raz jego. Wciąż nie mogłem się nadziwić, że do jego obrony było coraz bliżej, a po nim wcale nie było tego widać. -Mógłbyś już przestać udawać, że nie przejmujesz się tą obroną – zacząłem temat. – Nie wierzę, że wcale o tym nie myślisz. -A o czym tu myśleć, stary? – Wojtek naprawdę wyglądał na wyluzowanego. – Obrona to nic wielkiego. Przecież wiem, o czym napisałem pracę, komisja nie ma mnie czym zaskoczyć. Jeśli już mam się czym przejmować, to tym, co będę robić potem. -O proszę, to nowość. Do tej pory jedyne, czym się przejmowałeś, to wybór koszulki przed imprezą. -Daj spokój, po obronie żarty naprawdę się skończą. Muszę postanowić, co robić dalej. – Wojtek nagle spoważniał, co trochę mnie zdziwiło. -No to jest chyba oczywiste, nie? Jaki tam jest tytuł do zdobycia po inżynierze? Doktor rehabilitant, profesor? -Magister. A to, o czym mówisz, to doktor habilitowany, głąbie. -Wszystko jedno. Nadal nie wiem, nad czym się zastanawiasz. Powinieneś zostać na uczelni. -Nawet nie biorę tego pod uwagę – szybko odparował Wojtas. – Nie potrzebuję więcej papierków, inżynier w zupełności mi wystarczy. Poza tym, mam co robić. Uczelnia poleciła mnie jednej firmie. Gdy tylko dostanę dyplom, mogę zacząć pracę w biurze projektowym. Zamurowało mnie, w tym momencie przestałem cokolwiek rozumieć. -Co ty gadasz?! Zajebiście! To nad czym ty się w ogóle zastanawiasz? Masz już gwarantowaną robotę. Zdajesz sobie w ogóle sprawę, ile osób chciałoby być na twoim miejscu? -Wiem, niby fajnie, ale… - Wojtek urwał w pół zdania. -Ale? O co ci teraz chodzi? -Nie mogę ci teraz powiedzieć, nie zrozumiałbyś. Pogadamy o tym później, dobra? – Wojtek ewidentnie nie miał ochoty na dalszą rozmowę, więc nie zamierzałem naciskać. – Bierz lepiej pada i odpalamy FIFĘ. Muszę się zrewanżować za zeszły tydzień. Reszta wieczoru upłynęła nam w luźnej atmosferze przy PlayStation i rozmowach o niczym. Z jednej strony ciekawość mnie zżerała, dlaczego Wojtek waha się, czy podjąć pracę i czemu mi o tym nie chce powiedzieć. Z drugiej strony wiedziałem, że prędzej czy później wszystkiego się dowiem.
  19. Pudło. :P Moja rodzina do najbiedniejszych nie należy, aczkolwiek nie żyjemy też w luksusie. Zdaję sobie sprawę, że koszt wynajmu mieszkania w Bydgoszczy jest dla nich nie lada obciążeniem. Rodzice prowadzą małe gospodarstwo. Kokosów z tego nie ma, ale nie przeszkadza im to, aby wszelkie oszczędności łożyć na moją edukację. Moje poprzednie dwie nowiny o wyrzuceniu ze studiów jakoś znosili, bo obiecałem im, że spróbuję jeszcze raz. W tym momencie są przekonani, że świetnie sobie radzę. To im powiedziałem, kiedy ostatnio się widzieliśmy. Wtedy naprawdę wierzyłem, że moja przygoda z nowym kierunkiem będzie dłuższa niż rok. Teraz jednak będę musiał skonfrontować ich z faktem, że to definitywny koniec i wiem, że sprawię im ogromny zawód. A przyjechali tylko po to, aby świętować moje urodziny. *** -Cześć, Piotrek! – Już na wejściu zawołał tata. Dobrze było go zobaczyć, odkąd wyprowadziłem się z Brodnicy widujemy się średnio co miesiące. – Wszystkiego najlepszego! Mamy coś dla… -Rany boskie, co za bałagan! Jak ty możesz tu żyć w takich warunkach? – To zawsze pierwsze zdanie, które mama wypowiada, gdy tylko się zobaczymy. Następne 15 minut spędza na „wstępnym ogarnięciu” mojego lokum, dopiero później faktycznie się witamy. -Jak minęła wam podróż? Jesteście może głodni? Chcecie coś do picia? – Zapytałem z nadzieją, że mi przytakną. W rzeczywistości chciałem tylko na chwilę uciec do kuchni i ułożyć sobie w głowie monolog, który zamierzam im wygłosić. Wcześniej nie miałem na to czasu, a jak zwykle przyjechali za wcześnie. -A daj spokój, najedliśmy się w domu. Siadaj no tylko, mamy dla ciebie mały prezent. – To tylko z pozoru była prośba, w głosie taty to zdecydowanie brzmiało jak rozkaz. Ojciec wręczył mi małe pudełko. Gdy tylko otworzyłem, odebrało mi mowę. W środku znajdował się piękny zegarek wielofunkcyjny, wcześniej widywałem takie w sklepach, do których nawet bałem się wchodzić, aby przypadkiem czegoś nie kupić. Musiałbym wtedy sprzedać nerkę. Teraz bałem się pomyśleć, ile kosztował ich ten „mały prezent”. Na samą myśl o tym poczułem się bardzo źle. -Podoba ci się? – Spytała mama. – Gdy ostatnio się widzieliśmy, narzekałeś, że ciągle zasypiasz na zajęcia, więc teraz nic nie stoi na przeszkodzie, abyś był rzetelnym i systematycznym uczniem. To było jak cios prosto w twarz. Teraz czułem się już fatalnie. -Dziękuje… ale nie trzeba było. To musiało kosztować fortunę. -Babcia z dziadkiem postanowili się dołożyć – wyznała mama. Świetnie, kolejne dwie osoby na sumieniu. -Nie ma o czym mówić młody. Dla ciebie wszystko! – Tata był w świetnym humorze. Nie przeczuwał jeszcze, co zamierzałem im powiedzieć. – No już, na co czekasz? Przymierz! -Ale… - Nie dokończyłem, bo sam wzrok taty mówił, że nie przyjmie odmowy. Przymierzyłem zegarek, wyglądał znakomicie. -No! Teraz wyglądasz jak poważny człowiek, o to chodzi! W końcu widzę w tobie studenta! „No to lepiej się nie przyzwyczajajcie” – pomyślałem. O mały włos nie powiedziałem tego na głos. Chciałem odpowiedzieć, ale nie rodzice nie przestawali się mną zachwycać: -Nawet nie wiesz kochanie, jak bardzo się cieszę, że w końcu znalazłeś swój kierunek. Choć domyślamy się, że spora w tym zasługa Wojtka. – Mama zawsze zdawała sobie sprawę, że nie jestem tak zdolny jak mój przyjaciel, ale nie była świadoma, że dzieli nas prawdziwa przepaść. – Co u niego? Znów dostanie stypendium? -Tak, jak zawsze. Zasługuje na to jak mało kto – odparłem. Z każdą kolejną minutą tej rozmowy czułem się coraz gorzej. -Niesamowity chłopak z tego Wojtka… -Ale daj spokój, Irena! – Przerwał tata. - Przecież Piotrkowi też niczego nie brakuje. W końcu znalazł coś, co go interesuje. Tylko czekać aż zacznie zarabiać na tym porządne pieniądze. Muszę ci powiedzieć, synu, że powoli przestawałem wierzyć w sens tego twojego całego studiowania. Ale udowodniłeś nam… -Ok, dosyć, koniec – wtrąciłem się. Nie mogłem już tego znieść. Jeszcze chwila i chyba bym zemdlał ze stresu. – Muszę wam coś powiedzieć, lepiej usiądźcie. Długo zajęło mi streszczenie, jak naprawdę wyglądał mój ostatni rok. Powiedziałem im o tym, jak Wojtek robił wszystko, aby mi pomóc. Przyznałem się, że poległem już na pierwszym zaliczeniu, na którym byłem zdany tylko na siebie. Z każdym wypowiadanym zdaniem widziałem jak rzedną im miny, a w oczach pojawia się coraz większy zawód. To najgorszy widok z możliwych, chciałem wtedy zniknąć i już nigdy nie wrócić. Gdy skończyłem, przez długi czas siedzieliśmy wszyscy w milczeniu. Być może to wcale nie było długo, po prostu wszystko działo się dla mnie w zwolnionym tempie. W końcu odezwał się tata, już bez wcześniejszego entuzjazmu: -Cóż… Doceniamy to, że jesteś z nami szczery. Szkoda, że dopiero teraz. – Czułem się coraz gorzej, ale zdawałem sobie sprawę, że na to zasłużyłem. -To co teraz będzie? – Zapytałem bez jakiejkolwiek nadziei. Spodziewałem się, co usłyszę w odpowiedzi. -Synuś, wiesz, że cię kochamy i zrobilibyśmy dla ciebie wszystko – powiedziała po chwili mama. – Ale chyba rozumiesz, że nie możesz tu zostać. Skoro już nie studiujesz, musisz z nami wracać do domu. To była ostatnia rzecz, jakiej chciałem. Odkąd tylko zdałem maturę, robiłem wszystko, aby wyrwać się z tamtej dziury. Nie mogę teraz tam wrócić. -Na pewno nie mogę tutaj zostać? Nie ma żadnej innej opcji? -A jak to sobie wyobrażasz? Nie stać nas na opłacanie mieszkania, żebyś mógł wieść sobie imprezowe życie! – Zagrzmiał tata. Po tonie jego głosu dało się wyczuć, że lepiej nie wchodzić z nim teraz w dyskusję. Musiałem jednak zaryzykować. -Więc go nie opłacajcie – odparłem, po czym spojrzałem na ich zdziwione miny. – Nie oczekuję od was tego. Chcę tylko, żebyście pozwolili mi tu zostać. -A kto zapłaci za mieszkanie? Z tego co wiemy, nie masz żadnej pracy. -Coś wymyślę, dziś nie jest trudno o pracę. Musicie mi tylko dać szansę. Umówmy się, że jeśli do końca miesiąca nic nie znajdę, wrócę do domu. -A co z wrześniem? Nie wiem jak matka, ale ja na nie zamierzam ci już dać ani złotówki. – Rozczarowanie taty ewidentnie zdążyło się już przerodzić w gniew. Nie dziwię mu się, na jego miejscu zareagowałbym tak samo. I tak był w stosunku do mnie zbyt pobłażliwy. -Jakoś sobie poradzę, pożyczę pieniądze od Wojtka – skłamałem. Doskonale wiedziałem, że tego nie zrobię, nie mam w sobie tyle odwagi. Musiałem znaleźć inny sposób, ale dopiero później będę się tym martwić. -W takim razie zgoda. Jeśli się urządzisz, zostajesz. Jeśli nie, oczekujemy na ciebie w domu. Mam już ci posłać w twoim pokoju? – Ironicznie zapytał tata. Najgorsze jest to, że najprawdopodobniej ma rację i już za miesiąc będę w domu. Reszta wizyty minęła na standardowej rozmowie, co tam ciekawego dzieje się w domu. Nie da się ukryć, że po wcześniejszej dyskusji atmosfera legła w gruzach i już nic nie mogło jej uratować, mimo usilnych starań mamy. Po około godzinie pożegnaliśmy się i znów zostałem sam w czterech ścianach. Ok, być może nie do końca zostałem sam, bo wraz ze mną problem do rozwiązania. Skąd wziąć pieniądze, aby opłacić mieszkanie do końca miesiąca? Długo szukałem różnych sposobów, ale każdy pomysł napotykał przeszkodę. W końcu jednak zdecydowałem się na rozwiązanie, które świtało mi w głowie od dłuższego czasu, ale wciąż starałem się znaleźć alternatywę. Teraz jednak wiedziałem, że wyjście jest tylko jedno. Gdy wieczorem wyszedłem na miasto z Wojtkiem, na mojej ręce nie było już nowiutkiego zegarka, który kilka godzin wcześniej dostałem w prezencie.
  20. Football Manager 2015 Baza danych: Duża Liga: Niespodzianka (1-6) 5 września. Powinienem cieszyć się na ten dzień, przecież tylko raz w roku ma się urodziny. Problem w tym, że już od 4 lat ten dzień bardziej mnie smuci niż cieszy. Mam już 22 lata, a odkąd stałem się pełnoletni, czuję jakbym ciągle był w miejscu. Jeśli w wieku 22 wiosen twoim największym życiowym osiągnięciem jest „wystrzelanie” 30% na maturze z matematyki to wiedz, że coś w twoim życiu nie idzie jak iść powinno. Jeśli w wieku 22 lat nadal jesteś studentem 1. roku to możesz zacząć podejrzewać, że życie na uczelni jednak nie jest dla ciebie. Tak, zgadza się, to moja 3. próba w pogoni za dyplomem, choć coraz częściej odnoszę wrażenie, że jest to bardziej marzenie rodziców niż moje. Ciągle czekam aż uświadomią sobie, że nie stworzyli drugiego Einsteina. Studia w moim przypadku to zawsze ten sam schemat – semestr zimowy kończę z tyloma warunkami, na ile pozwala mi dług punktowy, a w letnim przybywa tego jeszcze więcej, co kończy się wyrzuceniem z roku. Wrzesień oznacza sesję poprawkową, a więc jestem właśnie w tej drugiej fazie „schematu frajera”. Z dniem dzisiejszym przestanę być studentem budownictwa po tym, jak koncertowo obleję poprawkę z mechaniki teoretycznej. Dzień zaczął się w „najlepszy” możliwy sposób – pobudką telefonem o 6 nad ranem. -Wszystkiego najlepszego, sto lat! – Wykrzyczał do telefonu Wojtek. To mój najlepszy przyjaciel, znamy się od podstawówki. – Jak się czuje nasz jubilat?! -Wyśmienicie, poza faktem, że jest 6 rano – wymamrotałem. Jeszcze przed chwilą myślami byłem na plaży w otoczeniu ślicznych Hiszpanek, a teraz powoli zaczynała do mnie docierać smutna rzeczywistość i wizja kolejnego upokorzenia na egzaminie. -No już, już! Obaj wiemy, że to twoje urodziny, ale nie zapominajmy, że dziś walczysz o przetrwanie na uczelni. Chciałem mieć pewność, że nie zaśpisz. Pamiętasz przecież, co było w lutym. Pamiętam i to aż za dobrze. Wojtek do dziś myśli, że zaspałem na egzamin z matematyki po całej nocy wkuwania. W rzeczywistości do rana grałem na konsoli i nawet nie raczyłem zjawić się na poprawie, szkoda było mojego czasu. Nie mogłem mu się do tego przyznać, nie zrozumiałby tego. Wojtek zawsze był wzorowym uczniem. Co najciekawsze, wcale nie jest kujonem. Razem się bawimy i imprezujemy. Śmiem wręcz twierdzić, że Wojtek na imprezach szaleje bardziej niż ja. On po prostu nie musi się uczyć, ma świetną pamięć. Pod tym względem jestem jego dokładnym przeciwieństwem. Wojtek jest na trzecim roku, za pół roku będę się do niego zwracać „panie inżynierze”. Po nieudanych przygodach z ekonomią i transportem dałem mu się namówić na jego kierunek. Miałem od niego wszystkie projekty, pozostało mi jedynie zaliczać egzaminy, ale nawet to mnie przerosło. -To był wypadek. A dzisiaj to i tak nic z tego nie będzie, nie nadaję się do tego. -E tam, tylko tak gadasz, przecież się przygotowywaliśmy. – Dla Wojtka przygotowanie polegało na 10 minutach tłumaczenia przykładu i spędzeniu reszty wieczoru przy FIFIE 11. Często zapomina, że jeśli chodzi o naukę, nie jesteśmy na tym samym poziomie. -Wiesz… To mogło być trochę za mało, nawet nie opłaca mi się tam dziś jechać. – W głowie dokonałem szybkich obliczeń, z których wynikało, że jazda autobusem w obie strony będzie mnie kosztować 3 złote. Nie wiem, czy jestem gotów płacić taką cenę, żeby bezczynnie posiedzieć na auli przez 2 godziny. -Nawet tak nie mów, daj sobie chociaż szansę. Przecież nic ci nie zaszkodzi spróbować. – Wojtas nie dawał za wygraną. Chciałbym choć w połowie być takim optymistą jak on. -Ale po co tak sobie psuć urodziny? Obaj mamy wolne, chodźmy po południu na jakieś żarcie. -Nie, nie, nie, nie dzisiaj. Najpierw zaliczysz mechanikę, potem możemy iść na miasto. Innej opcji nie ma. „Łatwo powiedzieć, kiedy w całym swoim życiu spędziło się może 45 minut na nauce, a i tak dostawało się świadectwa z wyróżnieniem” – pomyślałem. -Bawisz się teraz w motywatora? -Po prostu nie chcę, żebyś potem to sobie wyrzucał. Za parę lat spojrzysz w lustro i pożałujesz, że nawet nie dałeś sobie szansy. Nie mam czasu się teraz z tobą sprzeczać. Ruszaj tyłek, umyj się, wskakuj w sweterek i zalicz to gówno. Wojtek może mieć trochę racji. Szkoda tracić kolejny rok życia tylko dlatego, że szkoda mi było kupić 2 bilety. Poza tym, to byłoby nie w porządku względem Wojtasa. Przekazał mi wszystkie materiały, nawet zdał jeden egzamin, podszywając się pode mnie. Nie mogę teraz tak łatwo odpuścić. Może nie jestem tak zdolny jak on, ale głupi też nie jestem, musi wystarczyć na 3. No i nie zapominajmy, że dziś są moje urodziny. To może być dla mnie przełomowy dzień, nowy początek. Wszystkie znaki na niebie i ziemi dają mi znać, że musi mi się udać, nie może być inaczej. Mechaniko teoretyczna, nadchodzę! *** Wystarczył pierwszy rzut oka na tablicę z zadaniem, żeby się podłamać, a po 2 minutach byłem już przekonany, że nic z tego nie będzie. Najgorsze stało się jednak chwilę później. Wstałem ze swojego miejsca i chciałem jak najszybciej opuścić aulę, by mieć to już za sobą. Profesor Kita od razu jednak spiorunował mnie wzrokiem, co oznaczało, że zostałem uziemiony na 2 godziny. Nie ma nic gorszego niż siedzenie bezczynnie przez 2 godziny, mając świadomość, że już trzeci raz dało się ciała. Przeznaczyłem to 120 minut na rozmyślaniu nad swoją przyszłością. Wnioski były jednak marne – skończyły mi się alternatywy, nie mam na siebie pomysłu i przede wszystkim – mam IQ na poziomie banana. Więcej prób studiowania już nie będzie. Wojtek jakoś to zrozumie, najgorsza rozmowa dopiero przede mną. Właśnie dziś mają przyjechać rodzice.
  21. Już tak dopowiadając, przyznam, że nie planowałem kończyć kariery po tym sezonie, to następny miał być ostatni. Niestety, save chyba zgłupiał po wygraniu przez nas ligi, bo przy wejściu w nowy sezon wszystko się zaktualizowało właśnie z wyjątkiem ligi. Dla próby przesymulowałem grę do września. Po urlopie tabela nadal pokazywała stan po 38 kolejkach poprzedniego sezonu, a terminarz nie uwzględniał meczów ligowych. Jedyne, co mogłem rozgrywać to Superpuchary i Ligę Mistrzów.
  22. Oczywiście, że nie było miejsca na jakąkolwiek gablotę. Zawodnicy przekazują sobie puchary do przechowania, każdy na jeden dzień. Jak przychodzi piątek, wszyscy grają w makao, a zwycięzca zachowuje trofea na cały weekend. W finale nie zagrają: --- Carvajal – Tornadijo, Amellal, Laguardia, Reis – Montañés, Osei – Sishuba, Maldonado, Kabangu – Aranburu Real zaczął od mocnego uderzenia. Już w 3. minucie z piłką w naszym polu karnym znalazł się Ismael, ale Carvajal znakomicie poradził sobie z jego technicznym uderzeniem. Dalsza część gry to wzajemne badanie rywala, wszystkie strzały były blokowane. Nagle jednak Kabangu z łatwością ograł Ruzickę, minął Bakkera i posłał piłkę do pustej bramki, 1:0! Reszta pierwszej połowy nie przyniosła niczego ciekawego. Kibice oglądali albo uderzenia na poprzeczką, albo łatwe strzały prosto w bramkarzy. Pierwsze minuty po przerwie nie przyniosły spodziewanych emocji. Jedyną dobrą okazję zmarnował Aranburu, ale i tak był wówczas na spalonym. W 55. minucie błyskawicznie wyszliśmy z kontrą, Kabangu dośrodkował w pole karne, tam do piłki dopadł Aranburu, ale piłka po jego strzale trafiła w słupek! W międzyczasie „Królewscy” musieli dokonać 2 zmian z powodu kontuzji, przez co nie do końca kleiła im się gra. Widać to było w 69. minucie, kiedy to kompletnie nie wyszła im pułapka ofsajdowa. Aranburu znalazł się sam na sam z Bakkerem i tym razem się nie pomylił, umieścił piłkę w siatce, 2:0! W ostatnim kwadransie Real pokusił się o jeszcze jeden zryw. W wyniku tego do świetnych sytuacji doszli Meijer, Mbiyavanga, Ismael oraz Silva, ale każdy z nich uderzył wprost w Carvajala. Wówczas jasne już było, że Real nic dziś nie ugra. Po 3 minutach doliczonego czasu gry sędzia zakończył spotkanie i w ręce naszego kapitana trafił puchar Ligi Mistrzów! UEFA Champions League, finał, 24.5.2036 Stade Vélodrome, 67 354 widzów Anento – R. Madrid, 2:0 20’ Grace Kabangu 69’ Igor Aranburu -Gratulacje za ten fantastyczny sezon. Potrójna korona, coś niesamowitego! -Zgadza się, to przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Przeszliśmy do historii, zdobywając 3 puchary, choć nie dawano nam szans w jakichkolwiek rozgrywkach. No, być może dawano bardzo małe. -Który z tych tytułów smakuje najlepiej? Który było najtrudniej zdobyć? -Ciężko wskazać jeden. Liga była szalenie wymagająca, bo nie jest łatwo po 38 kolejkach znajdować się jednocześnie nad Realem, Barceloną i Atlético. Dodajmy do tego Sevillę i Athletic, które również należy zaliczyć do czołówki. Jeśli chodzi o puchar, mieliśmy najtrudniejszą drogę z możliwych, bo musieliśmy pokonać Atlético, Real i Barcelonę, a to zawsze jest trudne zadanie. W Champions League nie było wcale łatwiej, do samego końca musieliśmy drżeć o awans w pojedynkach z Lille i Marsylią. W dodatku pokonaliśmy Chelsea i Real, czyli najbardziej utytułowany w klub w ostatnich latach i najbardziej utytułowany klub w historii rozgrywek. Nikt nam więc nic nie podarował. Na pewno La Liga i Champions League smakują wyjątkowo, bo zdobyliśmy je po raz pierwszy. -Co zadecydowało o waszych sukcesach? -Bardzo dużo rzeczy. Należy zacząć od umiejętnej rotacji składem. Grali niemal wszyscy, każdy był potrzebny. Często było tak, że w lidze grali zmiennicy. W wyniku tego Igor Aranburu nie mógł walczyć o tytuł króla strzelców, a jestem w 100% przekonany, że by go zdobył. Musimy też pamiętać o naszym bramkarzu, który wszystkich zaskoczył. Nie było idealnie, ale chłopak ma 17 lat i spisał się lepiej niż wszyscy przewidywali. To, co jednak zadecydowało, to piekielnie mocna ofensywa. W obronie bywało różnie, ale atak mieliśmy nieziemski, po prostu czasem byliśmy dosłownie nie do zatrzymania. -Czego można teraz oczekiwać? Co możecie zrobić, aby przyszły sezon był jeszcze lepszy? -Cóż, osiągnięciem, jakiego jeszcze nie mamy jest sześć pucharów w jednym sezonie, teraz drużyna będzie mieć na to szansę… ale już beze mnie. Przed sezonem powiedziałem sobie, że bez względu na wszystko, będzie on moim ostatnim. Nie tylko w Anento, w całej trenerskiej karierze. Uważam, że osiągnąłem z drużyną wszystko, co tylko mogłem, to było maksimum. Czuję się na siłach, aby prowadzić inny zespół, ale nie zamierzam tego robić z szacunku do Anento. -Czy to jest ostateczna decyzja? -Zdania już nie zmienię. 22 lata temu objąłem Anento po prostu jako pasjonat piłki, a spójrzmy, gdzie jesteśmy teraz, występuję na konferencji prasowej po wygraniu Champions League, nie mogłem wymarzyć sobie piękniejszego zakończenia wspaniałej kariery. Nie byłoby jednak tego wszystkiego, gdyby nie wszyscy piłkarze, którzy w tym czasie grali w klubie. Nie ze wszystkimi dogadywałem się idealnie, ale każdemu chciałbym podziękować, to samo tyczy się sztabu trenerskiego. Zostawiam klub jako jeden z najlepszych na całym świecie. Chłopaki mają potencjał, aby osiągnąć jeszcze więcej i będę im w tym kibicować ze wszystkich sił. Czas usunąć się w cień i pozwolić komuś innemu prowadzić ten zespół, bo to czysta przyjemność. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za tę przygodę życia. Tak oto kończy się moja era w Anento. 1 023 spotkania, 561 wygranych, 257 remisów i 205 porażek. Liga Mistrzów, Liga Europy, mistrzostwo Hiszpanii, 2 Puchary Króla, Superpuchar Hiszpanii i Superpuchar Europy. 22 lata temu klub bez jakiejkolwiek infrastruktury, teraz najlepszy klub w Europie, a może i na świecie. Tak więc kolejna kariera dobiegła końca, tym razem w wersji hiszpańskiej. Dzięki wszystkim za dobre słowa, które były dla mnie dużą motywacją, bez Was ten opek nigdy nie zostałby doprowadzony do końca. Przepraszam za różne zastoje, bo trochę ich było i mam nadzieję, że podczas czytania bawiliście się równie dobrze jak ja podczas rozgrywania tych wszystkich spotkań. Planuję niebawem ruszyć z czymś nowym, postaram się, aby było na nieco wyższym poziomie literackim, bo jestem w pełni świadom, że trochę to u mnie kuleje. Na razie nic więcej nie zdradzę poza tym, że – jak zwykle – będzie nieco hardcorowo. Tak więc jeszcze raz dzięki i do zobaczenia niebawem.
  23. Ale za to emocje do ostatniej kolejki! W następnym meczu nie zagrają: --- Carvajal – Tornadijo, Amellal, Laguardia, Reis – Montañés, Osei – Sishuba, Maldonado (60’ Vernet), Kabangu – Aranburu LIGA BBVA, 38/38, 18.5.2036 Stadion Miejski, 8 200 widzów Anento [1] – Atlético [5], 7:0 26’ Khanyiso Sishuba 32’ Igor Aranburu 35’ Grace Kabangu 48’ Khanyiso Sishuba 51’ Maclel Maldonado 57’ Igor Aranburu 65’ Grace Kabangu ANENTO MISTRZEM HISZPANII! Zdobywamy tytuł, demolując Atlético! Weszliśmy w ten mecz strasznie naładowani. Od razu wiedziałem, że zdobędziemy dziś mistrzostwo. Los Colchoneros nie mieli chęci do gry, zwłaszcza w obronie. Daliśmy jeden z najlepszych występów w historii klubu, choć zastanawiam się, czy Atlético aby na pewno zrobiło wszystko, aby wygrać ten mecz. W końcu przegrywając sprawili, że ich główny rywal nie zdobył mistrzostwa. Nas to jednak nie obchodzi, na przestrzeni całego sezonu byliśmy zdecydowanie najlepsi i w pełni zasłużenie zdobyliśmy pierwsze mistrzostwo kraju w historii Anento! Tabela na koniec ligi. Ledwo osiągnęliśmy największy sukces w historii klubu, a tu już tydzień później mamy szansę na kolejny, bo czeka nas finał Champions League, naszym przeciwnikiem będzie Real Madryt. Dla nas to – rzecz jasna – pierwszy finał, dla „Królewskich” osiemnasty (do tej pory mają bilans 13-4). Nikt nie wygrał tych rozgrywek więcej razy niż Real. Drużyna ta bez problemu wygrała swoją grupę, zdobywając 16 punktów. W dalszych fazach eliminowała Porto (1:2, 6:0), Juventus (4:2, 2:1) i Tottenham (3:0, 1:1). Na korzyść Realu zdecydowanie przemawia doświadczenie, ale warto zaznaczyć, że w tym sezonie jesteśmy dla niego prawdziwą zmorą. Zdobyliśmy mistrzostwo kraju różnicą 2 punktów i zdeklasowaliśmy ich w półfinale Copa del Rey (4:0, 3:1). Oba zespoły przystąpią do finału w najmocniejszych składach. To będzie już nasza 22. konfrontacja, Real prowadzi 9-5-7 ale trzeba dodać, że nie wygrał z nami już od 7 spotkań (3 remisy, 4 porażki). Finał odbędzie się na Stade Vélodrome, na którym nie tak dawno mierzyliśmy się z Marsylią. Teraz stadion ten będzie neutralnym terenem, choć nie ukrywam, że możemy poczuć się na nim lepiej niż Real, w końcu graliśmy tu niespełna miesiąc temu. Wygrywając Champions League, zdobylibyśmy „potrójną koronę”, co przed sezonem nawet nam się nie śniło. Czas przejść do historii, przed nami bezsprzecznie największy mecz w historii Anento.
  24. Espanyol jest niepokonany od 4 spotkań, ale nie zmienia to faktu, że sezon mógłby się dla niego już skończyć. Klub z Barcelony zajmie miejsce w środku tabeli i nic już tego nie zmieni. W pierwszym meczu wygraliśmy 3:1. W następnym meczu nie zagrają: --- Carvajal – Trefilov, Ballina, Girón, Diego – Montañés (46’ Osei), Vernet – McGrath, Pérez, Albrecht - José LIGA BBVA, 36/38, 10.5.2036 Stadium RCD Espanyol, 31 742 widzów Espanyol [12] – Anento [1], 2:1 39’ Maurício 44’ Maurício 45’ José Słabiutka pierwsza połowa i o wiele lepsza druga. Często brakowało nam jednak pomysłu na obronę gospodarzy. Nie przypominaliśmy drużyny, która tak świetnie radziła sobie w poprzednich meczach, choć wyjściowy skład też był nieco inny. Real zbliża się do nas na dystans 5 punktów, wszystko jest jeszcze możliwe. Choć sezon jeszcze trwa, przyznano już niektóre nagrody dla piłkarzy. Tak oto Igor Aranburu zajął drugie miejsce w plebiscycie na Piłkarza Roku w Hiszpanii, z kolei Pablo Laguardia został wybrany Młodym Piłkarzem Roku w Hiszpanii. Tytuł mistrzowski możemy zapewnić sobie w środę, podejmując Las Palmas „C”. Życzyłem tej drużynie jak najlepiej, ale nie uchroniła się przed spadkiem. W pierwszym spotkaniu wygraliśmy 4:1, teraz sprawa jest jasna – wygrana zapewni nam mistrzostwo. W następnym meczu nie zagrają: Diego – kontuzja (2 dni) Carvajal – Trefilov, Ballina, Girón, Diego – Montañés (46’ Osei), Vernet – McGrath, Pérez, Albrecht - José LIGA BBVA, 37/38, 14.5.2036 Stadion Miejski, 8 200 widzów Anento [1] – Las Palmas “C” [20], 0:1 5’ Jorge Mas Sensacja. Przegrywamy mecz, którego nie mieliśmy prawa przegrać. Goście zaskoczyli nas na samym początku spotkania, ale od tamtego momentu byli bezradni. Raz po raz atakowaliśmy ich bramkę, ale ciężko było cokolwiek zdziałać, kiedy cała drużyna Las Palmas „C” zabarykadowała się we własnym polu karnym. Tym wynikiem znacznie skomplikowaliśmy sobie drogę do mistrzostwa. W ostatniej kolejce czeka nas bardzo trudne zadanie, bo przyjeżdża do nas Atlético. Los Colchoneros nie mogą zaliczyć tego sezonu do udanych. W lidze zajmą dopiero 5. miejsce, w pucharze odpadli w ćwierćfinale (przegrywając z nami), a w Champions League w kompromitujący sposób dali się wyeliminować Marsylii. Przeszkodzenie nam w zdobyciu mistrzostwa to jedyne, co mogą w tym sezonie osiągnąć. Real będzie w tym czasie podejmować równie rozczarowującą Valencię. Różnica między nami wynosi 2 punkty, ale z racji na lepszy bilans bezpośrednich spotkań, do mistrzowskiego tytułu wystarczy nam remis.
  25. Dzięki bardzo za dobre słowa. Z tym podsumowaniem może być różnie, bo save trochę się zepsuł i w historii wyświetlany jest tylko ostatni sezon, ale zobaczę, co da się z tym zrobić. 3 dni później jedziemy do Francji na rewanż z OM. Zaliczka z pierwszego meczu jest skromna, ale może okazać się kluczowa. Pamiętamy jednak o niesamowitym come backu, jaki Marsylia zaprezentowała przeciwko Atlético. U siebie są kompletnie innym zespołem i uważam, że czeka nas trudniejsze zadanie niż w Lille. W następnym meczu nie zagrają: --- Carvajal – Tornadijo (90’ Trefilov), Amellal, Laguardia, Reis – Montañés (46’ Vernet), Osei – Sishuba, Maldonado (73’ Ballina), Kabangu – Aranburu UEFA Champions League, półfinał, rewanż, 29.4.2036 Stade Vélodrome, 67 354 widzów OM – Anento, 3:2 (3:3 w.) 4’ Endika Sáenz 15’ Khanyiso Sishuba 32’ Grace Kabangu 60’ Endika Sáenz 73’ Killian Faure Mamy to, Anento w finale! To był prawdziwy rollercoaster. Zaczęliśmy fatalnie, ale 11 minut później świetny strzał Sishuby dał nam spory komfort. Po trafieniu Kabangu wydawało się, że już nic nam nie grozi. Gospodarze wyszli jednak na drugą połowę strasznie naładowani i zdołali wrócić na prowadzenie (przy bramce na 3:2 fatalnie zachował się Carvajal). Od tamtej pory broniliśmy wyniku, wprowadzając piątego obrońcę. To okazało się kluczowe, bo Francuzi nie potrafili pokonać Daniego po raz 4, co oznacza, że mamy awans dzięki bramkom wyjazdowym! W finale zmierzymy się z naszymi dobrymi znajomymi – Realem Madryt. Z Realem mierzymy się także w lidze. Choć Barcelona ma jeszcze matematyczne szanse, wszyscy wiedzą, że to między nami a „Królewskimi” rozegra się walka o mistrzostwo kraju, na razie mamy 5 punktów przewagi. Real jest u siebie piekielnie mocny. W lidze zdobył 43 punkty na 45 możliwych, na Bernabéu przegrał w tym sezonie tylko raz. Było to w Copa del Rey… z nami. Trzeba jednak oddać, że rywale prezentowali się wówczas lepiej. Sprawa jest raczej prosta – jeśli Real chce zachować szanse na mistrza, musi dziś wygrać. W następnym meczu nie zagrają: --- Carvajal – Tornadijo, Amellal, Laguardia, Reis – Montañés, Osei – Sishuba, Maldonado (78’ Vernet), Kabangu – Aranburu (89’ Albrecht) LIGA BBVA, 34/38, 3.5.2036 Santiago Bernabéu, 76 861 widzów R. Madrid [2] – Anento [1], 1:1 32’ Julián Murúa 33’ Grace Kabangu Mamy zwycięski remis. To było bardzo wyrównane spotkanie. Niech świadczy o tym fakt, że gdy Real wyszedł na prowadzenie, nie minęła minuta i już był remis. Nie forsowaliśmy dziś tempa. Wystarczał nam remis, udało nam się go uzyskać i teraz jesteśmy na autostradzie do mistrzostwa kraju, nie możemy tego zaprzepaścić. Valencia może spisać ten sezon na straty. Nie ma już szans na europejskie puchary, z Copa del Rey wyrzuciła ją słabiutka Granada, a w 1/16 finału Europa League okazała się gorsza od Torino. „Nietoperze” chcą jak najszybciej zapomnieć o tym sezonie i po cichu liczę na to, że nie będą mieć motywacji, aby walczyć z nami o jak najlepszy wynik. W pierwszym meczu zremisowaliśmy 3:3. W następnym meczu nie zagrają: --- Carvajal – Tornadijo, Amellal, Laguardia, Reis – Montañés (46’ Vernet), Osei – Sishuba, Maldonado, Kabangu – Aranburu LIGA BBVA, 35/38, 7.5.2036 Stadion Miejski, 8 200 widzów Anento [1] – Valencia [11], 3:0 9’ Abdenasser Amellal 32’ Grace Kabangu 53’ Igor Aranburu Bezproblemowe zwycięstwo. Bardzo pewnie wypunktowaliśmy rywali, a prawda jest taka, że przy lepszej skuteczności mogliśmy strzelić 5 bramek więcej. Niegdyś Valencia strasznie nam nie leżała, teraz wygrywamy i nawet się przy tym nie zmęczyliśmy. W Sevilli Real poległ 0:1, co oznacza, że mamy 8 punktów przewagi, podczas gdy do zdobycia pozostało ich już tylko 9.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...