Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

I. PIĄTA STRONA ŚWIATA

 

5 Maja 2011 roku

 

 

Pustkę na rynku tak typową tylko w okresie od listopada do marca spowodował mroźny długi weekend i co nawet tu w Beskidach jest pewnego rodzaju anomalią. W ciągu paru dni biały puch pokrył wszystkie okolice w tym i to małe miasteczko. Fakt, co jakiś czas przechodzili jacyś ludzie, najprawdopodobniej do pracy, ale w tym okresie byłoby tu już sporo turystów, zwłaszcza tych, którzy przyjechali tu porostu by wypocząć. Tego poranka centrum miasta było jednak ciche i spokojne. No może nie do końca..

 

Ulicą Krakowską przejeżdżał właśnie Volkswagen. Będąc ściślejszym najsłynniejszy jego model Golf, z 92’, czyli sygnowany numerem III. Dość niezgrabnie wciął się na plac rynkowy i chwilę potem dość ostro zaparkował, co zostało skwitowane tą oto kłótnią mojego kolegi z jego dziewczyną.

 

 

 

- Kurde. Kobieto, co ty robisz? I Ty masz prawo jazdy? - spytał ironicznie Bartek.

 

- Żebyś wiedział, że mam. Zresztą marudzisz, nie było tak źle.- stwierdziła pewnie Kasia.

 

- Tak, to ja zawsze będę gorszy.- skwitował Bartek.

 

- Aj przestań, nie było tak źle. Co nie Stefek? - spytała Kasia.

 

- Pewnie. Może nie kłóćmy się. Wysiądziemy i pójdziemy do pensjonatu. - stwierdziłem.

 

 

 

Przed wyjściem z samochodu obleciało mnie jeszcze zimne spojrzenie Bartka, który chyba myślał, że podlizuję się jego nowej dziewczynie. Ale nie, nie takie było moje intencje. Chciałem ich jak najszybciej wyprowadzić z samochodu i zaprowadzić ich do pensjonatu, który prowadzą moi rodzice. Od czasu, gdy wyjechałem do Warszawy w wieku licealnym odwiedzałem ich tylko na święta. Teraz jednak wracam na stałe po piętnastu latach na "stare śmieci".

 

Po studiach techniczno-informatycznych zamierzam rozwinąć tu własny, gdyż w tym regionie jest zapotrzebowanie na artykuły tego działu. W Warszawie mieszkałem u swoich dziadków na Woli i mieszkałem u nich prawie przez cały rok, wykluczając te noce w trakcie, których imprezowałem bądź byłem poza Warszawą. Mojego kolegę, Bartka poznałem z kolei podczas mojego krótkiego epizodu, jaki zaliczyłem trenując piłkę nożną w drużynie juniorskiej "Czarnych Koszul". Pech zadecydował, że kiedy byłem w najwyższej formie i miałem poważne szansę wskoczyć do zaplecza Polonii odezwała się do mnie stara kontuzja. Jeszcze trenując w młodzikach mojego rodzimego klubu, Ogniwa złamałem obojczyk, co jak wszyscy zorientowani wiedzą wiąże się z długą przerwą. Moje miejsce zajął wtedy Bartek i to jemu udało się zabłysnąć wyżej. Zaliczył nawet krótki epizod w I zespole i to w zwycięskim sezonie Czarnych Koszul. Szybko uznano, że jest za słaby na napastnika i Polonia bez żalu oddała go do Hutnika. W ślad za nim poszedłem i ja. Obaj osiągnęliśmy mały sukces, bo swą dobrą grą łapaliśmy się do składu. Niestety nasze starania nie zostały wtedy zauważone przez scoutów, gdyż Hutnik, jako drużyna spisywał się słabo. Zdecydowałem, więc, zresztą jak i Bartek zająć się na poważnie nauką, a w tym czasie amatorsko dogrywać w jakimś zespole. Agrykola Warszawa z wielką chęcią przygarnęła nas no i tak przez następne parę lat trenowaliśmy wspólnie w tym klubie.

 

To tyle, jeśli chodzi o moją historię. Teraz trochę o podróży. Bartek oczywiście ma rację, Kasia, choć wcale nie jest blondynką nie potrafi prowadzić. I nie, że wszystkie stereotypy coś dla mnie znaczą, ale jest mało kobiet, które naprawdę potrafią jeździć i coś wycisnąć z samochodu. Wracając do dziewczyny Bartka, parę razy w trasie zgubiła drogę i gdyby nie ja, który znam te drogi jak mało, kto dojechalibyśmy tu w następnym tygodniu. Kaśka jest młodsza od Bartka o dwa lata. Podobnie jak jego wszystkie byłe może się pochwalić ładnymi piersiami i pięknymi, gęstymi włosami. Nie powiem brzydka nie jest, ale nie w moim typie. Bartek jednak, jeśli chodzi o swoje kobiety jest bardzo zaborczy i nie dopuszcza do siebie myśli by ktoś się nimi interesował, nawet najlepszy kolega.

 

 

Wychodząc z samochodu, poczułem to. Tak to jest to powietrze, pomyślałem. Nie tylko ja zresztą było zachwycony klimatem tego miejsca. Co ciekawe to Bartek poczuł się tu jak u siebie w domu. Szybko z tego relaksu wybiła go jednak dziewczyna.

 

 

 

- Kochanie czujesz to powietrze?- spytał Bartek.

 

- Tak, ale teraz nie mamy czasu. Jest zimno, weź walizki i idziemy.- odpowiedziała.

 

- To jest typowe dla tego miejsca. Mamy tu taki beskidzki mikroklimat, przyzwyczaicie się.- odpowiedziałem.

 

- O patrz, a co to?- wskazała palcem Kasia.

 

- To stara studnia, jest na rynku od 100 lat. Jeszcze paręnaście lat temu ludzie czerpali z niej wodę, a prababka mówiła mi, że miała też funkcję przeciwpożarowe. - odrzekłem.

 

- To całkiem ciekawe, nie Bartek?- spytała Kasia do zasępionego coraz bardziej Bartka.

 

- Tak, coś w tym jest. Chodźmy już do pensjonatu.- wyraźnie odszedł od tematu zabytków, bo nigdy tu nie był.

 

- No to w drogę, choć w zasadzie już ten budynek widzimy.- rzekłem.

 

- To ten budynek? Bardzo ładny, już mi się podoba. – stwierdziła Kasia.

 

 

I znów to samo spojrzenie ze strony Bartka. Nic sobie jednak z tego nie robiłem. On nie znał moich zamiarów, a już patrzył się na mnie groźnie, choć tak naprawdę powinien na swoją dziewczynę, która mam dziwne wrażenie, trochę nam nie leci. Pozostawmy jednak tą głupią historię, bo teraz mogłem rozkoszować się ponownie klimatem mojego miasta. Tutejszym mieszkańcom różne strony świata kojarzą się z zupełnie czymś innym. Gdy przyjedzie turysta z północy to od razu popatrzą posępnie, bo pomyślą, że znad morza, bądź wielkomiastowy. Z drugiej strony, gdy pojawi się obcokrajowiec z południa to zły, bo będzie posępnie patrzył na Polki. Zachód kojarzy im się głównie z wielką kasą i ogłupionymi gwiazdami, a wschód z biedą, historią Polski no i dalej idąc z wojną. A tu? Tu jest właśnie piąta strona świata, tu wszystko ustaję, wszelkie problemy wydają się być tu błahostką z tym, co można przeżyć poza tą piękną górską okolicą. Nie oznacza to jednak, że nie ma tu nawet wyjątków…

Odnośnik do komentarza

Hm, ciekawie to będzie jak zacznę grać.. na razie jad im, jad im z koksem :]

 

--------------------------------------------------------------------------------------

 

 

II. KŁOPOTY GONIĄ KŁOPOTY

 

 

Taaa, to nie był dobry dzień, choć nie wszystko było w nim złe. Zacznijmy, zatem od momentu w którym skończyliśmy ostatnio...

 

 

5.05.11, parę minut później, pensjonat

 

 

- Kogo my widzimy, patrz matka to nasz synek.- rzekł ojciec.

 

- No, zmizerniał jeszcze bardziej.- wypaliła matka.

 

- Dobra cicho już wchodzą.- syknął ojciec.

 

- Cześć mamo, cześć tato! – przytuliłem się do rodziców.

 

- O widzę nawet dziewczynę ze sobą wziąłeś.- zaatakował złośliwie ojciec, który wiedział, że Kasia nie jest moją dziewczyną.

 

- Tato, wstrzymaj się, przecież wiesz, że to Kasia, dziewczyna Bartka. To moi rodzice.- przedstawiłem wszystkich.

 

- Ja będę gospodynią. Gdy będziecie mieli problem zawołajcie mnie. A i mówcie do mnie Hanna. – przedstawiła się mama.

 

- Ja mam na imię Kazimierz, pomagam żonie. Czujcie się jak w domu, zaraz robimy obiad, a teraz daję Wam kluczyki do pokojów. Ty synu będziesz z nami, no chyba, że..- zaczął coś sugerować tata, ale przerwałem mu.

 

- Tato.- spojrzałem na niego posępnie , całą sytuacją zdążył wyczuć Bartek. Tak będę spał w naszym mieszkaniu.- odrzekłem.

 

 

 

Ostrzegałem Bartka, że gdy moi rodzice widzą mnie z jakąś dziewczyną od razu chcą mnie swatać, bo mam już ponad „trzydziestkę” na karku, a raz już byłem blisko ślubu, ale zrezygnowałem, gdyż nie mogłem sobie wyobrazić życia bez imprez, alkoholu, napalonych kobiet. Lepiej chyba zrezygnować przed niż po fakcie, czyż nie? Tak, więc rodzice mają mi to za złe, co ciekawe ostatnio sam mam to sobie za złe, ale dopiero od niedawna, kiedy stwierdziłem, że trzeba ten trend zmienić i poszukać swojej drugiej połowy, najlepiej w moim, rodzinnym zakątku. Kasię z kolei rozbawiała ta sytuacja, gdyż czuła się ważna, tylko z powodu tego, że ja się nie ustatkowałem, ona była traktowana jak królowa przez rodziców. Jakby przy przywitaniu było mało, to rodzice przy obiedzie też wtrącali swoje złośliwości. Nasza piątka usiadła przy stoliku gospodarza, podczas gdy inni mieszkańcy pensjonatu jedli przy innych stolikach.

 

 

 

- Dobry żurek mamo, mmm pycha.- podziękowałem.

 

- Faktycznie smakuję dobrze, widać, że się pani na tym zna. – wyraźnie podlizała się Kasia.

 

- Dziękuję, dziękuję. Ty Stefan wiesz, ale Kasia nie smakowała pewnie takiego. – odrzekła mama.

 

- No przyznam się, że w domu żurek był za mojej babci, czyli dawno. – stwierdziła dziewczyna.

 

- Przepraszam, że Wam przerwę.- wtrącił się ojciec. Chciałem się zapytać od początku, no, ale wiecie tak prosto z mostu też nie chciałem, od jak dawna jesteście parą?- pytanie było skierowane w stronę Bartka.

 

- W sumie od niedawna, niecały miesiąc. – odrzekł Bartek.

 

- Planujecie ślub? – spytał ojciec.

 

- Ojcze.. – miałem ochotę go kopnąć pod stołem, ale się powstrzymałem, przecież to ojciec w końcu.

 

- Hej, jedziemy na Kokuszkę?- przerwałem ten sąd.

 

- A co to jest? – spytała zakłopotana Kasia.

 

- Heh, ano tak nic nie powiedziałem. To jest sztucznie zaśnieżany stok naraciarski, damy troszkę rodzicom przerwy. – moje spojrzenie padło na tatę, która unikał mojego wzroku.

 

 

 

Wyrwaliśmy się ku mojej i Bartka uciesze spod ognia idiotycznych pytań. Kasia znów była w humorze, gdyż takie sytuację zwyczajnie ją bawiły. Co bawiło ją, nie było przyjemne dla Bartka, który już do końca dnia chodził spięty, co miało odzwierciedlenie nieraz tego dnia. A ja, ja myślałem, że zapadnę się ze wstydu. Tyle razy mówiłem ojcu, że teraz młodzi używają życia, dla nich „Carpe Diem” to główne hasło, a małżeństwo to albo dla nudziarzy albo dla ludzi, którzy naprawdę tego chcą. Tymczasem mój kolega zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, do czego zresztą nie ma w zwyczaju wracać i stara się to ukrywać przed Kasią.

 

Wracając jednak do moich towarzyszy i naszych planów, spędziliśmy miłe popołudnie na sztucznie zaśnieżanym stoku. Ja wybrałem deskę snowboardową, a Kasia z Bartkiem narty. Muszę przyznać, że odczułem pewien dyskomfort po prawie pięcioletniej rozłące ze snowboardem. Mimo wszystko moje potknięcia starałem się zatuszować. Wszyscy jednak dobrze się bawiliśmy i zapomnieliśmy o kłótniach i kłopotach, które zafundowała nam Kasia parę godzin wcześniej gubiąc się na prostej trasie. Myślałem, że nadchodzący wieczór przetrzymamy w tym klimacie. W końcu szliśmy do baru i zapowiadało się na spokojny wieczór z Ligą Mistrzów i „sączeniem” piwa. Wszystko byłoby dobrze gdyby, tak jak zresztą powiedziałem Bartkowi nie zabierał Kasi na mecz. Wiedziałem, że dość szybko jej się znudzi i wymyśli coś głupiego, ja to po prostu wiedziałem…

 

 

5 maja 2011 roku, wieczór, Pub

 

 

Wybraliśmy się, zatem wieczorkiem do pubu „W piwniczańskiej piwnicy”. Na ścianach porozwieszane 10 plazm i mogliśmy sobie nawet wybrać, który półfinał LE chcemy oglądać. Zdecydowaliśmy zgodnie, że wybieramy Villareal vs. Porto, bo ten mecz może być ciekawszy, mimo że losy meczu rozstrzygnęła drużyna z Falcao na czele już w pierwszym meczu pokonując rywali 5:1. Rozsiedliśmy się, a dołączyła do nas grupa kibiców, z której poznałem jednego kolegę, Marka jeszcze z lokalnego gimnazjum. Był to dość wysoki brunet i z czasów szkolnych kojarzyłem go, jako znakomitego rozgrywającego na WFie zarówno w piłce nożnej jak i koszykówce.

 

- Stary, siema! – rzucił do mnie.

 

- Kopę lat, brachu kiedy ja Ciebie widziałem ostatnio? – spytałem.

 

- Oj nie wiem, chyba pod koniec liceum, byłeś tu ze swoją dziewczyną chyba.. – zagadnął.

 

- A no tak. Poznaj moich przyjaciół. Oto Bartek i jego dziewczyna Kasia. – wskazałem na parę, przerywając mu jego wątek.

 

- Cześć. To co, co się stałą z.. czekaj… Iwoną? – spytał o moją byłą.

 

- Życie bywa okrutne, więcej nie będę o niej mówił. Zmieńmy temat. Mam nadzieję, że jesteście za Porto? – zapytałem szczerze.

 

- Tak, Falcao walnie 3 budy i pozamiatane. – odpowiedział kolega.

 

- No i tego się trzymajmy. – odrzekłem.

 

 

I chwilę potem zaczął się wielki spektakl, bój przecież o finał Ligi Europejskiej, choć w sumie z góry przesądzone po pierwszym meczu. Villarreal zgodnie z zapowiedziami jednak miał zapomnieć o wyniku z Portugalii i rzeczywiście momentami grał bardzo ofensywnie. I już w 17 minucie objęli prowadzenie, co spotkało się z jękiem zawodu w naszym towarzystwie, a gola strzelił Ruben Garcia Calmache zwany po prostu Cani. Kolejne porcje piwa działały na rozluźnienie atmosfery, każdy pod koniec połowy prowadził już luźne rozmowy, a niektórzy chyba się zapomnieli. Naszą radość spotęgowało jednak to, że przed zejściem do szatni dość kuriozalną bramkę strzelił Hulk i do przerwy 1:1.

 

Niestety w przerwie stało się to czego się bałem. Bartek, który od niedawna zaczął palić wyszedł w przerwie na fajkę, zostawiając Kasię, która twardej głowy nie posiada, samą w barze. Przy wyjściu powiedział mi, że mam ją pilnować i żeby nikt jej nie zaczepiał. Usiadłem więc obok niej, ale znużony trochę, zaciąłem się i gapiłem przez grubo ponad minutę w powtórki z drugiego meczu w którym Braga prowadziła 1:0 i w tym momencie była lepsza od drużyny z Lizbony. Po dłuższej chwili spojrzałem w bok i na pierwszy rzut oka wszystko było ok, ale odwróciłem głowę mocniej, a przysiadł obok niej jakiś egzotyczny facet, jak się okazało z Hiszpanii. Spanikowałem, mam ich rozdzielić po chamsku czy czekać aż Bartek przyjdzie i wytłumaczyć mu, że to przyjacielska rozmowa. Nawet on by to był w stanie zrozumieć. Niestety alkohol zadziałał w tej sytuacji wręcz złośliwie. Bartek przyszedł akurat wtedy kiedy krępy Iberyjczyk zaczął się obściskiwać z Kasią, która odwzajemniła jego zaloty.

 

 

- Niech mnie c**j trafi. To po mnie. – przeklnąłem się w myślach.

 

- Ile ją znasz? – Bartek z wielką gracją wśmignął do lokalu i stał przed wyższym obcokrajowcem.

 

- Bartek, nie rób awantur, proszę. – zapisnęła Kasia co usłyszał już niejeden człowiek w barze.

 

- Znam ją wystarczająco długo. – odrzekł chamsko i uśmiechnął się.

 

- Tak, ja za to znam Cię wystarczająco, aby Ci… - i rąbnął go w jego niewyparzoną gębę.

 

- ..przyfasolić - skończył po mistrzowsku i niczym boss wyszedł z dumą w baru po drodze mrucząc coś do mnie. Czekam w pokoju..

 

 

 

Nie zważył na to, że jego cios w hiszpańskiego gościa powalił go na kanapę, która na szczęście stała za nim. W dodatku tenże człowiek zaczął grozić mu policją, ale Bartek po prostu wyszedł. Jak się okazało buntowniczy panowie mieli spotkać się w sądzie.. Kasia błagała mnie jeszcze bym pogadał z Bartkiem, ale po jego zachowaniu zrozumiałem, że nic z tego nie będzie.

 

 

 

- Stary, sorry ale ona zachowała się jak ostatnia lambadziara.- tłumaczyłem się.

 

- Spoko, chyba Cię rozumiem. – odrzekł zasmucony Bartek.

 

- Naprawdę. Ej co z Tobą? - spytałem.

 

- Nie wiem, jestem nerwowy od rana. - odpowiedział.

 

- Ej i co przez jedną laskę będziesz smutny. Musisz odreagować. – odpowiedziałem Bartkowi.

 

- Niby jak? – spytał.

 

- Wychodząc z baru, dostałem zaproszenie od kolegi na imprezę w Nowym Sączu, a po niej idziemy do niego na „nockę”, będzie dużo lasek. - spojrzałem na niego z uśmieszkiem.

 

- Brzmi całkiem, całkiem. To co kiedy ta impreza?- spytał Bartek.

 

- No stary. Skończyłeś pie***yć. 2 dni, dwa dni i będziemy wodzami parkietu. – odpowiedziałem. A teraz ho do baru, musimy dokończyć mecz.

 

- A jeszcze jedno, nieźle zarąbałem temu palantowi, nie? – spytał.

 

- Jeszcze jak, stałem jak wryty, on Cię chyba o pół głowy przerasta, a zachowałeś się niczym bokser, jednak jest problem. Znasz obcokrajowców, będzie się wypłakiwał w komisariacie, a świadków było pełno. – stwierdziłem.

 

- A leję na niego ciepłym moczem. Chamstwo nie może istnieć w Polsce bez pozwolenia, przechrzciłem go, może spokornieje. - uśmiechnął się i wyszedł.

 

- Kurde, coś w tym jest. - mruknąłem pod nosem i chwilę potem opuściłem jego pokój.

 

 

Oczywiście ominęło nas ciekawe widowisko. Nie mówię tu tylko o meczu, Hiszpana z Kasią zabrała policja, niestety jego trzej koledzy naskarżyli na Bartka co zresztą i tak zrobiłaby jego dziewczyna. Barman solidarny z chwilowo nieobecnym Polakiem wyrzucił z lokalu obcokrajowców z Hiszpanii co spotkało się z oklaskami wszystkich zgromadzonych w barze, a nowego bohatera przywitali tak samo gdy przyszliśmy do knajpy. Właśnie w tym momencie wszyscy się obrócili i zaczęli wiwatować, a gola na 2:2 dla Hiszpanów strzelił Capdevilla. Mecz do końca był ciekawy i niestety Porto przegrało 2:3, ale okazało się że Falcao znów strzelił bramkę i stał się horrorem dla Villarealu, niczym Rudniew dla Juventusu. W finale wielkie Porto z maluczką Bragą, Portugalia rośnie w siłę! Portugalia rządzi w Lidze Europejskiej!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...