Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

To nie będzie dobra opowieść. Zacznijmy jednak niestandardowo, od początku.

 

AC Milan w latach dziewięćdziesiątych był potęgą. Trudno zaprzeczyć. Rok 1994 i tryumf mediolańczyków nad Barceloną w walce o Puchar Europy pamiętam jak przez mgłę, miałem wtedy niespełna 14 lat. Samego meczu nie widziałem, słuchałem za to z pasją radia. Ot, wieś. Tam się wychowałem, tam się bawiłem, grałem w piłkę i... Nudziłem. Bo zawsze chciałem być miastowym, który wszędzie ma blisko. Lata mijały. Pasja do futbolu rosła, zdawało się razem ze mną. W liceum zdecydowałem się zapisać do Mieszka Gniezno - miejscowego klubu piłkarskiego. W juniorach rozegrałem pełen sezon... I tyle. Skończyłem. Powodem była wyjątkowa wrażliwość moich kostek na urazy. Odziedziczyłem to po tacie, który też miał problemy, ale kojarzyłem to sobie zawsze z dolegliwościami Marco Van Bastena. Chciało się być kimś tak wielkim w futbolowym świecie!

 

Potem przyszły studia. Informatyka. Plany o AWF były, a jakże, ale rodzice wtłukli mi do głowy, że to zbyt chwiejny kierunek, trzeba zrobić jakiś konkret. Pierwszy rok pomieszkałem w Poznaniu. Potem rodzice kupili mieszkanie w Swarzędzu. Poszczęściło im się. Postanowili mi pomóc, pchać mnie do przodu jak tylko mogli. Mieszkanie dostałem, oni zostali na wsi. Nie chcą opuszczać swojego gniazdka. A ja stałem się miastowy. Zamieszkaliśmy tam razem, ja i Daria. Ona na swoich studiach, ja na swoich. Poznaliśmy się w liceum. Ciężko to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Na pewno przez długi czas po prostu się przyjaźniliśmy, znaleźliśmy wspólny język. Nieraz śmiejemy się, że "kto by pomyślał wtedy, że będziemy razem".

 

W mieście tym żyłem sobie spokojnie. Ukończyłem studia. Tylko na tyle, ile było trzeba. Znudziły mnie w pewnym momencie, ale 2 lata w plecki to nie w kij pierdział, trzeba przeboleć. W międzyczasie, gdy była chwila wytchnienia postanowiłem przechadzać się na mecze lokalnej Unii. Unia Swarzędz to taki solidny klub, z bardzo fajnym stadionem (Rozgrywały się tutaj w 2006 mecze Mistrzostw Europy U-19). Powoli, ale systematycznie "wkręcałem się" w towarzystwo. Po jakimś czasie poznałem dobrze piłkarzy, sztab, oni też mnie kojarzyli. Potem praktycznie z niczego i sam nie wiem, kiedy powstała regularna grupka, choć nieoficjalna. Pojawialiśmy się na meczach, chodziliśmy do Black Pubu na małe piwko (dobra lokalizacja, bo 150 m od mojego mieszkania), rozmawiało się na tematy okołofutbolowe.

 

Pewnego razu przeczytałem gdzieś ogłoszenie, że organizowany jest kurs trenerski. Nic specjalnego, dotyczył raczej mniej szczegółowych kwestii technicznych i psychologicznych. Ot, wystarczający żeby grupkę dzieciaków uczyć gry. Zadzwoniłem do Mirka, asystenta w klubie i spytałem, czy kogoś od siebie wysyłają.

- No wiesz, Jaro jedzie. Kontuzję ma, to go puszczamy. Tyle tylko, że mu koszt dowozu refundujemy.

- A o samym kursie coś wiesz?

- Z tego, co słyszałem wykładowcy niczego sobie. Dwa tygodnie z życia, ale dowiedzieć się sporo można.

- Koszta znasz?

- Lekko nie ma, półtorej trzeba wyłożyć. Coś kombinujesz?

 

Półtorej. Nielekko... ale jak nie teraz, to kiedy? Dwadzieścia pięć lat mam, pracuję w domu, czas jest, niedaleko...

 

- A tak se pomyślałem czy by z ciekawości nie zrobić.

- Jak z ciekawości to nie rób. Szkoda kasy. Po co masz jechać, wyłożyć grubą kasę i potem zapomnieć?

- No wiesz, tak se kombinuję, może by się gdzieś zahaczyć?

- Ty, teraz mi się przypomniało... Sekcja będzie w lipcu otwierana. W klubie. Nabór młodych do gry będzie, a Józek mówi, że już nie daje rady.

 

Józef Stelmaszyk to taka mała legenda klubu. Dwadzieścia lat pracy od szperacza aż do trenera młodych. Ale

fakt, siódmy krzyżyk już dawno za nim. Może w końcu trzeba się zająć swoimi wnukami, a nie kolegów?

 

- Ty, jakby to się udało, to byś u mnie miał skrzynkę piwa.

- Ciekawe, za co, jak kasę właśnie chcesz utopić w kursie! Słuchaj, lecieć muszę. Masz jeszcze 2 tygodnie na zastanowienie się. Ja naświetlę sprawę Marychowi, dryndnę ci za parę dni, co myśli. Znamy cię tutaj, to wiesz. Dam znaka. Lecę!

- Leć, leć. Czekam na telefon.

 

Kurde, to by było coś! Jeszcze nigdy maj nie leciał mi tak wolno. Dzisiaj czwarty. Do dziesiątego chyba zadzwoni? Myśli zaprzątnęły moją głowę na najbliższych parę dni. Kasa się znalazła. Na co mi były dwa rowery? Nie pamiętam. Teraz został jeden. Resztę z oszczędności dołożyłem. Decyzja jest, czekam na telefon. A z Jaro to się już dogadałem, że jakby co, to razem pojeździmy.

Odnośnik do komentarza

Dziewiątego dostałem telefon.

 

- No cześć, słuchaj, stary się zgadza, mało tego! Jest bardzo zadowolony z tego, że to ty wyraziłeś chęć.

- O ja cię... mega dobrze! Aż nie wiem, co powiedzieć...

- No, no. Bez zbędnego entuzjazmu. Najpierw musisz kurs zaliczyć. I się postaraj. Od wyników może zależeć Twoja pierwsza pensja... Chociaż po prawdzie to jakichś kokosów się nie spodziewaj.

- Jak coś będzie to miło, się dogadamy, tak myślę. A Marych to się cieszy, bo dzieciaki cię kojarzą. Jeden to powiedział podobno kiedyś Józkowi, że by chciał być sławny żebyś dla niego oprawę zrobił.

- Haha, no niezły młody, niezły... - Nie powiem, bo dość ciepło mi się zrobiło w serduchu po tym tekście. - A Jaro jak, gotowy będzie?

- On już się doczekać jazdy nie może, już mu mówiłem, że na stówkę razem pojeździcie.

- Dobra... Kurde, aż nie mogę wciąż uwierzyć!

- No już, już, bo mi zejdziesz z tej radochy. Słuchaj, to za miesiąc, miejmy nadzieję widzimy się już w klubie, co?

- A niechby tak było! To ci od razu to piwko podrzucę...

- No chyba cię... To, to prywatnie załatwimy. Jakby stary albo któryś z zawodników zobaczył to by była chryja. O prezesie już nie wspominając...

- Dobra, dobra. My o prezesie swoje wiemy, chociaż może czegoś tak podłego jak piwko to on nie pija, hehe. Słuchaj, lecę. Jeszcze robotę mam. Kurde, ale się cieszę!

- Leć, leć. Ja też swoje tu jeszcze mam. Do zobaczenia!

 

Reszta dnia w pracy była dziwnie lekka...

 

Miesiąc i kurs minęły jak z bicza strzelił. Egzamin poszedł mi gładko, choć nic z niego nie pamiętam. Podobno wszedłem czerwony jak burak, a wyszedłem biały jak ściana. No cóż, stres był duży. Ale jak usłyszałem, że dostałem 98%, to mnie aż rozsadziło. Jaro też zdał. Na 94%. Szykowała się mała feta po powrocie do domu. A za dwa dni miałem się po raz pierwszy stawić w klubie w innej, nowej roli. Już nie byłem twarzą kibiców. Byłem małym trybikiem w machinie klubu, który miał ambicje. I zamierzałem wykonać swoją pracę jak najlepiej, by obecni czternasto- i piętnastolatkowie w przyszłości byli co najmniej solidnymi graczami, z których Swarzędz mógłby być dumny.

 

Minął pierwszy rok. Chłopaki rzeczywiście mnie kojarzyli. Dziwne uczucie, być kimś dla nastolatków z małego miasta. Dziwne, ale przyjemne. Większość z młodych pracowała solidnie, paru musiałem specjalnie motywować, jednego dosłownie wywaliłem z treningów, od kiedy złapałem go na wynoszeniu sprzętu z klubu. Na szczęście wszystko udało się odzyskać, ale co się nadenerwowałem to moje. W kwietniu udało się wygrać młodzieżowy turniej organizowany w Poznaniu. Nasz bramkarz, 16-letni Rafał Piątek został graczem turnieju. Widziałem w nim przyszłego bramkarza Unii, o ile będzie chciał nadal trenować tak ciężko jak teraz. Marek Brożek był również nim zachwycony, chociaż na treningu tego nie okazywał, tylko w rozmowach ze mną. Marek to trener bramkarzy w klubie. Rafał, jako jedyny z mojej grupki dostał możliwość indywidualnych treningów pod jego opieką.

 

W końcu nastąpił pewien przełom w moim życiu... Chociaż może raczej w mojej głowie. Sześć lat to kawał czasu i trzeba znaleźć jakiś punkt zaczepienia na resztę życia. Darii oświadczyłem się w parku, wśród mam przechadzających się ścieżynkami i pchającymi wózki ze swoimi pociechami. Wszystkie jak na komendę popłakały się, bo jak ostatni kretyn dosłownie wykrzyczałem oświadczyny. Bardzo, bardzo głośno. Daria jako jedyna nie płakała. Śmiała się przez ładnych parę chwil. Zwątpiłem... Ale potem usłyszałem odpowiedź.

 

Rok później byliśmy po ślubie. Wyjechaliśmy na 2 cudowne tygodnie do Karpacza. Odcięci od świata poznawaliśmy się na nowo, szykowaliśmy się do nowej roli. Było cudownie jak chyba nigdy.

 

Potem pojawiła się Zosia, a życie postawiło przede mną nowe wyzwanie, które z prawdziwą radością wziąłem na swoje barki.

Odnośnik do komentarza

Mijały lata. Mnie przybyło kilka jaśniejszych włosów na skroniach i parę małych trofeów na półce. Najpierw przyszedł sukces w lokalnym turnieju, następnie szarpnęliśmy się na zawody ogólnopolskie. Trzecie miejsce to był bardzo dobry wynik. Chwaliłem się chłopakami wśród znajomych, a oni mi gratulowali. Potem było również parę zimnych kubłów, a ja uczyłem się sztuki motywacji i podnoszenia zarówno siebie jak i chłopaków po porażkach. Parę razy porozmawiałem nawet z panem Prezesem, który był bardzo zadowolony z młodzieżowych sekcji. To było wyróżnienie, które dostarczyło mi motywacji na kolejne lata.

 

Rok 2010 był dla mnie przełomowy, bo dostałem propozycję zostania asystentem Marycha. Przez pół roku starał się regularnie pojawiać na meczach mojej młodzieży, a jeśli nie mógł być sam to przysyłał Józka. Wydawało mi się, że chce po prostu obserwować dzieciaki. Obserwował mnie.

 

Oczywiście przyjąłem ten awans. To była wielka nobilitacja. I dość pokaźna różnica w zarobkach... W przerwie międzysezonowej klub wysłał mnie na kilka kursów PZPN, po których mogłem prowadzić drużynę w niższych ligach, lub zwyczajnie poznać nowe metody szkoleniowe. Pełne 2 miesiące byłem odcięty od rzeczywistości, a klub w pełni pokrywał wszelkie koszta. Prezes Frąckowiak zrobił się hojny. Cóż, jego firma budowlana przeżywała rozkwit, a dobrze radząca sobie Unia była mocną reklamą. Na koniec sezonu zajęliśmy wysokie, szóste miejsce w tabeli. Jednak prawdziwym wydarzeniem był rok 2011...

 

Dwunasty Listopada 2011. Sobota. Szesnaście kolejek Ligi kujawsko-pomorsko-wielkopolskiej za nami. Unia Jest liderem z czternastoma zwycięstwami, jednym remisie i jednej przegranej. Identyczny bilans ma druga Unia Janikowo. My jednak mamy bilans bramek +36, a oni +35. Niewiele, ale wystarczy. Teraz czekają nas ponad cztery miesiące przerwy w rozgrywkach. Atmosfera w klubie jest bardzo dobra, aż do godziny 17:00. Dostałem telefon od prezesa.

 

- Halo, o co chodzi? - Pora była nietypowa.

- Tomku, jest problem. Poważny. Marian zasłabł na ulicy. Trafił do szpitala.

- Chryste, co mu się stało?

- Miał zawał. To już czwarty. Jest z nim bardzo źle. Złożył właśnie u mnie... To znaczy, właściwie jego syn przekazał w moje ręce rezygnację. Ze względów zdrowotnych. Przyjąłem ją, ale zaznaczyłem, że pozostanie zatrudniony w klubie, by wspomóc finansowo jego opiekę zdrowotną.

- Chwila, nie, nie, to niemożliwe. Przecież wczoraj z nim rozmawiałem, było wszystko OK... - Cały czas byłem w szoku. "To niemożliwe", potwarzałem sobie w myślach.

- A dzisiaj nie jest OK. Wiem, to dla mnie też trudne. Ale w jego sytuacji nie mogę go zmusić do kolejnego wysiłku, bo będę winny, jeśli coś mu się stanie.

- Ja to rozumiem, ale... Klub radzi sobie jak nigdy! Nie może go teraz zabraknąć! Panie prezesie, co my zrobimy w takiej sytuacji? Chłopaki się załamią...

- Chłopaki już wiedzą. Ty dowiadujesz się, jako ostatni.

- SŁUCHAM? Ale przecież to jest...

- Proszę cię, spokojnie... Przyjdź jak najszybciej do siedziby. Jestem na miejscu. Masz blisko. Jest wiele spraw do omówienia, a większość nie jest na telefon. Proszę.

 

Prezes PROSI asystenta. Ciekawe. Nie mogłem zebrać myśli, bo co chwila mi uciekały do Marycha. Stary draniu... Co cię spotkało...

Odnośnik do komentarza

- Panie prezesie...

- Daruj sobie grzeczności. Sytuacja jest nieoficjalna. Michał wystarczy... Przynajmniej w tej chwili. - Szybko odpowiedział.

- No... To słucham, o co chodzi.

- Przepraszam, że dowiedziałeś się jako ostatni o całej sprawie. Wiem, jak bardzo jesteś zżyty z klubem, z Marianem, z chłopakami. Ile masz lat?

- Trzydzieści jeden. - Odparłem dość skonfundowany nagłym pytaniem, zupełnie niezwiązanym ze sprawą, moim zdaniem.

- A ile lat ma kapitan? A ile najstarszy zawodnik?

- Eee... Nie bardzo rozumiem...

- Zaraz zrozumiesz. Ile?

- No, Łukasz ma trzydzieści jeden, tak jak ja. A Waldek trzydzieści sześć.

- I oni obaj zgodzili się ze mną, tak jak ja zgodziłem się z Marianem, że to ty powinieneś poprowadzić zespół do końca sezonu.

- Ja jestem za młody...

- Słuchaj! Przypomnij sobie liczby, które przed chwilą przywołałeś! Zawodnicy równi wiekiem a nawet starsi od ciebie mają do twojej pracy tutaj wielki szacunek. Ty chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ważnym jesteś ogniwem dla klubu. - Frąckowiak uniósł się lekko. Dyszał ciężko przez chwilę, by po chwili podjąć już spokojniej. - Jesteś tutaj już sześć lat. Wrosłeś. I tyle. Cały zespół cię lubi. Cały zespół jednogłośnie stwierdził, że nie będą pracować z nikim innym z takim zapałem. I oni właśnie czekają na górze na twoją decyzję. Tomek... Do następnego meczu masz prawie trzy miesiące, Boże, kto układa ten terminarz. Ale odpowiedź muszę mieć dzisiaj. Musimy znać twój plan. Piłkarze chcą wiedzieć już teraz...

- Mogę do nich najpierw iść? - Spytałem niepewnie. Głowa mi pękała od natłoku myśli.

- Idź. Ja poczekam u siebie. Tomek... - Położył mi rękę na ramieniu. - Marian liczy na ciebie. I ja też. - Odwrócił się. - Idź.

 

Podreptałem na górę. Wiedziałem, gdzie chłopaki czekają. Gabinet Marycha był spory, pomieścili się bez trudu. Zaraz obok był mój... I to tam najpierw wszedłem. Otworzyłem szufladę biurka, wyciągnąłem moje zdjęcie, zrobione jeszcze w liceum. Ściskałem na nim dłoń uśmiechniętego starca. Legendy trenerskiej, która za życia doczekała się stadionu swojego imienia. Był absolwentem tego samego liceum, co ja. Przyjechał na obchody stutrzydziestolecia istnienia tego przybytku nauki. Dzisiaj niestety już go nie było wśród nas. Ale dożył pięknego wieku. Dziewięćdziesiąt dziewięć lat...

 

- Panie Florku... Wybłagaj tam, na górze, o siłę dla mnie.

 

Przez minutę patrzyłem na zdjęcie. Zmęczenie, szok, natłok myśli. Aż miałem zwidy chyba, bo wydawało się, że pan Florek mrugnął do mnie ze zdjęcia. Schowałem zdjęcie na dno szuflady. Czas spojrzeć lwu w paszczę.

Wszedłem do gabinetu Marycha. Chłopaki stali wyczekująco.

 

- No, to co? - Spytał Łukasz Domżalski. Wychowanek Unii, który złapał szczęście za nogi w Luksemburgu. Przynajmniej to finansowe szczęście. Wrócił przed tym sezonem do macierzystego klubu. - Jak będzie?

 

Bez słowa chwyciłem dwóch najbliższych chłopaków, przyciągnąłem ich do siebie i splotłem ramiona na ich barkach. Reszta zareagowała od razu. Trzydziestu Jeden chłopa uformowało ciasne kółko na środku gabinetu. Mówiłem już, jaki jest duży? Głowy pochylone. W końcu powiedziałem łamiącym się głosem:

 

- Zróbmy to dla Starego.

 

Krótki okrzyk był ogłuszający. Jak przed każdym meczem, tak teraz, przed nowym wyzwaniem wszyscy zagrzaliśmy się tradycyjnie do stawienia mu czoła.

 

- Idę teraz do Mi... Do pana prezesa. Chłopaki... Dziękuję wam.

- Gdybyś nie zasłużył, to wiesz. A my w ciebie wierzymy. Bo ci ufamy. - Powiedział to ze śpiewnym akcentem Eugenio. Niezwykle otwarty, religijny, bardzo uprzejmy i pracowity (o czym świadczy choćby to, jak szybko nauczył się przyzwoicie mówić po polsku) Brazylijczyk z Włoskim paszportem. Był najlepszym graczem klubu, obrońcą. W jego ustach zabrzmiało to bardzo szczerze. Przecież zna mnie dopiero od niespełna pół roku... Ale cichy pomruk zgody wśród innych piłkarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że nie mógłbym ich zostawić. Nie teraz.

 

Wróciłem do domu. Daria była zmartwiona. Wyglądałem podobno jak kupka nieszczęść. Opowiedziałem jej, co się stało. Bardzo przejęła się Marychem, jej wrażliwość często wpływała na innych ludzi.

 

- Dasz radę. Dotąd zawsze dawaliśmy radę, prawda? - Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła. - Zosia też w Ciebie wierzy, prawda kochanie? - Zwróciła się do mojego małego, czteroletniego szczęścia. Uśmiechnąłem się chyba pierwszy raz dzisiejszego wieczora. - I wiesz... Jak cię nie było to zrobiło mi się jakoś słabo...

- Ale wszystko w porządku, prawda? - Przestraszyłem się. Daria była raczej delikatną istotą.

- Chyba nawet lepiej niż myślisz...

 

Chwyciła moją dłoń i przyłożyła do swojego łona. Nie od razu zrozumiałem. Po chwili do wszystkich trybików dotarł olej i zaczęły pracować sprawniej.

 

- Jezu Chryste... Na pewno...?

- Zrobiłam test. Nie wiem. Ale... Czuję, że tak.

Popłakałem się. Na szczęście ze szczęścia.

Odnośnik do komentarza

Drogi pamiętniczku...

 

Bogu dziękować, jeszcze nie zacząłem prowadzić pamiętników, dzienników, diariuszów i innych tego typu wynalazków. W niczym to nie pomaga. Przelewając ból na kartki jedynie go tłumimy. Sztucznie. Zaś przelewając radość... No cóż. Jedynie ją tłumimy.

 

Marych czuł się lepiej, ale nie było mowy o wyjściu ze szpitala. Nie w tym tygodniu. Kto wie, czy i nie w następnym? Odwiedziłem go z Darią, która przy okazji robiła badania krwi i tym podobne. Na kontrolę ginekologiczną w ramach NFZ bym się nie zgodził za żadne skarby. Wolę wydać pieniądze na prywatną wizytę. Ale, ale. Odwiedzamy Marycha, nie gabinet ginekologiczny. Jego żona, Aniela, wychodziła akurat. Przywitała się, tłumacząc, ze idzie do spożywczaka po wodę mineralną. Weszliśmy z Darią do sali.

 

- Staruchu...

- Tomek! - Zawołał nieco słabym głosem. - Tak se myślałem, kiedy przyjdziesz. Przeprosiny ci jestem winien...

- Nie gadaj za dużo. - Przerwałem mu z uśmiechem. - Tlen oszczędzaj, przyda ci się. Za co niby chcesz mnie przepraszać?

- No, właściwie to ciebie, chłopaków, Frąckowiaka, pewnie też kibiców by się przydało...

- Marych, Marych... Tobie chyba nie tylko pikawka stuknęła. W głowie też się przewróciło, co? - Spojrzałem na niego z wyrzutem. - Co ty pleciesz? Postąpiłeś słusznie. Trochę późno być może... Ale kto mógł przewidzieć, że tak nagle cię weźmie? Chłopaki rozumieją i szanują to, pewnie jakąś delegację ze słodyczami zorganizują, Frąckowiak pozałatwia jakieś swoje biznesy i też powiedział, że cię odwiedzi, ba, zapowiedział, że wspomoże twoje leczenie, jeśli będzie to w jego mocy. Nie, nie przerywaj mi teraz. - Powiedziałem, gdy już chciał otworzyć usta, by coś powiedzieć. - I ja też nie mam żalu. Zdrowie jest najważniejsze. Wiesz o tym. My cię nie zostawimy.

- Nic nie mówisz o kibicach. Tu będzie najgorzej.

- Nie będzie. - Uśmiechnąłem się. - Wiesz, skąd się wywodzę, prawda? W sensie... w klubie znalazłem miejsce tylko dlatego, że udało się zebrać grupkę fajnych ludzi, którzy patriotycznie stali za Unią, na dobre i na złe. A ja jakoś tak się stałem bardziej dostrzeżony.

- Nie ma w tym nic dziwnego, moim zdaniem - Odezwała się Daria. Nieśmiało uśmiechnąłem się. - Lubisz rozmawiać z ludźmi. Ujmujesz ich tym. No, przynajmniej tych bardziej inteligentnych. - Dodała po chwili namysłu. - A pan, panie Marianie oddał swoje zdrowie dla klubu. Myśli pan, że ludzie tego nie widzą?

- Może i widzą. Może i tak. Ale i tak najgorzej mi z tym, że na ciebie taką odpowiedzialność zrzuciłem. - Powiedział cicho i westchnął.

- Nie przeczę. To coś wielkiego. Być może zbyt wielkiego jak na moje możliwości. To nie ma teraz znaczenia. Coś sobie z chłopakami obiecaliśmy w sobotę. - Oczy Marycha błysnęły. - I wierz mi, że zrobimy wszystko, żeby tej obietnicy dotrzymać. - Gdy to mówiłem czułem się bardzo zdeterminowany. Mały płomyczek miłości do Unii rozbłysł na sekundę z silną mocą.

- Tomek... Wiesz ty, co... Dziwne wspomnienie mnie nagle natchnęło. W sześćdziesiątym ósmym? Chyba tak. Byłem poobserwować jak w Szczecinie grają w piłkę. Parę razy zdarzyło się być na treningu, parę razy nawet w szatni na meczu.

- Nie bardzo rozumiem. - Przyznałem.

- No, bo sam nie wiem, ale tamten trener jak mówił o piłkarzach, do piłkarzy to te słowa miały taką... Siłę. Zawodnicy tak nagle wierzyli, że umieją grać, że aż to biło na zewnątrz.

- Nadal nie bardzo...

- Bo jak ty teraz mówiłeś, to dla mnie tak, jakbym znowu tam był i słuchał. Mówisz zupełnie jak...

 

W tym momencie weszła pielęgniarka z żoną. Siostrzyczka wyprosiła nas w niedelikatnych słowach, oznajmiając, że pan Marian potrzebuje odpoczynku i że zaraz lekarz się pojawi na kontrolę. Nie byłem zadowolony, ale pożegnaliśmy się szybko i wyszliśmy. Pani Aniela odprowadziła nas przepraszającym wzrokiem i też zaczęła się powoli pakować.

 

- O czym mówił pan Marian? Wiesz, o co mu chodziło? - Spytała Daria z ciekawością.

- Zasadniczo nie do końca.

- Dziwne. W pewnym momencie jak mówiłeś o drużynie to jakby ducha zobaczył. Tak mu się oczy zaświeciły, a ręce pod kołdrą mu drgnęły jakby pięść zacisnął.

O kobieto, pomyślałem w tym momencie. Ty aż takie rzeczy widzisz? Nic się przed wami nie uchowa, nic!

- Nie wiem. Nie mam też za bardzo ochoty na myślenie. Dziwnie zmęczony jestem.

- Dobrze się czujesz? - Spytała, gdy otwierałem drzwi do samochodu.

- Tak, tak. Po prostu wracajmy już do domu. Mam dzisiaj jeszcze trochę pracy. Muszę profile przygotować... - Z niechęcią pomyślałem o obowiązkach.

- Dobrze. Ale w takim razie ja prowadzę. - I wepchnęła mnie czule na fotel pasażera.

Odnośnik do komentarza

Oj, zapowiada się jeden z lepszych opków od czasów Kolejarzy Icy'ego czy Islands od peace łaziiiego, bo to jest taki opek jaki lubie. Powodzenia życzę. :kutgw:

 

 

Tfu, bym tylko nie zapeszył (oraz odpukać w niemalowane drewno), by się prędko nie skończył.

Odnośnik do komentarza

FM 2012 v12.2.2

Baza: Duża

Ligi (podana najniższa w danym kraju): Belgia ( 3. liga), Anglia (League 1), Francja (Ligue 2), Niemcy (2. Liga), Włochy (Serie C1), Holandia (Jupiler League), Polska (4. Liga), Portugalia (2. Liga), Szkocja (3. Liga), Hiszpania (LIGA adelante), Szwajcaria (Challenge), Turcja (1. Liga), Ukraina (1. Liga).

Dodatki: CM Revolution Polska Liga Update v2, brak autentycznych piłkarzy

 

Zaznaczyć muszę, że odznaczając opcję "autentycznych piłkarzy" pozbawiłem ich historii. Dlatego w stosunku do niektórych z nich (a konkretniej do wszystkich, którzy będą grać dla mojej drużyny) trochę wysiliłem wyobraźnię i wymyśliłem ich Historię. Sztandarowym przykładem niech będzie Łukasz Domżalski, kapitan Unii. Doda to autentyczności, moim skromnym zdaniem.

 

Dzisiaj trochę dłużej, ale takie są wymogi, jeśli checie poznać skład ;)

 

==========================================================================================

 

Sprawę postanowiłem załatwić szybko. Nie mam siły na nie wiadomo jak szczegółowe analizy. Znam zresztą chłopaków dobrze, to ma być tylko mała pomoc. Jak zwykle wyszło trochę inaczej niż planowałem.

 

Bramkarze:

  • Piotr Krupa (POL, 26) - Zapchajdziura. Przez 3 lata zagrał 5 razy między słupkami naszej bramki, w tym 4 razy w niskiej fazie pucharu. Trzeci bramkarz, raczej bez perspektywy awansu w hierarchii.
  • Rafał Piątek (POL, 20) - Mój ulubieniec. Drugi bramkarz o ogromnym talencie i potencjale. W tym sezonie raz pozwolono mu stanąć między słupkami. Spisał się przyzwoicie, ale potrzebuje więcej doświadczenia. Oby został na lata...
  • Tomasz Grzyb (POL, 27) - Numer jeden, bez konkurencji w klubie, przynajmniej obecnie. Niezwykle wszechstronnie utalentowany bramkarz, jedynie nieco daje sobie w kaszę dmuchać innym piłkarzom. Ale spokojny, pracowity. W dwudziestu meczach (liga + puchar) puścił zaledwie 6 bramek!

Obrońcy lewi:

  • Radosław Wolański(POL, 25) - Rezerwowy. Szybki i niezły w destrukcji. Z przodu... No cóż, nawet nie warto wspominać. Niezwykle pracowity i waleczny, ale to nie pomaga mu w walce o miejsce w składzie. Zdecydowanie za mało wszechstronny.
  • Mateusz Matys (POL, 24) - Fajny i perspektywiczny chłopak, z umiejętnościami doskonałymi, a przecież jeszcze się rozwija! Niestety jego charakterek wielu starszym zawodnikom działał na nerwy. Obecnie na liście transferowej na własne życzenie. A szkoda!
  • Maciej Wróbel (POL, 27) - Na treningu pracowity, na boisku agresywny i waleczny. To chyba klucz do sukcesu Maćka, bo technicznie jest raczej przyzwoity niż dobry. Ileż dać może samo psychiczne nastawienie! Numer 1. z lewej strony. Trzykrotny reprezentant Polski w kategorii U-21.

Obrońcy prawi:

  • Szymon Dudek (POL, 29) - Najlepszy prawy obrońca. Świetny w defensywie, dobry z przodu i MYŚLĄCY na murawie. Bardzo mocny fizycznie.
  • Adrian Janik (POL, 24) - Niemal ta sama historia, co w przypadku Wróbla. Technicznie - przeciętnie, za to agresywny styl gry, ale także umiejętność pracy zespołowej i niesamowita szybkość dają dobre połączenie. Numerek 2 w hierarchii.

Obrońcy środkowi:

  • Konrad Sadowski (POL, 33) - doświadczony zawodnik. Technicznie i fizycznie nie można mu nic zarzucić - jest bardzo dobry. W jego podejściu jest jeden mankament. Jeśli przegrywamy, to rzadko podejmuje walkę. Mimo to jest drugim obrońcą w hierarchii klubowej.
  • Eugenio (BRA/ITA, 21) - Jego wiek może mylić. W Brazylii w wieku 17 lat uznawany był za całkiem spory talent, ale nagle jego kariera wyhamowała. Wyjechał do Europy za chlebem. W Poznaniu poznał dziewczynę, poszedł na testy do Lecha - nie przyjęli go. Postanowił zajść do Warty - podziękowali mu. Trafił do nas i dostał szansę. Być może nawet Lech teraz żałuje, bo Warta to na pewno. Mistrz w swoim fachu. Mur niemal nie do sforsowania dla napastników. A przy rzutach rożnych zabójca - 7 goli w tym sezonie, a zagrał przecież 14 razy! Po pół roku w klubie jest jego gwiazdą.
  • Maciej Fornalik (POL, 23) - Bardzo perspektywiczny młody obrońca. Dlaczego wyrzucono go z Concordii? Nie wiem. Ale trafił ostatecznie do nas i chwała mu. Czterokrotny reprezentant Polski w kategorii U-21.
  • Bartosz Kowalczyk (POL, 25) - Nasz wychowanek. Rezerwowy. W tym sezonie nie było mu dane jeszcze zagrać, w porównaniu z Konradem i Eugenio jest zdecydowanie zbyt słaby w walce bark w bark.

Pomocnicy/skrzydłowi prawi:

  • Bartosz Kasprzak (POL, 19) - Bardzo duży talent, diament, który trzeba oszlifować, zwykło się mówić w futbolu. Pracowity, grający zespołowo, całkiem szybki. W jego wieku najbardziej chce się grać efektownie, a mimo braku doświadczenia chłopak potrafi naprawdę nietypowo pokiwać - a co najważniejsze bardzo dobrze to robi. Potrafi również grać na obronie. Zagrał w 9 spotkaniach i strzelił jak do tej pory 2 gole. Sprowadzony przed sezonem z Unii Janikowo. Teraz pewnie żałują...
  • Piotr Domański (POL, 24) - Nasz wychowanek. Dobry gracz, który równie dobrze radzi sobie na środku pomocy. Zagrał do tej pory w jednym meczu, co może wydawać się dziwne. Błyskotliwy, fantastycznie pracowity, gra tylko i wyłącznie dla drużyny, potrafi motywować i czasem nawet starsi idą za jego głosem. Marych powiedział jednak o nim kiedyś: "Jego forma przyszła po prostu zbyt późno". Przykre, ale okres świetnej gry przypadł równocześnie z blaskiem innych i u Marycha przegrywał tę rywalizację.
  • Michał Kursa (POL, 24) - Ciąg na bramkę, szybkość, podania. Bardzo fajny zawodnik. Przypadek trochę podobny jak u Piotrka Domańskiego - duża konkurencja. Prawdopodobnie zimą odejdzie. W tym sezonie rozegrał 4 mecze ligowe i 2 pucharowe, w których trafił nawet do siatki.
  • Bhekinkosi Amidu (ZIM, 22) - A to jest dopiero przypadek! Przyszedł do klubu i miał być prawdziwym królem prawego skrzydła, a jedyny atut jaki pokazał, to stałe fragmenty gry. Nawet dośrodkowania, które na treningu wykonuje naprawdę w zdumiewający sposób na boisku jakoś nie są wykorzystywane. Często dokonywał złych wyborów na murawie, do tego dogrywał zupełnie nie tam, gdzie chcieli tego napastnicy. Utalentowany, ale... potrzebuje tego czegoś.

Pomocnicy/skrzydłowi lewi:

  • Waldemar Lewandowski (POL, 36) - Najbardziej doświadczony i zaawansowany wiekiem zawodnik klubu. Zwiedził pół polski, grając w różnych drużynach, 10 lat temu posmakował niemieckiej piłki, ale szybko wrócił do kraju. Obecnie nie zależy mu już na sukcesach tak jak kiedyś, ale co najbardziej zadziwia, to jego szybkość. Niejeden młokos nie daje mu rady! W połączeniu z doświadczeniem tworzy to mieszankę wybuchową. I tym samym Waldek w 13 meczach w tym sezonie ma na koncie 3 bramki.
  • Tomasz Broda (POL, 32) - Silniejszy w rękach niż w nogach? No cóż, auty wykonuje lepiej niż podaje. Do tego nie jest zbyt szybki. Ale jego kreatywność i błyskotliwość, w połączeniu z niesamowitym ciągiem na bramkę często przysparzają problemów defensorom. W 7 meczach 3 gole. Nienajgorzej.

Pomocnicy środkowi:

  • Grzegorz Bronowicki (POL, 24) - Świetna szybkość, odbiór piłki, podania. Do tego bardzo mocny w rzutach karnych. Z dystansu, jak juz mu się zachce też pośle bombę. Jego wadą jest podejście. Błyskotliwy to on nie jest, rozgrywanie mu nie idzie. Waleczny to on nie jest wcale, a pressing znosi tylko przeciętnie. Mimo tego zagrał w 9 spotkaniach i zdobył gola.
  • Dawid Adamczuk (POL, 33) - Przyzwoicie podaje, przyzwoicie odbiera, ma doświadczenie. Niestety te atuty nie wystarczają, by na stałe przebić się do składu. Gra raczej ogonki. W tym sezonie zaliczył ich 6.
  • Marek Wójcik (POL, 24) - Niezwykle silny fizycznie zawodnik. Dobrze podaje i odgrywa z klepki jak pierwszoligowiec. No, może lekko przesadziłem. Gdyby tylko był bardziej zdeterminowany, to wróżyłbym mu karierę co najmniej a zapleczu Ekstraklasy. A tak siedzi u nas. Ale gra regularnie, bo jak na nasze standardy to jest świetny. 14 meczów, póki co bez gola.
  • Jakub Kamiński(POL, 22) - Wychowanek. Jeszcze parę lat temu przepowiadano mu wielką karierę. Świetne przyspieszenie nie zagwarantowało mu jednak sukcesu, który uderzył mu do głowy zanim tak naprawdę się pojawił. Wieczny i głęboki rezerwowy. Niezadowolony z tej roli, ale cóż - bez pracy nie ma kołaczy.
  • Dawid Wojciechowski(POL, 33) - Doświadczony, całkiem szybki jak na swój wiek. Koniec atutów. Gdzie ten zawodnik, który parę lat temu zachwycał w okręgówce? Niestety umiejętność kopania w określoną stronę zostawia regularnie w domu. Prawdopodobnie również na strychu pod grubą warstwą kurzu.
  • Artur Cacek (POL, 23) - Silny psychicznie jak na swój wiek, niestety powolniak. Fajnie bije stałe fragmenty, niekiedy i z dystansu mu wyjdzie strzał. Niestety to trochę mało. Cztery mecze w tym sezonie. Bez trafienia.

Ofensywni pomocnicy środkowi:

  • Łukasz Domżalski (POL, 31) - Kapitan zespołu, także jego wychowanek. Wielki talent, bodaj największy w historii swarzędzkiego środowiska sportowego. Dość powiedzieć, że bezpośrednio z Unii przeszedł do Lecha Poznań, by następnie zaliczyć epizod we francuskim FC Metz! Nie udało mu się tam jednak zagrzać miejsca. Trafił do niższych lig, na kolejne wypożyczenia. W końcu 4 lata temu znalazł szczęście w Luksemburgu. W Jeunesse Esch grał regularnie przez 4 lata. Wypełnił kontrakt i postanowił wrócić do rodzinnego miasta. Kluczowy zawodnik, niestety na początku sezonu złapał kontuzję. Po kuracji zagrał w ośmiu spotkaniach i raz trafił do siatki rywali.
  • Łukasz Andrzejewski (POL, 19) - W obliczu kontuzji Domżalskiego to na Łukasza spadła odpowiedzialność rozgrywania piłki za plecami napastników. Nie zawiódł. 18 spotkań i jedno trafienie mówią same za siebie. Łukasz już teraz drybluje, uderza z dystansu, gra z klepki. Jedyny mankament to doświadczenie. Na szczęście Starszy z Łukaszów służy mu pomocą w każdej niemal sytuacji.

Napastnicy:

  • Paweł Król (POL, 24) - Sprowadzając tego zawodnika chcieliśmy mieć jokera na ławce rezerwowych. Paweł jednak pokazał tyle serca, a także niesamowitą pracowitość na treningach i sparingach, że trafił do pierwszego składu. Nikt nie żałuje. Gracz doskonały w powietrzu, zdeterminowany, pracowity, wychodzący do podań, silny, schodzący do skrzydła, dośrodkowujący... Można by wymieniać jeszcze długo. Podsumowując: Czternaście spotkań i siedem bramek.
  • Leo Pons (FRA/POL, 19) - Sprowadziliśmy go właściwie w ostatniej chwili, przyznam, że tylko dlatego, by mieć więcej zawodników poniżej 21 lat do wystawienia w składzie. Miał biegać wokół Pawła Króla i uczyć się fachu. No cóż, dzisiaj jest najlepszym snajperem zespołu. Eksplozja talentu tego lisa w polu karnym zaskoczyła wszystkich, nie tylko w Swarzędzu, ale i w całej Polsce. 16 spotkań i 15 bramek ogółem, w tym bilans 12/12 w lidze robią wrażenie. Warto dodać, że dziadkiem Leo był Polak, Wiesław Pącki, stąd podwójne obywatelstwo Młodej wschodzącej gwiazdy.
  • Paweł Deć (POL, 22) - Miał grać w pierwszym składzie, na jego nieszczęście Leo zachwycił. Mimo to zagrał w kilku meczach, strzelił nawet 4 bramki. Solidny zawodnik, szybki i pracowity. Mieć go nawet na ławce to skarb.
  • Dariusz Niewiadomski(POL, 27) - Nazwisko niezwykle trafne. Nie wiadomo, co z nim zrobić. Sporo potrafi, zarówno w psychice jak i fizycznie nic mu nie brakuje. Niestety charakter, który zaprezentował skutecznie zniechęcił zarówno Marycha i mnie, jak i zawodników. Gwiazdorek. 2 mecze w tym sezonie i niechęć Meblarzy to wszystko, co zdobył do tej pory.
  • Krzysztof Zaremba (POL, 24) - Trochę nie wytrzymał presji sezonu, gdyż w sparingach prezentował się dobrze. Niestety zatracił z czasem opanowanie i stracił miejsce w składzie. Rozgrywał ogonki, zagrał w ośmiu meczach raz pokonując bramkarza rywali. Jest świetnym zawodnikiem, potrzeba mu jedynie pewności siebie. Mam nadzieję, że uda mi się mu ją dać. Wtedy nie będzie miał sobie równych.

Uff. Koniec pisania. Żmudna analiza dobiegła końca, niestety jutro czeka mnie mnóstwo roboty. Wczesna pobudka to nie jest to, o czym marzę. Patrzę na zegarek laptopa. 0:40. Kiedy to zleciało? Przetarłem oczy kciukiem i palcem wskazującym, potem oparłem łokcie na biurku i chwile podpierałem czoło otwartymi dłońmi.

 

Marych. O czym ty mi chciałeś powiedzieć, co? Bez sensu takie gadanie. Świecące oczy, płomienna przemowa. To nie amerykański film! A ja nie jestem prezydentem Stanów Zjednoczonych, ratującym cały świat przed kosmitami. Wyglądałeś zupełnie jak... Jak kto? Gdzie on miał te praktyki? W Częstochowie? E, chyba nie. Zgasiłem laptopa. Pamięć płata głupie figle. Pamiętam, o czym rozmawialiśmy przed meczem z Chemikiem Bydgoszcz... Bygdoszcz? Chyba też nie... Też jakaś szeleszcząca nazwa. Która to już? 0:53 mrugało czerwono z budzika elektronicznego. Trzeba iść spać. Nie mam siły myśleć. A może to Szczakowianka, a nie miasto? Ech, cholera.

 

Ułożyłem się obok Darii. Jak zwykle położyła głowę na mojej piersi, choć nawet się nie obudziła. Ot, nawyk. Rano i tak obudzimy się w jakichś dziwnych pozach, ja zapewne rytualnie wgnieciony w zimną ścianę przez jej ekspresyjny taniec we śnie. Potrafiła wiercić się niesamowicie.

 

Pogładziłem ją po włosach. Kolejne dziecko w drodze. Cóż, damy radę. Chciałbym mieć synka. Jak mu dać na imię? Daria pewnie już ma całą listę, ja będę musiał tylko któreś zaaprobować. O nie, tym razem się tak nie dam! Jak to będzie syn, to dam mu na imię Filip. Albo Piotrek. Albo Mikołaj... Albo...

 

W tym momencie usnąłem. I miałem naprawdę porąbane sny.

Odnośnik do komentarza

- O, k***a. - Skomentował zduszonym głosem Łukasz Domżalski.

 

Sam, szczerze powiedziawszy, nie wierzyłem na początku, że to się uda. Szalony pomysł wpadł mi do głowy Tydzień temu, dokładnie w poniedziałek, dwudziestego pierwszego Listopada. Najpierw zadzwoniłem do prezesa. Rozentuzjazmowany wyraził pełną aprobatę i poparcie, nie zgasił mnie nawet stwierdzeniem, że to trzeba połączyć z czymś jeszcze, z czymś, co przyniesie rozgłos. Pomyślałem i o tym. Dzisiaj, dwudziestego ósmego Listopada wszystko było gotowe. Takiej akcji chyba jeszcze nie było w historii polskiego futbolu.

 

- Powiedz to jeszcze raz, bo nie uwierzę. - Błagalnym głosem poprosił Elemelek, jak wołaliśmy na Maćka Wróbla.

- W styczniu, dokładniej czwartego i piątego w naszym mieście gościć będziemy Wisłę, Legię i Lecha.

- O, k***a. - Powtórzył Domżalski.

- Wierzcie mi, sam w to nie wierzyłem... Ale udało się! Zagramy z największymi klubami w Polsce! Mało tego, KalBud, firma prezesa finansuje w stu procentach całe przedsięwzięcie. W zamian za to musimy po prostu po każdym meczu podziękować firmie za wspieranie nas i działalność charytatywną...

- A co ma piernik do wiatraka? - Spytał Waldek. - To w tym turnieju jest jeszcze inny wątek?

- Oczywiście. Pełen dochód z biletów, loterii fantowej, aukcji, (bo będzie też aukcja koszulki z autografami wszystkich uczestników) będzie przekazany na wsparcie rozwoju edukacyjno-sportowego rodzin dotkniętych ubóstwem. Pamiętajcie! - Przestrzegłem. - To jest naj-waż-niej-szy powód tego turnieju. - podkreśliłem z mocą. - Wiem, że jesteście zapaleni możliwością pojedynku z tak uznanymi firmami, ale błagam was, pamiętajcie, że to turniej charytatywny!

- Jak to się w ogóle stało? - Elemelek wciąż był w szoku.

- No wiesz, wstałem rano z tym pomysłem. Nagle. Prezes również się zapalił, i wykorzystał swoje znajomości, by zagadać do Poznania. W Pozku ruszyli dalej z trybikami machiny i w tydzień udało się wspólnymi siłami zorganizować cały happening.

 

Cisza. Uśmiechnąłem się pod nosem. Długo będą trawić te nowiny. Prawdopodobnie i tak przegramy na starcie, ale przecież to nie o to chodzi, prawda?

 

- Nie myślcie tylko, że to nas zwalnia z treningów! Przebrani? To do roboty, jazda! - Zakomenderowałem. Wybiegli posłusznie, przebudzając się z lekkiego letargu.

 

Trening ten był jednym z lepszych. Wszyscy wylewali siódme poty, a jednocześnie uśmiechy nie znikały z ich twarzy. Widać chcieli się pokazać z jak najlepszej strony. Nie dziwiłem im się. To mogła być szansa, wielka szansa... Również dla mnie.

 

Jak się okazało echa turnieju odbiły się dalej, niż początkowo zakładałem. W ciągu miesiąca rozdzwoniły się telefony. Jagiellonia, Polonia Warszawa, Cracovia, Pogoń Szczecin... Nie miałem chwili spokoju w biurze, ale praca ta była przyjemnością. Wszyscy zaczęli pytać o możliwość uczestniczenia w tym turnieju. Z przykrością musiałem odmawiać, gdyż mieliśmy już podpisane wszelkie konieczne papiery, do tego pozwolenie na tę imprezę zostało udzielone tylko na dwa dni. Było już trochę za późno. Tym niemniej udało się wyciągnąć inne profity z tych spotkań. Po pierwsze: zyskaliśmy znajomości o skali ogólnopolskiej, można by rzec. Po drugie: nie będzie brakować chętnych za rok i być może uda się zorganizować coś większego. Po trzecie: odbije się to pozytywnie na renomie klubu i promocji naszego miasta. Po czwarte, lecz nie mniej ważne: udało się zorganizować osobne sparingi z wieloma z tych drużyn, a to gwarantuje zarówno spore zainteresowanie, jak i dalszą promocję. Chłopakom kopary opadną jak się dowiedzą, z kim pograją w tym roku!

 

Wróciłem do domu po kolejnym ciężkim dniu. Byłem szczęśliwy. Ostatnie tygodnie na pewno nie były lekkie, ale Daria jak zwykle stawała na wysokości zadania i pomagała mi załagodzić stres tak, jak tylko ona potrafiła. Zosia nie dawała mi spokoju i gdy tylko wracałem, od razu prowadziła mnie do swojego pokoju by pokazać, co dzisiaj narysowała lub ulepiła z plasteliny. Moje małe, chodzące szczęście. I kolejne w drodze... Trzy miesiące już za nami. Jeszcze pół roku i... I co? Od nowa te same problemy, wydatki, bieganina. Uśmiechnąłem się na samą myśl.

 

- Tatuś patrz! Narysowałam jak trenujesz wujka Genia! - Mała krzyczała z entuzjazmem.

- No proszę, proszę. - Przypatrzyłem się rysunkowi. Stałem z... Gwizdkiem? Tak, to chyba był gwizdek, a obok z piłką prawdopodobnie biegł Eugenio. Prawdopodobnie, bo ciężko to było odczytać z kresek czterolatki. Za to jego długie, kręcone włosy i nieład, w jakim je trzymał oddała cudownie. - Ślicznie, moja artystko! Wiesz, co? Mam pomysł! - Zaświtała mi myśl. Mała będzie przeszczęśliwa. - Kupię ramkę i zawieszę to u mnie w pracy, tak, żeby wujek Genio i wszyscy inni zobaczyli, jaką mam zdolną córeczkę!

- Taaaak, tatuuuuuuuś! - Zosia rozpromieniła się i ruszyła na mnie z uniesionymi rączkami. Wziąłem ją na ręce. - Tatuś, a kiedy wujek Genio przyjdzie? To ja go wtedy narysuje samego jak szczela!

- Strzela, skarbie. Jeśli się zgodzi to może pojutrze, co? Zaraz do niego zadzwonię, hm?

- Ojej, tatuś, ale to ja muszę ten... - Wyrwała mi się, podreptała do biureczka i wyciągnęła kartkę papieru. Zawsze miała jakąś wolną kartkę, spryciula. - Tatuś, to ja się muszę pospieszyć, bo nie zdążę! - Podeszła do mnie, i popychała w stronę drzwi.

- Ejże, co to znaczy? - Roześmiałem się. - Gdzie mnie wyganiasz?

- Ja teraz będę pracować! Proszę mi nie przeszkadzać! - Gdy znalazłem się na korytarzu Zosia zamknęła za mną drzwi. Daria była świadkiem całej tej sceny, akurat niosła mi kolację do pokoju. Spojrzeliśmy na siebie, i śmialiśmy się bardzo, bardzo długo.

 

Tak, tych chwil nie zamieniłbym na żadne inne. Było mi cudownie, jak w sennym marzeniu.

 

Jutro miało nastąpić przebudzenie.

Odnośnik do komentarza

Wygramoliłem się z łóżka, delikatnie, by nie obudzić Darii. Było jeszcze wcześnie, a ona lubiła pospać. Do pracy szła dziś na popołudnie. Ja nie miałem takiego komfortu. Dzisiaj rozegrać mieliśmy pierwszy sparing w zimowej przerwie, a przeciwnikiem był zespół MOSP Jagiellonia. Trzeba było koniecznie dać możliwość gry zawodnikom głębokich rezerw. Kadrę mieliśmy niezwykle szeroką, co miało zapobiec problemom w przypadku kontuzji. W tym sezonie, jednak póki co dopisywało nam szczęście i niewykluczone, że w styczniu odejdzie paru zawodników.

 

Sparing wygraliśmy bez większych problemów, wynik 6-2 cieszył oczy. Po dwie bramki dla Unii zdobyli Krzysztof Zaremba i Grzegorz Żurek (zawodnik wiecznie klepiący biedę na zapleczu drużyny) a po jednej Dariusz Niewiadomski i Piotr Domański.

 

Niestety coraz więcej zawodników okazywało swoje niezadowolenie z powodu braku gry. Nie mogłem im się dziwić. Niektórzy po prostu przyszli i poprosili o transfer, inni, jak Niewiadomski wręcz napadali na mnie z żądaniem gry. Nie mogłem tej prośby spełnić. Po pierwsze, była przerwa między rundami. Długa. Po drugie, byli inni zawodnicy, lepsi, którzy świetnie radzili sobie w tym sezonie. Po trzecie, nie lubię, gdy ktoś okazuje mi brak szacunku.

 

- Zawodnik mojej klasy powinien grać! Inne kluby wręcz błagały, by mnie o grę dla nich! Strzeliłem przecież teraz gola, to co, nie zasługuję? - Jęczał, krzyczał, narcyz jeden. Postanowiłem go zgasić krótkim, żołnierskim niemal stwierdzeniem:

- Ok. Proszę bardzo. Odejdź. Z chęcią rozwiążemy z Tobą kontrakt. A jako, że inne drużyny wręcz będą biły się o ciebie, to nie licz na żadną rekompensatę, w końcu będziesz miał tłum prezesów-wielbicieli w około. Decyduj: rozwiązujesz za darmo, albo siedzisz sobie na trybunach dalej.

- Yyy... Ale... - Zająkał się, podrapał w potylicę. Zaskoczyłem go chyba. Dałem mu czas na zastanowienie się. Dresiarski umysł nie wie, co to pośpiech...

- No, to co? Żegnamy się pokojowo, a ty gnębisz obrońców gdzie indziej, czy wolisz siedzieć na dupsku i nic nie robić?

- No dobra! Niech tak będzie! - Sapnął w końcu. - Obyście nie musieli żałować potem!

 

Nie będziemy, pomyślałem. Nie chciałem mu mówić, że wielokrotnie oferowałem go innym drużynom, nawet za niziutką cenę. Wszyscy kręcili nosami na myśl, że będą musieli się z nim użerać. Tak, tak, jego zła sława krążyła wśród ligowców. Cóż, nie mój problem.

 

Jeszcze tego samego dnia podpisał ugodę, w myśl której kontrakt rozwiązany został za porozumieniem stron, a także rezygnacja z odszkodowania tytułem niewypełnienia umowy przez strony. Prezes Frąckowiak i ja szybko pożegnaliśmy się z niesfornym napastnikiem. Gdy wyszedł aż jęknąłem z ulgi. Przynajmniej tyle mniej kłopotu.

 

- No dobrze, mamy to nareszcie za sobą. Idę do domu, Daria pewnie z obiadem już czeka.

- Poczekaj, proszę, jeszcze chwilę. Chciałbym z tobą porozmawiać. - Powiedział Prezes.

- Oczywiście, o co chodzi? - Trochę się zaniepokoiłem w duchu. Te rozmowy nie zawsze miały pozytywny wydźwięk.

- Mogę mieć kłopoty. - Powiedział bez zbędnych wstępów. - Za mną moja firma, za firmą klub, za klubem ty. - Łańcuszek skutków był oczywisty.

- Co się dzieje? - Zaniepokoiłem się, bo mimo wszystko skala problemu obejmowała szerokie kręgi.

- Antykorupcyjni siedzą mi na karku. Nie, spokojnie! - Szybko zamachał rękami na widok mojej miny. - Nic bezpośrednio związanego z klubem! - Odetchnąłem lekko. - Chodzi o KalBud. Jakiś pieprzony donosiciel wyciągnął z kapelusza oskarżenie o nieuczciwe przetargi, które rzekomo miałem sfingować. Oczywiście to bzdura. Nigdy bym nic takiego nie zrobił. - Powiedział z mocą. - Ale nie zmienia to faktu, że są to dla mnie ogromne problemy. I ogromne straty. Sprawa może się ciągnąć latami. Znasz nasz polski wymiar sprawiedliwości...

 

Znam. Przez dwa lata biłem się o spadek po moim ojcu. Wszystko przez literówkę w jednym dokumencie, popełnioną zresztą przez notariusza.

 

- Właśnie dlatego nie jestem w stanie zapewnić klubowi ciągłości finansowej. Nie na okres dłuższy niż rok. Jestem zmuszony podjąć radykalne środki, dlatego być może sprzedam klub.

 

Tego się obawiałem. Nie miało obecnie znaczenia dla mnie w czyje ręce przejdzie klub, tylko to, czy nowy inwestor będzie rad widzieć tak niedoświadczonego menedżera jak ja na stanowisku.

 

- Wiem doskonale, jaki to może być cios w drużynę, w ciebie. Nie mam jednak wyboru. Powiedz mi, czy rozumiesz.

- Rozumiem oczywiście. Ale to nie znaczy, że to coś zmienia. - Odparłem ponuro.

- Dobrze powiedziane. Niestety masz rację.

- Zobaczymy, co życie przyniesie. Może wcale nie będzie tak źle. - Starałem się nadać głosowi swobodny ton. Nie do końca to wyszło. Frąckowiak uśmiechnął się jakby przełknął cytrynę.

- Zobaczymy... Zobaczymy czy znajdzie się ktoś chętny na zakup Unii. Drużyna radzi sobie dobrze, nie powinno być źle... Oczywiście nie cieszy mnie to. Nadal będę wielkim fanem lokalnego sportu, zarówno sekcji piłkarskiej jak i zapaśniczej. Ale życie pisze różne scenariusze. - Dodał sentencjonalnie.

- Zobaczymy, co przyniesie jutro. - Odparłem równie sentencjonalnie. Wstałem. - Powodzenia, panie prezesie. - Wyciągnąłem rękę. Frąckowiak również wstał i uścisnął mi dłoń bez słowa.

 

W drodze do domu zastanawiałem się, co z nami będzie. Będę musiał przekazać chłopakom nowinę. Radości przeplatały się z trudnościami jak w jakiejś opowieści. Szczerze współczułem również prezesowi. 30 lat budowania firmy, 5 lat inwestycji w klub. To wszystko mogło runąć za sprawą jednego donosu, być może nawet zmyślonego. Niestety polski wymiar prawa chyba nie weryfikuje donosów, lub robi to równocześnie ze sprawdzaniem obiektu. Nie jest to dobre, ale co możemy na to zrobić? Nic.

 

Ale to nie był koniec. Nie dla mnie.

Odnośnik do komentarza

Nic nigdy nie dzieje się tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Nigdy.

 

Jest to jedna z mądrości mojego ojca. Akurat w jego przypadku były to perły, które należało wyławiać z najwyższą ostrożnością. Lubił mówić, mówił dużo, bardzo dużo. Jego przemowy rozciągały się na wiele minut, niekiedy okrągłych kwadransów. A wśród nich czasem było coś, co mogło pomóc przeżyć w dzisiejszym świecie.

 

To, co dasz innym, wróci do ciebie z większą mocą. Zawsze.

 

Zawsze mówione otwarcie słowa mamy. Z przykrością muszę stwierdzić, że kiedyś bardzo w to wątpiłem. Ludzie to były i zawsze będą potwory. Będziesz prosił o wybaczenie, a zaczną rzucać błotem. Cóż, zmieniłem się. Dzisiaj po prostu izoluję się. Wychodzę tylko z tymi, których znam od dawna. Boże, co za komfort, jaki spokój...

 

A wiecie, co do mnie od nich wraca? Najczęściej cisza.

 

Ludzie to jednak potwory.

 

Pukanie do drzwi przerwał moje rozmyślania. Otrząsnąłem się lekko, przeczesałem dłonią włosy. Siedziałem w gabinecie w budynku klubowym.

 

- Proszę. - Zawołałem w stronę drzwi zmęczonym głosem.

 

Była wysoka, miała długie, kasztanowe włosy i piękną figurę. Trójkątna, urodziwa twarz wzbudzała zapewne zachwyt otoczenia. Ja jednak poznałem w życiu wiele pięknych kobiet. Z najpiękniejszą się ożeniłem i miałem dziecko. Patrzyłem, więc na nieznajomą obojętnie. Nie podniosłem się z krzesła. Nie miałem siły.

 

- Słucham? - Zapytałem, gdy cisza się przedłużała. - Czeka pani na coś? Nie wiem, na ślinotok czy coś podobnego? - Potarłem twarz. - Przykro mi, już trochę za późno dla mnie.

- Niezły z pana klient. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Nie czekałam bynajmniej na to, o czym pan wspomniał. Wiele by pan stracił w moich oczach, gdyby był pan jak ci, tam. - Wskazała kciukiem na drzwi.

- Cieszę się. Proszę usiąść. - Wskazałem krzesło. - Słucham, o co chodzi?

- Jestem dziennikarką z magazynu "Sport Wielkopolska". Chciałabym porozmawiać o sytuacji klubu... - Wyciągnęła dyktafon i notes.

- Dobrze, a czy ja wyrażam zgodę na tę rozmowę? - Przerwałem jej. Sięgnąłem do szuflady. Przez dłuższą chwilę patrzyła na mnie.

- Przepraszam, oczywiście, nie powinnam była tak zaczynać. - Ustąpiła. - Czy zechciałby pan udzielić mi wywiadu na temat sytuacji klubu SKS Unia Swarzędz?

- Z miłą chęcią. Ale najpierw ja mam pytanie. - Podparłem brodę kciukiem, a zgiętym palcem wskazującym drapałem górną wargę.

- Słucham.

- Długo pani pracuje w tej gazecie?

- To jest magazyn, nie gazeta. - Odparła. - I nie, nie długo. Dopiero co wróciłam z Holandii. Tam nabierałam doświadczenia, jeśli pan w to wątpi to proszę zadzwonić do redaktora naczelnego.

- Nie tak ostro. Tylko spytałem. Bo widzi pani, wszyscy z tej... Tego magazynu działają trochę inaczej. Pokręcą się po klubie, popytają piłkarzy o plotki, ploteczki, o czym mówią ściany i tak dalej. Na następny dzień przychodzą z niemal z gotowym materiałem i tylko chca oficjalnych potwierdzeń.

- Dużo pan takich wywiadów już miał?

- Żadnego. - Uśmiechnąłem się. - Ale Marian wystarczająco wiele razy skarżył się na, że zacytuję... "Dziennikarskie wszy".

- Mhm. A skąd pomysł, że ja nie zrobiłam wywiadu środowiskowego? - Powiedziała wyzywająco. To mnie ostatecznie rozbudziło. To mógł być ciekawy dzień.

- Bo nikt mi o tym nie doniósł.

 

Nagle wyraz jej twarzy z wyzywającego zmienił się na bardziej pokorny. Wyprostowała się w krześle, zacisnęła palce na notesie, aż pobielały jej knykcie. 1-0, pomyślałem.

 

- Może przejdźmy do pytań... - Zaczęła powoli.

- Proszę! - Zakrzyknąłem. - Jakich brudów pani szuka dzisiaj? - Pochyliłem się z uśmiechem nad biurkiem. Włączyła dyktafon i położyła go na środku blatu.

- Czytelnicy chcieliby się dowiedzieć więcej na temat dymisji Michała Frąckowiaka, prezesa Unii Swarzędz.

- Dobrze. - Uśmiechnąłem się smutno. Mogłem się domyślać, że o to chodziło. - W takim razie proszę słuchać. To jedno pytanie będzie ostatnim, bo i moja wypowiedź, mam nadzieję rozwieje wszelkie wątpliwości. Mam też nadzieję, że jej treść znajdzie się w pełni na łamach gaz... magazynu, oczywiście. - Rozparłem się wygodnie w fotelu. - Otóż po pierwsze o sprawy dotyczące prezesa, proszę pytać prezesa. Lub jego rzecznika, którym nie jestem. Po drugie: nic nie wiem o żadnej dymisji, rezygnacji, czymkolwiek. Po trzecie chciałbym zwrócić uwagę, że magazyn "Sport Wielkopolska", jak sama nazwa wskazuje, powinien zajmować się sportem, a nie szukaniem aferek czy zmyślaniem różnych historii. Być może w Holandii pracowała pani w jakiejś gazetce plotkarskiej, ale tu jest chyba trochę inny świat. - Złożyłem palce w piramidkę. Podpatrzyłem ten gest w jakimś filmie, tam zawsze działał jako symbol przewagi rozmówcy. - Słucham więc innych pytań. No nie wiem, może zapyta pani o nasz ostatni sparing? Z kim to my graliśmy, może pamięta pani?

- Ale... - Podczas moich słów na przemian robiła się blada i czerwona. Co ciekawe, żadna z tych zmian nic jej nie ujmowała z urody.

- Ach, nie wie pani. No cóż. To chyba pointuje naszą rozmowę w sposób wręcz doskonały. - Wstałem, kliknąłem STOP na jej dyktafonie. - Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?

- Pan jest potworem! - Zakrzyknęła.

- Ja? Nie, proszę pani. - Powiedziałem twardo. - Nie ja przyszedłem do czyjegoś podwładnego, by wykopać pod nim dołki. Nie ja próbowałem kogoś... Olśnić, uwieść? Nie wiem, ale tylko po to, by zdobyć informacje. Nie ja skłamałem... Tak, skłamałem! - przerwałem jej gdy chciała coś powiedzieć. - Nie ja skłamałem, że interesuje mnie sport. Bo przecież pani chodziło tylko o "ambitny" materiał dotyczący ludzkiej krzywdy. I co najważniejsze, przynajmniej dla mnie: to nie ja wszedłem tutaj nawet się nie przedstawiając.

 

Milczała. Opuściła głowę. Schowała pospiesznie swoje rzeczy.

 

- Przepraszam... - Szepnęła. - Chyba faktycznie ma pan rację. Nie będę już panu zawracać głowy. Nie zobaczymy się już zapewne. - Wstała. - Do widzenia panu.

- Proszę jeszcze chwile poczekać. - Powiedziałem, gdy jej dłoń dotknęła klamki. Odwróciła głowę. - Spotkamy się. Jutro, o tej samej godzinie, tutaj w gabinecie. Pomogę pani. Udzielę wywiadu, ale na temat Unii. Nie prezesa.

- Nic nie wiem o Unii. - Opuściła głowę.

- No to się pani dowie. Bo nie oszukujmy się, ale pani jest na okresie próbnym w "SW" i miała pani zdobyć dobry materiał, żeby móc tam zostać.

 

Popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem.

 

- Tak. W zasadzie, to chyba tak. - Powiedziała zrezygnowana.

- No to go pani dostanie. Do jutra. Aha, i proszę pamiętać, że wywiad środowiskowy przyda się tak, czy tak. - Uśmiechnąłem się. Odwzajemniła go na sekundę.

- Dlaczego pan mi chce pomóc? Czy tylko dlatego, że jestem...

- Nie. Absolutnie nie. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jest pani piękna kobietą, ale nie robi to na mnie wrażenia. Mam żonę, mam dziecko, kolejne w drodze. I kocham, kocham ich wszystkich. A pani... - Znów oparłem brodę na kciuku i przyglądałem się jej badawczo. - Pani po prostu się przyznała do błędu. I okazała pani skruchę.

 

Pobladła znów lekko. Przez chwilę patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Wyszeptała "dziękuję" i wyszła. Sięgnąłem znów do szuflady i wyłączyłem swój dyktafon. Wrzuciłem plik na pocztę i wysłałem do Frąckowiaka. W mailu napisałem: Nie wiem czy robię słusznie. Niech pan uważa na sępy, bo ich będzie więcej. Ja nie puszczę pary z gęby. Z chłopakami pogadam, ale nie ręczę za nich. Tej pani nie musimy się już, mam nadzieję, obawiać. Pozdrawiam.

 

Wyłączyłem przeglądarkę. Jutro sparing, i to z nie byle kim. Pogoń Szczecin odwiedzi Swarzędz. Szczecin... Szcze... Chwyciłem telefon i wykręciłem numer Darii.

 

- Halo? - Odezwała się po trzech sygnałach.

- Cześć kochanie, słuchaj. Pamiętasz jak pierwszy raz byliśmy u Marycha w szpitalu? Wtedy, co gadał coś o mnie, nie rozumieliśmy, o co chodzi.

- Tak, pamiętam. Pytaliśmy go przecież później, o czym mówił. Twierdził, że nie pamięta, o co mu mogło chodzić.

- Bo wymówił wtedy nazwę miasta. Pamiętasz?

- Mówił. Coś na "cz" albo na "ć". Nie pamiętam. Dlaczego pytasz?

- Czy to mógł być Szczecin? - Zapytałem rozgorączkowany.

- Szczecin? Chyba tak! Teraz jak sobie to powtarzam, to jestem niemal pewna, że to był Szczecin!

- O Chryste...

- Co, coś się stało? - Zaniepokoiła się.

- Nie, wszystko ok. Dziękuje ci. Do zobaczenia w domu.

- Pa... - Wyraźnie dziwiła się temu nagłemu końcowi rozmowy.

 

Myśli goniły się nawzajem. Otworzyłem szufladę, grzebałem w niej. W końcu wyciągnąłem ją i po prostu wyrzuciłem zawartość na biurko. Długopisy, jakiś łańcuszek, kilka niepotrzebnych papierów. Nigdy nie umiałem trzymać w szufladach porządku. W końcu znalazłem. Zdjęcie z lat szkolnych, z liceum. Wesoły, starszy pan ściskał mi rękę.

 

- Czy to możliwe? - Szepnąłem. Włączyłem przeglądarkę, wszedłem w internetową encyklopedię. Wpisałem imię i nazwisko dziadunia ze zdjęcia. Lata pracy: 1956-1972 na wielu stanowiskach. Marian był tam na praktyce w roku 1968. Wszystko pasowało.

 

Spojrzałem ponownie na zdjęcie. Czy to możliwe, że Marian widział we mnie podobne zachowania, jak u Floriana Krygiera? Zabrałem płaszcz i wyszedłem z gabinetu z jasnym celem: Jadę do szpitala. Muszę rozwiać te wątpliwości. Niemal na pewno nie znaczyły one nic dla innych, ale dla mnie była to kwestia sentymentalna. Być może nawet więcej, niż sentymentalna.

 

Zdjęcie zostawiłem na biurku.

Odnośnik do komentarza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bardzo dobry tekst. Niespieszny klimat, ciekawie zapowiadające się wątki osobiste. Podoba mi się.

Bardzo dziękuję :) Dużo dla mnie znaczy ta opinia. Jeszcze powiedz swoje zdanie o tytule, bo mnie ciekawi co z niego wyczytasz :)

 

Obiecuję, że postaram się nie spuszczać z tonu!

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odnośnik do komentarza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

@Tio: Czyli nie uwierzysz, jeśli powiem, że poszedłeś doskonałą drogą? Mam nadzieję, że ten odcinek rozwieje Twoje wątpliwości chociaż trochę. :)

 

@Miki088: Dziękuję, aż chce się pisać widząc, że ludziom się to podoba :)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

 

- Nie może pan tam wejść! Nie teraz! Jest już po godzinach odwiedzin! - Stara pielęgniarka trzymała mnie za ramię w żelaznym uścisku. Niesamowita siła, pomyślałem. Ale o przesunięcie byle stoliczka to wołała facetów pewnie, bo za słaba.

- Nie wpuszczę pana! - Zapewniła z dziką satysfakcją i szczerbatym uśmiechem.

- Ale ja tylko na minutkę. Jedno pytanie chcę zadać. Jedno jedyne! - Prosiłem ją, próbowałem przekonać.

- O nie, ja znam te wasze minutki. Ruskie minutki panie, a nie!

- Co tu się dzieje?

 

Z gabinetu na końcu korytarza wychyliła się głowa innej pielęgniarki. Zdaje się, że była oddziałową, jeśli dobrze pamiętałem.

 

- Wieśka, ten facet nie daje pardonu! Pcha się, jakby go sam czort gonił! - Poskarżyła się Żelaznoręka.

- Pan pozwoli na chwilę do mnie. - Zakomenderowała przełożona.

 

Starucha zaczęła mnie prowadzić do izdebki, ale Wieśka powiedziała do niej:

 

- Ty, Kryśka, aby nocników nie miałaś czyścić? Siuśki same się nie wyleją! - Po czym uśmiechnęła się do mnie i zaprosiła gestem. Żelaznoręka odwróciła się niechętnie i pomrukując oddaliła się, ku palącym obowiązkom.

 

- Przepraszam za nią. Wczuwa się zupełnie niepotrzebnie, zasrana strażniczka twierdzy. - Powiedziała oddziałowa. Poznałem po jej tonie, że raczej nie przepadała za "Kryśką". - Ale nie zmienia to faktu, że nie powinien pan tutaj przychodzić. Już po odwiedzinach.

- Wiem, proszę pani. Przepraszam... Chyba faktycznie zapaliłem się niepotrzebnie, ale to jedyna moja wolna pora. - Trochę ochłonąłem i w sumie głupio mi się zrobiło. - Nie chcę już przeszkadzać, pójdę do domu...

- Jak pan już tutaj jest, to proszę wejść. O ile pacjent nie śpi. Ale naprawdę proszę się pospieszyć. Ja też mam przełożonych.

- Pani ma złote serce! Dziękuję. Obiecuję, pięć minutek, nie dłużej! - Zerwałem się z miejsca.

- Tylko proszę się pospieszyć! - Zawołała za mną.

 

Marych, jeśli śpisz, to cię uduszę, niezależnie od wszystkiego, pomyślałem.

 

Nie spał. Czekał.

 

- Tak myślałem, że przyjdziesz. - Odezwał się.

- Co?

- No... - Zakłopotał się. - Czułem. Przeczucie miałem. Sam nie wiem. - Odpowiedział.

- No... To jestem. Słuchaj, nie mam dużo czasu. Opowiadałeś mi tutaj, gdy cię pierwszy raz odwiedziłem, że kogoś Ci przypominam.

- No, chyba tak... - Zaczął niepewnie.

- Rok 1968. Szczecin. Tak?

- No...

- Florian Krygier? - Zapytałem bez ogródek.

 

Zamilkł. Po chwili cicho powiedział:

 

- Tak. Od razu mi się on przypomniał.

- Wiesz, że go poznałem? - Zapytałem.

- Naprawdę? - Zdziwił się. - Gdzie?

- Chodził do tej samej szkoły, co ja. Był na obchodach ileśtam-lecia. Mam nawet fotkę.

- Cóż, ja go poznałem właśnie na praktyce. To był niesamowity człowiek... Ekhu... Masz jego błysk. Ale nie myśl o tym. To przeszkodzi tylko... W prowadzeniu zespołu... Khh...

 

Marian zakrztusił się. Charknął parę razy. Nie czekałem, od razu wezwałem pielęgniarki. Przybiegły, zajęły się nim, pani Wiesia wyprowadziła mnie szybko i powiedziała:

 

- Niech się pan nie martwi, to się mu zdarzało już wcześniej. Ale proszę zmykać. Naprawdę szybko. - I zatrzasnęła drzwi.

 

Więc jednak to prawda. Marian uważał, że przypominam Krygiera. Ale, w czym? W wysławianiu się?

 

Masz jego błysk.

 

Błysk. Słowo klucz? Być może. Rozumiałem coraz mniej.

 

***

 

Puk puk.

 

- Proszę! - Zawołałem.

- To ja, dzień dobry. - Zaczęła nieśmiało. Kurczowo trzymała torebkę obiema rekami. Była wyraźnie zdenerwowana.

- Dzień dobry, pani dziennikarko. - Uśmiechnąłem się do niej. - Kobieto, nie stresuj się! Jestem tylko człowiekiem!

- Tak, wiem, ale...

- Za wczorajsze moje zachowanie, tak nawiasem mówiąc, należą się pani przeprosiny. Za ostro panią potraktowałem. Nie mam ostatnio najlżejszych dni w pracy... - Dodałem tonem usprawiedliwienia.

- Nic się nie stało, naprawdę. Może właśnie potrzebowałam takiego wstrząsu. - Odpowiedziała jakby pewniej. - Poza tym, żeby nie było: jestem Weronika. Weronika Kipiel. - Podała mi dłoń.

- Tomasz Woźniak, co zapewne już wiesz. Z mojej strony możesz mi mówić po imieniu. Nie będzie mi to przeszkadzać.

- Jeśli mogę, to w porządku. Zadziała to, więc, w obie strony. - Uśmiechnęła się.

- Widzę, że stres trochę minął. - Powiedziałem lekko. - Posłuchajmy, więc, czego się dowiedziałaś, Weroniko, na temat naszego klubu.

- Posłużę się notatkami, jeśli pozwolisz. To chyba nie jest zakazane? - Zażartowała. Odwzajemniłem uśmiech i gestem nakazałem jej rozpoczynać.

- Klub założono piętnastego sierpnia 1921 roku. Nazwę "Unia" zaproponowali Henryk Dąbkiewicz i Jan Dytkiewicz. Jeśli dobrze się doczytałam, to wasze niebiesko-białe barwy obowiązują od lat pięćdziesiątych? - Przytaknąłem. - OK. Klub posiada też inne sekcje, mianowicie zapasy i koszykówkę. Stadion zbudowano w 1937 roku. - Popatrzyła na mnie wyczekująco.

- Nieźle. Całkiem nieźle, coś tam się dało znaleźć. Warto też jednak wspomnieć, że w 2006 roku na naszym odremontowanym stadionie odbyły się Mistrzostwa Europy do lat 19. A nasz przydomek to...? - Zawiesiłem w powietrzu pytanie.

- No... Eee...

- Z czym kojarzy ci się Swarzędz? No, pierwsze skojarzenie, bez zastanawiania się! - Podpowiedziałem.

- Z meblami... - Odpowiedziała.

- No. To i nazywają nas "Meblarze".

- Absolutnie głupie. Co to ma wspólnego z piłką? - Zapytała.

- Nic. Ale nie o to chodzi w przydomkach. Jest nietypowy i kojarzy się jednoznacznie.

- No, w sumie to racja.

- Naszą dewizą jest "Dbaj o przyszłość!". Znaczy to ni mniej ni więcej, a skupianie się na młodzieży, na wychowankach, na szlifowaniu piłkarskich diamentów.

- Zanotowano! - Zawcięcie skrobała w notesie. - To się na pewno przyda. - mruknęła do siebie.

- Napijesz się czegoś? - Zapytałem nagle.

- A... W sumie, czemu nie? Może herbaty? - Poprosiła.

- Służę uprzejmie. - Wstałem, podszedłem do narożnikowej szafki, wyciągnąłem z kredensu kubki, wstawiłem czajnik. - Czarna czy czerwona? - Zapytałem.

- Pijasz czerwoną? Ja też, więc jeśli mogę prosić...

- Jasne. - Odparłem. Wrzuciłem torebki do kubków.

- Nie każdy docenia jej smak. - Powiedziałem, podając buchający parą napój. - Dla mnie jest dość... Wykwintna. Nietypowa.

- Ja w większości opinii słyszałam, że jest wręcz okropna. Bzdury, jakby mnie ktoś pytał. - Odpowiedziała, upijając delikatnie łyk.

 

Miała piękne, pełne usta. I niepokojące, badawcze oczy.

 

- Wróćmy może do pracy. - Zaproponowałem po paru minutach ciszy. Wyciągnęła dyktafon.

- Już tak odważnie? - Zapytałem.

- Już tak odważnie. Gorzej niż wczoraj chyba nie będzie? Bo to, co mówiłam wcześniej to tylko takie pierdołki były. Zaraz się przekonasz! - Włączyła nagrywanie. - Dzisiaj rozmawiam z Tomaszem Woźniakiem, menedżerem Unii Swarzędz. Witam pana.

- Dzień dobry. - Zatańczyłem w jej melodię. To było nawet ciekawe doświadczenie.

- Awansowano pana dość niespodziewanie, chyba również dla pana samego. Unia radzi sobie świetnie w obecnych rozgrywkach. Po szesnastu kolejkach jest liderem w tabeli. Pan, nie ukrywajmy, nie ma doświadczenia w prowadzeniu zespołów seniorskich. Co pan czuł, gdy dowiedział się pan o awansie?

- Przyznam, że było to wielkie zaskoczenie. Niemniejszym było to, że wszyscy: Marian, piłkarze, pan prezes, wyrazili poparcie mojej kandydatury. Wzbraniałem się, mam dopiero trzydzieści jeden lat. To mało. Ale przekonali mnie.

- Co się z panem stanie na koniec sezonu?

- Ciężko przewidzieć. Wydarzyć może się absolutnie wszystko. Menedżerem Unii zostałem tymczasowo, na pół roku, ale wiele może zależeć od ostatecznych wyników.

- Co pan sądzi o zespole? Jesteście w stanie wygrać ligę?

- Tak, jestem pewien, że zespół ma potencjał na awans. Technicznie, fizycznie nic nam nie brakuje. Najważniejszą kwestią jest zachowanie spokoju. Jeszcze nic nie wygraliśmy.

- Co pan sądzi o Leo Ponsie? Ma zaledwie 19 lat i jest najlepszym strzelcem zespołu. - Tu mnie zaskoczyła. Naprawdę dobrze się przygotowała. Ucieszyło mnie to, miałem satysfakcję.

- Pokazuje jak młodość i przebojowość potrafi zdobywać szczyty. Wierzę, że nie zwolni tempa.

- Jakie znaczenie ma dla zespołu doświadczenie z zagranicznych boisk, jakie bez wątpienia posiada Łukasz Domżalski?

- Kluczowe. Jest dobrym duchem zespołu. To przez niego przechodzi najwięcej piłek podczas konstruowania akcji. Jest też wychowankiem Unii, co jeszcze bardziej utrwala jego autorytet.

- Kadra zespołu jest bardzo szeroka, w związku z czym wielu piłkarzom brakuje ogrania meczowego. Czy podjęte zostaną środki, mające temu przeciwdziałać?

- Kroki już zostały podjęte. Szczegółów jednak zdradzić nie mogę. Przyjdzie na to czas. Jedyne, o czym mogę powiedzieć oficjalnie, to to, że kontrakt z Dariuszem Niewiadomskim został rozwiązany za porozumieniem stron.

- Dziękuję za rozmowę.

- Ja również. - Kurde, pomyślałem. Zdolna bestia. Zna się na robocie.

 

- I jak? - Zapytała po schowaniu dyktafonu.

- Muszę ci przyznać, że jesteś naprawdę dobra. Dlaczego nie zaczęłaś tak od razu?

- Myślałam... Myślałam, że na tym polega dziennikarstwo. Na szukaniu brudu w teoretycznie czystym miejscu. - Zaczęła. - Teraz wiem, że to było... Niedojrzałe. A ja nie chce taka być. Mam marzenia. Chciałabym kiedyś pracować w wielkiej, znanej gazecie, być kimś poważanym, kimś, kto nie musi się pchać, tylko jest zapraszany. No wiesz... - Spojrzała spłoszonym wzrokiem. - Wiesz o czym mówię? Rozumiesz? - Kiwnąłem głową. - Nie chcę być nikim. Chcę być najlepsza, jak tylko można!

 

Oczy jej rozbłysły, gdy o tym mówiła. O tak, pomyślałem. Otwierasz przede mną swoją duszę. Dziękuję za to. Za zaufanie.

 

- Będziesz taka. Wierzę w to. - Odpowiedziałem. - Wiara to wszystko, co mamy. Wierzę w moją drużynę. Wierzę, że możemy osiągnąć coś wielkiego. Wierzę, że mogę wspiąć się na szczyt. Wierzę w ciebie. - Powiedziałem z mocą. Wzdrygnęła się. Patrzyła na mnie uważnie. - Ale moja wiara nie wystarczy. Ty musisz wierzyć w siebie. To jest klucz, klucz do wszystkiego.

 

Milczała. Patrzyła tylko. Pierś jej falowała pod głębokimi oddechami, oczy się zeszkliły.

 

- Dziękuję, że mi pomagasz. Dlaczego to robisz?

- Cóż. - Odparłem beztrosko. - Widać wierzę, że to uczyni mnie człowiekiem. - Uśmiechnąłem się. Zerknęła na zegarek.

- Późno już. Siedzimy tutaj już prawie godzinę. Masz pewnie dużo pracy... - Była dziwnie spłoszona.

- Mam. - Odparłem szczerze i bezpośrednio.

- Zobaczymy się jeszcze? - Spytała jakby od niechcenia.

- Nie wiem. Mam nadzieję, że tak. Zanieś ten wywiad i oby ci się poszczęściło, wtedy pewnie kilka razy mnie jeszcze wypytasz.

- To... To ja lecę. Do zobaczenia. I... - Zająknęła się.

- Już mi podziękowałaś. Uciekaj. - Przerwałem jej.

- P-p-pa... - Niemal wybiegła z gabinetu.

 

Gdy zostałem sam w gabinecie zacząłem się zastanawiać: dlaczego to zrobiłem? Dlaczego pomagam obcej kobiecie? Na pewno nie chodzi o jej urodę, oszałamiającą urodę. Kogoś mi przypominała, kogoś z dawnych lat. Ach, nieważne. A czemu tak wybiegła? Cóż, zapewne to to samo, co zwykle robią ludzie, gdy na chwilę opuszczą gardę. Boją się zaufać, boją się otworzyć za bardzo, zbyt szybko. Odruchowo zamykają się tak szybko, jak potrafili. Szczerość uważali za słabość, zaufanie za głupotę. Odepchnąłem te myśli. Nie ma czasu na filozofowanie, papiery czekają... Nagle zadzwonił telefon. Prezes.

 

- Halo? Panie prezesie?

- Tomku... - Powiedział grobowym głosem.

 

Przeraziłem się. Ogarnął mnie niesamowity, pierwotny lęk. Coś pełzło mi po karku, wywołując zimny dreszcz. Taki to był głos. Czekałem.

 

- Marian nie żyje.

Odnośnik do komentarza

teraz już jest jasność :) Trochę mi przeszkadza nadmierny patos i sentymentalizm ale ok., rozumiem że Twój bohater jest święty i jak dla mnie może taki być. Choć po prawdzie liczyłem, że wątek z dziennikarką spowoduje jakąś rysę na jego nieskazitelności.

Odnośnik do komentarza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

@Tio: Historii daleko do końca.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...