Skocz do zawartości

Nasza twórczość


Sutek

Rekomendowane odpowiedzi

Kontynuacja tego tematu. Czyli dajemy tu swoje poetyczne wypociny.

 

Ostatnio wczoraj naszla mnie wena. To moje pierwsze dzielo, schizowe i apokaliptyczne, zapewne tez banalne. Ale prosze o krytyke (konsturktywna ;P).

 

Upadek ludzko?ci

 

Kiedy? przyjdzie taki dzie?

Wtedy czas si? sko?czy i wieczno?? nadejdzie

Gdy ca?e z?o usunie si? w cie?

Wszystko, co dobre, nigdy nie przejdzie

 

Lecz gdy nadejdzie Wielki S?d Bo?y

Sko?czy si? ten cyniczny ?wiat

Gdzie samotny cz?owiek stoi w?ród bezdro?y

W?druj?c i b??dz?c jak w polu wiatr

 

Nienawi??, co ju? teraz ?wiat prze?era

Wywo?a ?mier?, gdy p?knie tama

Wywo?a wojny i cz?owiek zamiera

Patrz?c, jak ludzko?? niszczy si? sama

 

Ziemie, co teraz kolorami si? mieni?

Ogrody i pola i wody i lasy

Wszystko zabarwi si? krwi?, czerwieni?

Czerwone ogrody i pola i wody i lasy

 

Ziemia zabarwi si? krwi? ?o?nierza

Co z w?asnej woli na ?mier? jest gotów

Co ca?y ?wiat marszem przemierza

Co w czasie bitwy nie lubi sta? z boku

 

Ziemia zabarwi si? krwi? kobiety

Co umiera? nie chcia?a, bo mia?a rodzin?

Chcia?a ucieka?, nie zd??y?a, niestety

Umar?a za tych, co ponosz? win?

 

Ziemia zabarwi si? krwi? dziecka ma?ego

Najbardziej niewinne ze wszystkich ludzkich stworze?

On si? tylko bawi? - znaleziono go martwego

Rozgniewa? ?o?nierza, który zabi? je no?em

 

Cz?owiek cz?owiekowi zgotuje ten los

Cz?owiek dla cz?owieka - nieprzejednany wróg

Gdy bezcenny si? stanie ka?dy ?yta k?os

Cz?owiek zrozumie, co to znaczy g?ód

 

Co to b?dzie za kl?ska, wojny, Bo?e

Gdy zetr? sie ze sob? wszystkie narody

Czerwone pola i czerwone morze

Zginie niejeden taki, co na ?mier? b?dzie za m?ody

 

Gdy ludzko??, skrwawiona, le?y, agonia

Ziemia kolorami ju? si? nie mieni

Przyb?dzie Armia Bo?a, je?dzcy na koniach

I wszyscy na koniec b?d? s?dzeni

 

Wszyscy sprawiedliwi dostan? zbawienie

I wszystko ostatecznie szcz??ciem si? zako?czy

Lecz pytanie zostaje na zako?czenie

Po co ta ludzko??, co tak marnie sko?czy?

Odnośnik do komentarza

Hm... czy?by? czyta? niedawno Dies Irae - Kasprowicza? Niecodzienne w tym wierszu jest z pewno?ci? zastosowanie rymów co w dobie dominuj?cej poezji bia?ej cieszy. Wida? inspiracje apokaliptycznymi wizjami ko?ca ?wiata, których ziszczenia nie mo?emy by? pewni do ko?ca nigdy.

 

Martwi? si? tylko o twój ?wiatopogl?d, twój sposób postrzegania ?wiata i zauwa?ania w nim pewnych rzeczy. Gdyby? wnikliwiej poczyta? poezj? cho?by i polsk? przekona?by? si?, ?e wielu m?odych i pocz?tkuj?cych poetów równie? buntowa?o si? ówczesnemu porz?dkowi rzeczy, a przyzna? musimy, ?e to my ?yjemy w wolnej i niepodleg?ej Polsce. Sk?d w takim razie ten wszechobecny w wierszu pesymizm. Cywilizacja ludzka istnieje oko?o 6 tysi?cy lat i nadal nie zgin??a mimo nieustaj?cych wojen (vide "Podró?e z Herodotem" - Kapu?ci?skiego), wi?c mo?e skup si? na tym co masz wokó? siebie, Wielkie procesy historyczne, apokaliptyczne wizje, i dojmuj?cy "wetlschmerz" sobie mówi?c kolokwialnie odpu??.

 

Co do j?zyka utworu - poprawny. Poezja nie jest poprawna. Poezja jest poezj?. Pomy?l nad tym

Odnośnik do komentarza

Kilka s?ów wst?pu, po1 Moje umiej?tno?ci literackie stoj? raczej na poziomie mniejszym ni? 0, nigdy nie by?em dobry w pisaniu opowiada?, wierszy, czy jakiej kolwiek formy d?uzszych wypracowa?, tak?e w ów tek?cie napewno znajdzie si? masa stylistycznych jak i ortograficznych b??dów, które licze pomo?ecie mi wyeleminowa?. Po2 "Opowiadanie" te powsta?o podczas kilku chwil natchnienia, jestem pasjonatem je?li chodzi o wampiryzm, zawsze co? mnie przyci?galo do tych istot, zacze?o si? od udawania wampira w MMORPG`u Ultima Online, a sko?czy?o si? na grze w RPG "Wampir:Maskarada", i g?ównie na tym ?wiecie, na realiach zawartych w tej grze opieram swoje opowiadanie. Po3 Prosi?bym o wyrozumia?o??, napewno s?ownictwo zawarte w tym tek?cie jest proste, ale prawda jest taka ?e dopiero od ca?kiem nie dawna pozna?em si?? ksi??ki, i powoli nadrabiam zaleg?o?ci jesli chodzi o literatur?. po4 1 cz??? nie ma nic wspólnego z pozosta?ymi, powsta?a ono tylko poto abym dosta? konto na jednym z shardów UO, ale to osobna historia, no to zapraszam do lektury.

 

I

 

?mier?, to jedyna rzecz do której zd??y?em sie przyzwyczaic na przestrzeni wieków ktorych ?yje pod postacia Kainity. Bo czy da si? przyzwyczaic do ci?g?ego ?ycia w grozie? Czy da si? przyzwyczaic do ?ywienia si? czyim? ?yciem?Oj jak bardzo chcia?bym nie mie? sumienia, mia?em nadzieje ze ono zanik?o podczas jednej z wojen, przez kolejne zbrodnie których dokonywa?em, myli?em si?, teraz daje ono o sobie zna? z zdwojon? si??, ka?dej nocy modle si? aby g?ód nie ??da? odemnie czynienia z?a. Pragnienie krwi jednak jest na tyle silne, ?e udaje si? mu uciszy? wszystkie te my?li podczas polowania, jednak po zmorku wraz z swoim sprzymierzencem mrokiem, który daje mi os?one, niczym matka otula mnie abym czu? sie bezpieczny, udaje sie na polowanie. Ofiara nie ma szans, znów jestem gór?, jednak po poca?unku wraca ?wiadomo??, niczym m?ody mysliwy który zabi? pierwsze zwierze, stoje nad ofiar? widze jej pi?kno i zaczynam p?aka?, czuje ?al, wspó?czucie, przera?enie, zamiast ?ez po mym policzku sp?ywa krew, ohh gdybym kto? wiedzia? co wtedy czuje, zrozumia?by jakiego przekle?stwa dozna?em. Co mi pomaga trzyma? bestie na uwiezi? Otó? ju? raz straci?em sens ?ycia, teraz chc? aby moje nie ?ycie mia?o jakis cel, pragne dowiedziec si? jak najwiecej o nas, sk?d przybyli?my, po co nas stworzono, czemu nas przekl?to, te my?li trzymaj? mnie przy zdrowych zmys?ach. Wcze?niej rycerz ?wiat?a walcz?cy w imie boga przes?czony hipokryzj?, dzis syn Kaina, s?uga ciemno?ci, chodz?ce z?o o duszy cz?owieka.

 

II

 

Tu zaczyna i ko?czy si? moja historia, tu gine i odradzam si? na nowo. Gdzie jest te miejsce? Czy w lochu wielkiego zamku, usytu?owanego na niewielkim wzniesieniu? Na cmentarzu? W otoczeniu starych drzew, kruków, i w ?wietle b?yszcz?cego jak nigdy ksi??yca? Czy w tle by?o s?ycha? skrzypce, graj?ce z tak? furi? jakiej nie powstydzi?by si? sam diabe?? Niestety, ka?dy ?yczy?by sobie umrze? ?mierci? boahatersk? i chwalebn? niczym Roland, tak samo ka?dy ?yczy?by sobie swojego przemienienia w wampira tak poetyckiego jak te w ksi??kach i filmach, jednak wi?kszo?ci z nas nie dano nawet wyboru. Ja nie by?em nawet blisko ?mierci, od pocz?tku by?o mi zapisane gdzie?, nie umrze?. Tak naprawd? tego co si? sta?o jeszcze d?ugo nie by?em ?wiadom, podczas samego ugryzienia przez kainite by?em nieprzytomny, gdy? ów wampir zaatakowa? z tak? si?? i agresj? i? od uderzenia w ?ciane zemdla?em, przytomno?? ale nie ?wiadomo?? wróci?a kiedy pi?em ju? jego krew z r?ki, teraz znów zemdla?em ale ze snu wyrwa? mnie ból nie porównywalny z ?adnym innym, chod? spróbujcie sobie wyobrazi? ból jaki odczuwacie po tym jak do ka?dej waszej ?y?y, wsypano by sól która p?yne?aby po ca?ym ciele wraz z krwi?, to i tak tylko cz??? tego co musia?em znie??, a najbardziej paranoiczne by?o to i? umieraj?c modli?em si? abym jeszcze móg? spotka? si? z rodzin?, natomiast gdy naradza?em si? na nowo w bólu i cierpieniu marzy?em o ?mierci.

 

III

 

W ko?cu si? przebudzi?em, nic nie by?o jak wcze?niej, szczóry które biega?y ko?o moich nóg zdawa?y si? by? jeszcze bardziej przera?aj?ce ni? wcze?niej, ich oczy mia?y kolor krwi niczym ta która p?ynie w rzekach najoddalszych zak?tków piek?a, woda kapaj?ca z rur, by?a jak ulewa nie do zniesienia, ?ciany natomiast zdawa?y si? zaraz run?? prosto na mnie, ros?o we mnie poczucie paniki oraz przera?enia, wszystko by?o tak przyt?aczaj?ce i? coraz blizszy by?em ob??du, wtedy to jednak poczu?em niesamowity zapach, by?em na w pó? nie przytomnny, nie mal nie bylem ?wiadom tego co si? dzieje, a mimo to poczu?em wo? damskich perfum , jaki? nowy zmys? mówi? mi ?e zapach ten zbli?a si? do mnie, teraz jednak uczucie przera?enia przeradza?o si? w gniew, agresj?, w chaos którego nie potrafi?em opanowa?, zaw?adn?? mn? kolejny nie znany wcze?niej instynkt, rzuci?em si? na ofiar?, w której jeszcze kilka chwil wcze?niej szuka?em pomocy i nadzieji na uratowanie, mój atak jednak zosta? z ?atwo?ci? odparowany, zosta?em obezw?adniony, u?cisk by? niesamowicie silny, napewno ?aden cz?owiek nie móg?by dysponowa? tak? zr?czno?ci? oraz si??. D?onie jednak sprawia?y wra?enie delikatnych, jakby nigdy nie by?y skalane prac?, ów kobieta, tak by?em ju? pewien by?a to kobieta, zapach, d?onie, oraz d?ugie blond w?osy które zas?ania?y jej pó? twarzy mówi?y mi ?e to przepi?kna kobieta w ?rednim wieku. Obje?a mnie jak dziecko, delikatnie zacze?a g?aska? po twarzy, powoli chaos który mi towarzyszy? zacz?? gasn??, czu?em si? bezpiecznie, nadal jednak nie wiedzia?em co mnie czeka.

 

IV

 

Obudzi?em si? nasycony, bez wcze?niejszej rz?dzy krwi, wstalem z ?ó?ka, czu?em si? wspaniale, wypocz?ty, w pe?ni si?, doskwiera?o mi jednak lekkie uczucie dezorientacji, w ko?cu budze si? w obcym ?ó?ku, w obcym mieszkaniu. Powoli stara?em si? skupi? i zastanowi? co tak naprawd? si? sta?o, w g?owie k??bi?o mi si? setki pyta?, zacz??em si? rozgl?da? po pokoju. Zdecydowanie nie by? on urz?dzony w stylu lat XX, znajdowa?o si? w nim mnóstwo antyków, ka?de krzes?o zdawa?o si? by? arcydzie?em w swoim gatunku, na ?cianach widnia?y wspania?e Ikony, i cho? koneresem malarstwa nie by?em to mia?em pewno?? i? s? to bardzo unikatowe malowodi?a, to samo tyczy?o si? wszelakich rze?b. Coraz bardziej popada?em w zachwyt i znów zatraci?em poczucie skupienia nad tym co naprawd? wa?ne, w pewnej chwili jednak do pokoju, przerywaj?c moj? chwil? zadumy nad kolejnymi arcydzie?ami, wesz?a kobieta. Ta sama która wyci?gne?a mnie z ramion szale?stwa, szybkim krokiem podesz?a do mnie i w momencie kiedy otworzy?em usta aby zada? pierwsze pytanie, ona przy?o?y?a palec na nich, po czym rzek?a "to ja pierwsza spytam".

 

V

 

Przez chwile patrzy?a mi g?eboko w oczy, jakby szukaj?c odpowiedzi na jeszcze nie zadane pytanie.

-Zdajesz sobie spraw?, kim jeste??

Jej s?owa sprawi?y i? cisza p?k?a, jak szk?o rzucone o ziemi?. Nic ju? nie mog?o jej wróci?, teraz ka?de s?owo b?dzie niczym st?panie po jej st?uczonych resztkach, rani?ce spokój tej chwili, nic, nic ju? nie wróci spokoju, nic nie wróci ciszy.

-Jestem sob?, czy ju? nie? Jestem przekl?ty?Czy mo?e jestem bogiem??yje? Albo jestem martwy.

-Nie jeste? sob?, od dzi? jeste? wampirem. Nie jeste? przekl?ty, ani bogiem, jeste? Kainit?, czym? pi?kniejszym od boga, prawdziwszym, bo czy widzia?e? kiedy? boga?

-Czyli jestem trupem.

-Trupem? Mój drogi, od tej chwili mo?esz by? ksi?ciem tego ?wiata, mo?esz wyciska? z niego wszystko co najlepsze, widzie? to, czego nie widzia?y twoje ludzkie oczy za ?ycia. Narodzi?e? si? na nowo, czas aby? do?wiadczy? jak? si?? ci? obdarzy?am, przysi?gam ?e ka?da chwila b?dzie dla ciebie ca?kowicie nowym doznaniem.

-Nienawi??, aresja, sza?, to masz na my?li mówi?c o nowych doznaniach, mam by? ksi?ciem, morduj?c b?d?c w furii?

-Nie panowa?e? nad sob?, bestia, na chwile przeje?a nad tob? kontrol?, to jedna z rzeczy których musz? ci? nauczy?, mój najdrozszy.

Najdrozszy? Dlaczego ona si? tak do mnie zwraca, zreszt? teraz to nie wa?ne, mam pewno?? i? nie chce mi zrobi? krzywdy, chocia? narazie.

Odnośnik do komentarza
Hm... czy?by? czyta? niedawno Dies Irae - Kasprowicza? Niecodzienne w tym wierszu jest z pewno?ci? zastosowanie rymów co w dobie dominuj?cej poezji bia?ej cieszy. Wida? inspiracje apokaliptycznymi wizjami ko?ca ?wiata, których ziszczenia nie mo?emy by? pewni do ko?ca nigdy.

 

Martwi? si? tylko o twój ?wiatopogl?d, twój sposób postrzegania ?wiata i zauwa?ania w nim pewnych rzeczy. Gdyby? wnikliwiej poczyta? poezj? cho?by i polsk? przekona?by? si?, ?e wielu m?odych i pocz?tkuj?cych poetów równie? buntowa?o si? ówczesnemu porz?dkowi rzeczy, a przyzna? musimy, ?e to my ?yjemy w wolnej i niepodleg?ej Polsce. Sk?d w takim razie ten wszechobecny w wierszu pesymizm. Cywilizacja ludzka istnieje oko?o 6 tysi?cy lat i nadal nie zgin??a mimo nieustaj?cych wojen (vide "Podró?e z Herodotem" - Kapu?ci?skiego), wi?c mo?e skup si? na tym co masz wokó? siebie, Wielkie procesy historyczne, apokaliptyczne wizje, i dojmuj?cy "wetlschmerz" sobie mówi?c kolokwialnie odpu??.

 

Co do j?zyka utworu - poprawny. Poezja nie jest poprawna. Poezja jest poezj?. Pomy?l nad tym

 

Po prostu wpadlem na pomysl by napisac cos takiego. Wena ;P. Wiem ze temat jest banalny i przesadnie pesymistyczny. Ale mam 16 lat, to moj pierwszy wiersz, po prostu splodzilem takie cos w dosc krotkim czasie. Postaram sie pisac mniej takich "jakietowszystkoz?e" wierszy. Wiem za to, ze pierwsze poezje Czeslawa Milosza rowniez byly takie katastroficzne, przesycone wizjami konca swiata ;P.

Odnośnik do komentarza

Przesz?o?? ............?

Widz?, mg??, ale pami?tam

Widz? , jak umiem wi?za? sznur

-trwa?o??

Widze, jak umiem smarowa? chleb no?em

-?ycie

Widz?, jak umiem chodzi?

- mimowolnie umiem, te? skaka?

-wolno??

Teraz

Widze , dok?adnie

rado??, smutek

szcz?scie, rozpacz

mi?o?c, nienawi??

my?l, bezmy?lno??

Odbijam si? w lustrze ?ycia

Emocje

- a czym?e s??

-Skoro

Przysz?o?c

Nie widz?, ale wiem

Wiem

Wiem

Wiem

Bo sznur,nó?,skok

Zawsze

To

-

?mier?

 

 

---

 

Kocham,kochasz?

Czyli co?

Daje Ci radosc?

Ty to powieniene?

Szczescie co dnia?

Twoj obowiazek

Nie

Nie

Daje Ci wszystko czego pragniesz?

Tylko kilka s?ow

Czy robie wszystko dla Ciebie?

Czasem nic nie robie

nie

nie

Denerwuje

Zdradzam

Klamie

Ranie

Kalecze

Bluznie

A i Ciebie czuje , gdy czuc nie mozna?

Gdy roza k?uje strasznie

Szczypie

Jad skropiona

pod skora?

Kosci

Nie

Dusz

S?ysz dzwiek

Tam w oddali swiatlo

Wo?am

Gdy potrzebuje

Siedze cicho

Gdy radosc

Ironia zycia

Losu

Bo?e! Badz przy mnie

Odnośnik do komentarza

Widz?, ?e wszyscy mimowolnie maj? skojarzenia za ?mierci? ... :>

Dla odmiany uracz? was ma?ym wierszem, poruszaj?cym to co mnie w poezji najbardziej ciekawi tzn. s?owa...

 

I

wrzeciono wydarze?

obraca si? nieustannie

wokó? nieosi?galnej granicy

wszechrzeczy

 

wszech?wiat rozp?yni?ty w?ród gwiazd

rozszerza si? na przyj?cie

dzi?

zostawiaj?c miejsce na

konstelacj? jutra

 

granatowo?? nieba przypomina

?renice w których

?wiaty pokornie

olbrzymiej?

pokrywaj?c si? g?st? map? znacze?

 

ca?o?? mie?ci si? mi?dzy

mymi dwiema d?o?mi

jedynie bia?y blask prawdy

prze?wieca przez te dziesi?? palców

dla których przeszkod? jest

materialna granica

dotyku

 

wiedz? o tym wszystkie

kartki i pióra

d?wigaj?ce na sobie

syzyfowy kamie? s?ów

 

pod gór? nieosi?galnego

szczytu zrozumienia

 

II

 

pustynia zaczynaj?ca si? tu? za

ostrymi ko?cami znacze?

ci?gn?ca si? przez rozmyte wydmy synonimów

ko?cz?ca si? tu? na progu

wypowiedziane

 

j?zyki drwi? sobie z czasu

i z ludzi

niedope?nione znaczeniami

zagubionymi w?ród

rozmów

listów

ksi??ek

gazet

reklam

 

 

dr???

kanaliki

strumienie

rzeki

morza

szukaj?c uj?cia

w ludzkiej (nie) ?wiadomo?ci

Odnośnik do komentarza
  • 1 rok później...

Pewnie sie osmiesze, naraze na ostra krytyke...ale kto nie probuje ten sie nie rozwija, wiec umieszczam swoje wiersze:

 

--

 

Dobranoc

 

Kiedy ksiezyc juz rozswietla swiat

Twoje mysli niech zaczna

-

Snic o ilosci olbrzymiej;

 

Ktora jest jak kazda gwiazda blyszczaca

Rozlegla jak wszechrzecz

Przyciagajaca nas do siebie

Jak czarna dziura wszystko dookola

Stala jak pierscienie wokol planet

 

Gwiazdy widze w Twych oczach

Milosc w sercu

Moj swiat w Tobie

I zlote pierscienie w snach

U nas na dloniach

 

-

Snij o naszej milosci. Dobranoc.

 

--

 

A imie jej - milosc.

Ty

Twoje spojrzenie wywoluje usmiech

Twoje slowo ukojeniem duszy

Twoj dotyk rozpaleniem zmyslow

Twoja bytnosc , poczuciem spelnienia

Twoja milosc, skarbem najdrozszym

"Kocham Cie" wypowiedziane przez Twoje usta..

Idealna doskonaloscia tego swiata;

dla mych ust

dla mych uszu

dla mej glowy

dla mego ciala

dla mojej duszy.

Bo gdy Ty kochasz, wszystko jest kolorowe,

Bo gdy Ty sie usmiechasz, nie ma rzeczy smutnych.

 

Po wsze czasy.

 

---

 

Bo bez Ciebie nie ma nic

 

M I L O S C

To każde mrugniecie powieką

To każdy oddech na wietrze

To kazde spojrzenie oczu

Kazdy gest

Dotyk

 

Mrugne powieka i jestes przed oczyma

Oddycham tylko dlatego, ze mam swiadomosc milosci

GDzie sie nie spojrze, widze Twoja twarz

Kazdy moj gest jest z mysla o Tobie

Kazda mysl to ta by byc przy Twoim Ciele

Kazdy dotyk to plomien Twojej reki..

 

Bez Ciebie próchno

Z Toba cudno!

---

 

Sen słowny

 

Gdybym mial opisac jaka jestes piekna

Musial bym zejsc po slowa az do piekla

Goracej lawy opary

SLow mi znalezc rady nie dały

Wrocilem do czysca

Lecz zabraklo mi tam slow do towarzystwa

Kiedy bylem w niebie

Juz mialem mowic, miliony epitetow od siebie!

Miliony metafor mialem przygotowane

Otwieram usta, slowa na papier przelewane

Tak sie ciesze, jest mi bosko

Otwieram oczy, slowa znikly,

-znow sa moja troską?

Rozkoszcz,piekno pozostaly

Niebo jest takie samo

Ty nim bylas, a teraz - dobranoc!

 

--

 

Marzenia

Moje marzenie

Ty i ja bez problemow codziennosci

Odseparowani od calej ludzkosci

Zadne z nas nie ma objekcji

Zaglebieni tylko w milosne tresci

Szukam tego swiata

I znajduje Jest w mojej duszy, rozszarpuje ja, meczy jak dusze w piekle szatan

Przegrywa z rzeczywistoscia, szarą ponurą,

Metlik w mej glowie- kwiat w sercu - cierniowa korona

Dwa bieguny sie odpychaja Automatycznie

Chcialbym moc, kochac Cie zawsze i wszedzie platonicznie

Siedzi to we mnie, lecz gdy probouje wyjsc

Cos nie kaze mu isc

blokuje i zatrzymuje

Uwolnij mnie, swoja miloscia

Wyzwol mnie czuloscia

Kochaj, caluj

Zrozum i zycie pod milosc mi podaruj.

--

 

Święta

 

Zblizaja sie swieta

Niech wiec Twoja buzia bedzie usmiechnieta

Niech Twe marzenia

Stana sie bliskie do spelnienia

Niech milosci Ci nie zabraknie

Wciaz Twoje uczucie niech sie tli i nie gasnie

Pielegnuj je i otulaj

Badz kochana i sama jak najmocniej kochaj

Udanego nowego roku

Wszystko co sobie zaplanowalas , niech bedzie w toku.

Tego czego pragniesz, wiesz Ty sama

Wiec zycze Ci tego , co czujesz w glebi duszy kochana!

 

--

Tęsknota?

Jak to jest tęsknić?

Zamykać powieki i nie mogąc śnić?

Wciąż mieć przed sobą Twój obraz

Kłaść się z Twoim dotykiem wraz

Tęsknota i miłość dwie siostry

Gdy jesteś obok Tobą oddycham

Gdy nie ma- tęskniąc, jak powietrzem

Ciebie nie ma, a jesteś

W odczuciu jak wiatr,

dzięki Tobie żyje mój świat.

Chciałbym powiedzieć wiele

lecz słowami uczucia nie rozdziele

Jedno wyrażenie, jedna myśl w sercu moim

Kochać kochać kochać

I być tym kochaniem Twoim.

 

--

 

Święto zmarlych myśli

 

W czasach ciągłej pogoni

Stojące tysiace niewypowiedzianych słów

Nie masz czasu sie zatrzymać

Rusza lawina obelg

Komplementy już dawno uciekły

Pozostały tylko retrospekcje

Przyszłość w czarnych barwach

Kolorową przeszłość rozswietlasz

Ciemność,mrok - tam są Twoi bliscy

Daleko od Ciebie, w ten dzien

W tę noc

 

Usiadz, przystań

Porzuc, zostaw

POmysl nad soba

Efektem zycia smierc

Wiec zyj tak

Bys usmiechl niósł

I by Twoj byt, był początkiem

Jestestwa innego

 

Na koncu kazdej drogi

Jest ciemnosc

Wiec zrob tak

By byla jak najmniej czarna

I zrob tak -

Bys rozwswietlał ją innym

 

Refleksje nad sobą

Przy grobie ludzkich mysli.

Zapalam pochodnie

Ona płonie - cisza

Gaśnie - A Ty?

--

 

Serca dwa..

Dwa serca

Nawzjaem sie szukały,

Raz nad morzem, raz góry podziwiały

Gdy jedno morską falą,

drugie jej uspokajającą czarą,

Gdy jedno górskim szczytem,

Drugie, w depresyjnym jeziorze kamykiem

Gdy jedno na pustyni piaskiem

Drugie grzeje słońca blaskiem

Gdy jedno deszczu kroplą

Drugie po nim powstałą tęczą,

Gdy jedno śpi,

Drugie za nie się modli,

Gdy jedno się budzi,

Drugie miłosne słowa do ucha mu nuci,

Gdy jedno złe,

Drugie działa na nie jak kojący lek,

Gdy jedno smutne,

Drugie pociesza go kolejnym spedzonym razem jutrem

Gdy jedno w tarapatach,

Drugie za nie walczy, gdy lęk i strach

Gdy jedno umiera...

Drugie też umarło...

Jedno i drugie nawzajem się aż po śmierć kochało.

Kim byli? Miłością, kochankami ich zwano.

--

Przeminęlo z wiatrem Parafraza Jolka Jolka

 

Kochanie

Nasze pierwsze sloneczne dni,

Gdy podziwialismy na krzyzowce wspolnie gwiazdy

W kazdej chwili,calymi godzinami,

Siedzac vis a vis oczami

"Zamieszkajmy kiedys tam razem,na tej gwiedzie z daleka od wszystkiego i wszystkich, o tak!"

 

Żebrząc wciąż na bilet,

ALbo Gnałem rowerem,

Ostatkiem sił,

Żebysmy byli razem

Patrzec na siebie i problemy rozbijać w pył,

Wszystko było tak proste w te dni.

 

Powiedziałaś, że nigdy, że nigdy aż zawsze

Twoje wzruszenia łzy niepoprawne

 

Kochałem Cię w blasku słońca nad ranem,

Wraz z noca wracalem

Wszystko bylo nasze, wspolne,kazda chwila

Obojetnie,gdzie,kiedy ile- byle razem

 

Cos sie zmienilo?

Juz nie sa tym co ich laczylo?

 

 

Kochałem Cię w blasku słońca nad ranem,

Wrazz nocą wracałem

Wszystko bylo nasze, wspolne,kazda chwila

Obojetnie,gdzie,kiedy ile- byle razem

 

Nie wiem ciągle dlaczego

Odwracasz sie

Nie budzę się z Toba

Ale nic nie jest proste w te dni.

 

Kochałem Cię w blasku słońca nad ranem,

Wrazz nocą wracałem

Wszystko bylo nasze, wspolne,kazda chwila

Obojetnie,gdzie,kiedy ile- byle razem

 

--

 

Zakazana milosc

Zakochany bez opamietania

Pisal do niej listy od dziejow zarania

Ona choc mu poczatkowo niechetna

Kwiatem milosci skuszona, chwycila przyneta

I choc oboje w uczuc falach dryfowali

I choc kochali swiat, bo dal im ich sobie wzajem, swiata ludzie zyc im nie dali

Szlachetne kamienie wydobywane z ich serc

Zaklocane przez bezmyslny krzyk,głos,szept...

Tragiczni kochankowie, poprzysiegli wiernosc ponad zycie

Az do skonania ofiarowali sobie swoje bycie

I choc czasem kochajacej rozy kwiat piekny blyszczy

To jej kolec klotni ich niszczy

Milosc jest w nich wielka,

dlatego ich wzmacnia co noc, co dzien

By byli ze soba az ich powieki przykryje cien

I są i będa

Bo ich milosc jeszcze przetrwa nie jedno...

--

 

Chemiczna milosc

 

Jesteś mi potrzebna do życia jak tlen,

który z wodorem daje wodę - to prawda , a nie sen,

Dwa atomy wodoru z jednym o2, zawsze razem,

jak my splecieni w naszej miłości, gaz z gazem,

a powstaje ciało ciekłe, jak kwas, który

ktory z resztą kwasową ,

tak jak my tworzy

mieszaninę odlotową,

Moja każda myśl biegnie do Ciebie,jak do oktetu lub dubletu elektron

Twoja miłość dla mnie jestw złe dni jak schron,

Mógłbym tak calymi dniami, obejować Cię ramionami,

jak przed całymi wiekami hel królował między nami,

Kocham Cię tak, że jesteś mym azotem

Pełno go atmosferze, jesteś byłaś i będzie potem

Jak on, jak gazy szlachetne,które też są niezbędne

Jak nasza miłość, szlachetna, bo wieczna, nie rozdzieli nas żadna sprawa przyziemna,

Jak powietrzne, którym oddycham-

Ty moją tablicą pieriwastków i całym mym światem.

Ciebie widzę w kążdej substancji, Tobą mógłbym napełniac wszystkie próbowki i na sobie ich doświadczać, dla Ciebie mógłbym zmieniac stany skupienia,

wymyślać nowe związki, o których nie slyszała jeszcze ZiemiA!

Tyś mą zagadką, wiadomą, tyś mą panią i mą królową!

Tyś mym doświadczeniem i znaną reakcją!

Każdego dnia i nocy, jak H2O, jak O2, jak N, jak C, jak S przy ludziach , tak przy mnie Ty bądź..

--

Dusza

Ja, biegający boso po ciemnozielonej trawie,

Ja, któremu woń przyrody uprzyjemniała życe,

Ja, którego rosa traw łaskotała po stopie,

Ja, biegnący wśród miłości,

Ja, z radością w dłoni,

Ja, ze szczęściem na twarzy.

Dzwonek, trzask, krzyk.

To nie byłem ja,

Alter ego w śnie znów dopada.

Ja, który wypuściłem z rąk uśmiech,

Ja, zapominający o radości,

Ja, z miłością na krawędzi,

Ja sam w tłumie.

Śmierć nadzieją.

Umarło szczęście, umarło serce,

Byłem, jestem, nie żyje.

--

 

Wszelkie prawa zastrzeone.

Autor - jmk.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Miales kiedys problemy egzystencjalne?

Nic Ci nie brakowało, lecz nie potrafiłeś żyć,

Wszystko to teraz wydaje sie banalne -

Lecz nie dla mnie.

Dla mnie bogatszym o te kilka "nie być, czy być".

Gdzie byles wtedy, gdy z glowa pod piórami

Szukalem nicosci, odnajdujac sie wylacznie z nadziejami

Krzyki,wrzaski, nie pozwalaly pasc w objecia zapomnienia

Ona z walizkami, pod niebieskich patronatem

Dzieki temu mialo byc lepiej "potem".

Świat znow opuscil mnie, bylem sam,

ZNowu wrzaski,krzyki ale juz z inna z tych dam

Z mojej talii kart zycia i rodziny,

A wczesniej przeciez moglbym tak'

Pic , cpac , palic i pic, bez problemow zawsze

Myslec tylko o tym by miec jazde

Wrocmy do wakacji

Ogien w mych oczach, Ty z pigulkami w akcji

Zagubiona, gdzies w szpitalu

Ja jakby na zyciowym haju

Z Toba juz dobrze, z Wami jestescie razem,

A ja wciaz szukam siebie wpatrujac sie przez okno w krajobraz pokryty deszczem

Jak zyc zgodnie z oczekiwaniami,

Jak nie potrafie radzic sobie z prostymi zadaniami,

Z prostym bytu sensem. W swoich myslach sie gubie wciaż

Kim ja jestem dla świata? Czy w kiedyś podołam jako ojciec, czy mąż?

Czy zapanuje nad emocjami, czy wyimaginowanymi marzeniami?

Czy bede taki jaki chcialbym byc,

Czy dalej ten świat nie pozwoli mi żyć?

"bowiem tak łatwo ogłosić się bogiem,

jednym słowem

A potem paść wzdłuż bloku okien"

Odnośnik do komentarza

"Mały muzyczny świat"

 

Fałszywi ludzie dookoła

a ja wśród tych osób tkwię

kiedyś chciałem być jak oni

lecz po co?

zadaję sobie teraz pytanie

Przejrzałem dziś na oczy

Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego

i uciekam w inny, lepszy świat

wśród dźwięków różnych co grają mi w słuchawkach

czuję się tak dobrze, tak swojsko

niczego się nie boję - chyba że głuchoty

 

taka próba młodego poety

Odnośnik do komentarza

Potem

Chcialbym sie widziec,ale nie w lustrze

Miec swoje DNA tuz obok ,a nie w swoim futrze

Chcialbym wczesniej z pracy wracac,

Widzac Twoje szczescie, witac Cie w drzwiach

Klasc Cie do lozka co wieczor

Rano odwozic pod szkolny dwór

Bedziesz dorosły,

Bedziesz moim oczkiem w głowie

Nie jedna radę Ci dam

By Twoje mysl w złą drogę nie obrosły

Ale teraz cichosza narazie

Niech nikt o Tobie nie wie.

 

Juz

STanac z Toba przed Bogiem

Orzec, Tylko TY jedna jedyna posrod milionow

To bylo dla mnie szokiem

ale dzis liczyc tylko z Toba chce przyjaciol i wrogow

Wiem, by byc tu i teraz

Musielismy wiele przejsc i sie pozbierac

Daj mi ta sile, bysmy byli razem

Symbole na palcach, to powiazanie.

Symbole w serach, to jest przekonanie

Ze Tylko my wspolnie,zyc i umierac

Bedziemy razem nawet w trumnie

Pozwol mi byc siwym przy Tobie

Naszemu dziecku niech niejedną bajkę opowiem

Nigdy jak teraz nie bylem tak pewien swego

W imie Ojca i Syna i Ducha Swietego

Odnośnik do komentarza
  • 3 miesiące później...

I możecie sobie najeżdżać, pisać, że beznadziejne, że kekerotfl, ale ja musiałem gdzieś wylać swoje dzisiejsze emocje i gdzieś się z tym podzielić...

"Czarna łza"

 

Czarna łza spłynęła po moim życiu,

Łza, która jeszcze wczoraj była białą,

Cóż z tego, dziś te lata szczerości,

Jak potłuczony talerz na ziemi,

Gorycz bytu,

Jeszcze bardziej obrzydliwa,

Ideały, które miałeś,

Zawsze były tylko pustymi słowami,

Nikt nie dał Ci nawet szansy na nie,

Przeliczyłeś się,

Przeminąłeś z pustką,

Wczoraj byłeś

Dzisiaj Cię już nie ma.

Umarłeś razem z ideałem.

Urodziłeś się o kilkaset lat za późno. Ona też.

Już dawno powinieneś nie żyć.

Epitafium?

Nie warto.

Jej nie ma. Nic więc już nie istnieje.

 

Odnośnik do komentarza

Istnieje takie zjawisko, jak fanfiki, czyli fanowskie dopisywanie nowych historii do już stworzonych uniwersów. Kiedyś mnie naszło na taką miniaturkę...

 

Hall wejściowy Black Tower zakołysał się. Pałki policjantów opadały.. opadały..

Świat Gordona zamknął się wraz z głuchym dudnieniem uderzeń.

A teraz otworzył się znowu.

Pokój był niewielki, szary. Brak okien, brak drzwi. Biurko, za którym siedział jeden mężczyzna. Portret Króla, pod którym stał drugi. Neonówka pod sufitem.

Krzesło, do którego był przywiązany.

No i ból wypełniający mu czaszkę. Bardzo istotny element nowego świata Gordona.

Siedzący za biurkiem uśmiechnął się.

- Długo kazał pan na siebie czekać, panie Finch. A może raczej.. dziesiętniku Finch? Dowódco XVII sekcji Strażników Południa?

- A może raczej rzeźniku Finch? - warknął stojący pod portretem. - Zabójco 14 robotników Vildo Inc. z kopalni nad Nurn?

Uśmiech siedzącego poszerzył się.

- Pan wybaczy mojemu koledze. W Black Tower pracuje jego małżonka.

Stojący odwrócił się gwałtownie. Plecy miał mokre od potu, który kreślił na białej koszuli dziwne wzory.

- Nazywam się Jeremias Thorn. Ja i mój porywczy kolega, to twoja szansa Finch. Niewidzialna Tarcza Gondoru wyciąga do ciebie rękę. Próba podłożenia bomby pod Black Tower to terror. Trybunał Zaburzeń dał nam wolną rękę w wyborze środków wypleniania tej zarazy. Możemy z tego skorzystać... na kilka malowniczych sposobów. Chyba że odkryjesz w sobie ukryte pokłady lojaności wobec kraju, który tak strasznie zdradziłeś.

Gordon mimowolnie zachichotał.

- Nawet teraz nie potrafisz być szczery szpiclu? Nawet teraz?

Thorn westchnął ze znużeniem.

- Niby dlaczego jestem nieszczery? Bo nie krzyczę "śmierć systemowi"? Finch, miałem nadzieję że jest pan poważnym partnerem rozmowy.

- Thomas Edward Vildo jest niebezpieczny. Jego firma niewoli ludzi. Jego pieniądze sterują rządem Gondoru. Jego telewizja wypala uczucia wyższe. Jak można tego nie zauważać? Ten neomordoriański kapitalizm serwowany przez Vildo Inc. oraz koncerny satelickie drenuje ludzi skuteczniej niż niewolnictwo! W Haradzie kobiety sprzedają medykom Vildo organy własnych dzieci! 4 lata temu w Rhudaurze..

- 4 lata temu w Rhudaurze doszło do masowych zwolnień. I zamieszek. Zginęło 78 ludzi. Męczenników Arnoru, jak ich uprzejmie nazywacie - wycedził nagle stojący. - 720 trafiło do obozów przejściowych. Zgadza się?

- Tak - odpowiedział odruchowo Gordon. - W tych waszych obozach przejściowych zmarło potem w dziwnych okolicznościach co najmniej 50 ludzi.

Stojący roześmiał się nagle. Głośno. Chrapliwie. Strasznie.

- W Black Tower w chwili, gdy parkowałeś tę swoją furgonetkę, pracowało prawie 3000 ludzi - powiedział miękko Jeremias Thorn.

Śmiech trwał.

 

Stuk, stuk.

Korytarz wypełniony był odgłosem jego kroków. Randolph czuł się przez to dziwnie... nagi.

Słyszał go chyba każdy przeklęty strażnik. Cały przeklęty Eternal Palace.

Szarozielone ściany korytarza nie miały żadnych dekoracji. Żadnego geometrycznego wzoru. Żaden obraz nie zakłócał tej pustej perfekcji. Tylko napis nad drzwiami, ku którym zmierzał.

THOMAS EDWARD VILDO.

Stuk, stuk.

Był jeszcze jeden element zakłócający minimalistyczną doskonałość korytarza. Strażnik Vildo Inc. stojący przed mahoniowymi drzwiami. Patrzył na zbliżającego się Randolpha z mieszaniną arogancji i znudzenia. Głównie znudzenia. Upstrzone siwizną włosy spięte były w kucyk.

Z kieszeni wystawał mu pomięty zbiór krzyżówek.

Stuk.

Randolph zatrzymał się tak blisko, że czuł bijący od niego odór potu.

- Pan Vildo oczekuje pana – wychrypiał strażnik.

Trzy dni temu Ona uśmiechnęła się do niego i odgarnęła włosy zasypujące jej czoło. Było w Niej coś... elfiego. Cokolwiek to znaczyło.

Maki zamknęły nad nimi niebo czerwonym pierścieniem.

- Może pan wejść – dodał strażnik zaprawiając głos zniecierpliwieniem.

Uśmiechnął się do niego. Przemycenie pistoletu do Pałacu okazało się łatwiejsze, niż ktokolwiek przypuszczał. Strzelił dwukrotnie. Po jednej kuli w każde oko.

Eru niech będą dzięki za wynalazek tłumika.

 

Zabity strażnik nazywał się Octar Naeran.

Pięć dni wcześniej siedział na pomazanej sprayem ławeczce. Skwer Eldariona II w Dolnym Tirith zalany był słonecznym blaskiem. Stado wróbli toczyło zawziętą bitwę o okruszki chleba rzucane przez ubraną w krzykliwe róże staruszkę. Wszystko to zanurzone w przytłumionym hałasie wielkomiejskiego życia Minas Tirith. Octar lubił takie dni.

Tak właśnie musiał kiedyś wyglądać świat. W dawnych, prostszych czasach.

Gdy ją zobaczył, tamto wrażenie tylko się pogłębiło.

Była... piękna. Ale nie wiedział, dlaczego. Widział tylko jej włosy, długie, kasztanowe, opadające na czoło, zachodząc zuchwale aż na oczy. Odgarniała je gestem, który nie wiedzieć czemu podbijał jego serce.

Powinien wstać, spytać o imię, odwzajemnić uśmiech, wykrzyczeć światu co rozrywa mu duszę...

Zamiast tego sięgnął po komórkę.

Trzy dni później drzwi mieszkania Any Stormworth sforsowane zostały przez zamaskowanych szturmowców z Niewidzialnej Tarczy. Strażniczka z XVII sekcji nie dała się zaskoczyć. Uczestniczący w szturmie Jeremias Thorn krzyczał, bardzo długo krzyczał nad jej stygnącym ciałem.

 

- I wszystko dla kobiety?

Gabinet Vildo utrzymany był w szarościach i brązach. Asceza korytarza najwyraźniej dokonała inwazji i tutaj. Masywny stół ze stojącym na nim globusem, obraz z martwą naturą i jeszcze jeden, z kotem wylegującym się na marmurowych schodach. Najważniejszym elementem tego pomieszczenia był on, Thomas Edward Vildo. Finansowy władca Zjednoczonego Królestwa, fundator niezliczonych akcji charytatywnych, król mediów.

Uśmiechał się. Ten sukinsyn się uśmiechał!

Randolph podniósł pistolet... próbował podnieść. Cios w tył głowy zwalił go z nóg.

- Tak nawiasem mówiąc, dziękuję za przetestowanie naszych systemów bezpieczeństwa, Randolph – kontynuował Vildo, - I za natychmiastowe wymierzenie kary winnym.

Ktoś wyjął mu z ręki pistolet.

Wstać. Spojrzeć mu w oczy.

- Długo się zastanawiałem nad waszymi motywami – ciągnął jego triumfujący wróg. – Długo. Analizowałem te wasze ideały, walcząc z sennością wymieszaną z rozbawieniem. Staram się je zrozumieć od czasów, których nie pamiętają nawet twoi rodzice. Musisz przyznać, że nie szczędziłem wyrzeczeń.

Podźwignął się na kolana. Teraz zobaczył tego, który go uderzył. Wysoki, rosły mężczyzna z paskudną blizną na policzku. Patrzył na niego z widocznym zaciekawieniem.

Pokój wirował.

- Zastanawiałem się nad postawami tych wszystkich Borlasów, Eversorów, Elessarów, całej tej gromady szlachetnych indywidualistów walczących za sprawy tak abstrakcyjne, że aż śmieszne, jeśliby się nad tym głębiej zastanowić. Tymczasem oni rezygnowali ze swego życia w imię ich realizacji. A przynajmniej sami wierzyli, że rezygnują.

Zaczął wstawać. Niezgrabnie. Spojrzeć mu w oczy.

- Czy to możliwe, że i oni walczyli o coś równie trywialnego, jak wy? Gdy Finch załamał się i wspomniał o tym, co pchnęło was na drogę do Wieży i Pałacu, poczułem się wręcz... rozczarowany.

Randolph Sheridan wstał i zatoczył się. Spojrzeć mu w oczy. Spojrzeć.

- To wszystko ze względu na tę Stormworth? No darujcie, ale w życiu nie uwierzę w te penisem podszyte ideały.

Spojrzał. Vildo miał bursztynowe oczy. Coś dziwnego działo się z kształtem źrenic.

Jestem gotów.

Wygrzebał językiem zapalnik z plomby. Przegryzł. Świat pachniał makami.

Tylko nimi.

 

I jeszcze "prequel" ;)

 

To miał być dobry dzień. Dobry dzień.

W Wewnętrznym Kręgu Tarczy nazywano go Ostatnim Etapem. Kończył proces wprowadzania do elitarnej nadbudowy Niewidzialnej Tarczy Gondoru. Gest zaufania dla nowego członka.

O tym, że to właśnie ten dzień, Jeremias Thorn dowiedział się krótko po przybyciu do firmy, gdy przeglądał poranne meldunki. Zawstydzająca sprawa Windara Orda wydawała się zmierzać ku satysfakcjonującemu zakończeniu, syn Radnego po całonocnym przesłuchaniu „tracić zaczął swą antypaństwową postawę, co wyraziło się w płaczu i wycofaniu się z żądania widzenia z mecenasem Maranem”. W przemysłowych dzielnicach Północnego Pelennoru zaczęła działać jakaś nowa, siedemnasta bodajże sekcja Strażników Południa, donosił usłużnie Czarny Miecz, człowiek Tarczy w Komendzie Głównej Straży. Szef Wydziału II domaga się opinii o Arvidzie Anglenie, kandydacie na stanowisko kuratora podreferatu 3a...

Głos płynący z radia drewnianym tonem informował o wszczęciu procesu wobec „oskarżonych o podżeganie do bandyckich, krwawych zamieszek w północnych dystryktach Zjednoczonego Królestwa”. Chwilę później przeszedł do kłopotów zdrowotnych Geralda Howbourne`a, gwiazdy kina i bożyszcza kobiet. Chorował na syfilis.

Dobry dzień. Jeremias sięgnął po kubek z kawą, gdy rozdzwonił się telefon.

Ostatni Etap, nadkomisarzu.

Stanął przed nim dziesięć godzin później. Ostatni Etap znajdował się za masywnymi, pancernymi drzwiami z niewielkim wizjerem. Na burej, pokrytej zaciekami ścianie ktoś czerwoną farbą wymalował ostrzeżenie przed zdradzaniem tajemnic Królestwa. Napis się łuszczył.

Jeremias miał większe oczekiwania wobec tajnej bazy Wewnętrznego Kręgu. Stojący obok mężczyzna chyba to zauważył.

- Thorn, stanąłeś u progu największej tajemnicy Królestwa, gdzie twój entuzjazm?

- Jestem zmęczony, leciałem tu pół dnia. Panie Greyson, moglibyśmy przejść do rzeczy?

Uśmiech jego przewodnika zgasł.

- Nikt nie twierdził, że praca dla pomyślności Królestwa będzie lekka, Thorn. Od dziś będzie jeszcze gorzej.

Jeremias wzruszył ramionami. Greyson nie był kimś, kto mógłby mu zagrozić. Jego pozycja w Kręgu była... taka sama jak jego.

Musiał przyzwyczaić się do tej myśli.

Greyson wstukał kod i otworzył drzwi. Odezwał się cichy warkot neonówek i wnętrze celi zalało światło.

Leżał tam nagi mężczyzna przykuty do metalowego łóżka. Kilkanaście przewodów łączyło go z szumiącą cicho aparaturą zajmującą całą prawą ścianę. Kilkanaście diod migotało w szybkim rytmie.

Leżący nie miał włosów, dzięki czemu wyraźniej było widać, że ktoś mu kiedyś oderżnął uszy. Cały był zresztą pokryty bliznami. Niektóre były świeże.

Zrozumiał po kilku sekundach i na chwilę przestał oddychać. Greyson znowu się uśmiechał.

- Czy to... – zapytał zdławionym tonem.

- Taaak, Jeremias, to jeden z nich. Uszy obciął mu oficer grupy realizacyjnej, na pamiątkę. Mamy czterech takich, ten jednak jest specjalnym przypadkiem. Jego mamy najdłużej. Parokrotnie próbował umrzeć, ale po kilku wcześniejszych porażkach nauczyliśmy się sterować jego gospodarką hormonalną. To dzięki niemu przestaliśmy tracić następnych. Jest moim ulubieńcem.

Leżący otworzył oczy. Oczy nadal miał piękne.

- Nowy...

Greyson podszedł do łóżka i pogładził go po czole. Niemal z czułością.

- Tak, Obiekcie 17, nowy. Kolejny obrońca Królestwa.

- Obrońca... Chcę... mu coś powiedzieć...

To był dobry dzień, mimo wszystko. Do tamtej chwili.

- O co ci chodzi... Obiekcie – spytał Jeremias walcząc z gwałtownym bezdechem.

Oczy leżącego wypełnione były smutkiem.

- Nie jesteś... temu winien... obrońco... Spróbuj... przydać temu... sensu.

W pomieszczeniu było chłodno, tak bardzo chłodno.

Odnośnik do komentarza
  • 5 miesięcy później...

Reportaz z litewskiej wyprawy napisany rok temu. Moze komus przypadnie do gustu

 

Litwa, ojczyzna nie-moja

 

Niedziela, godzina piąta nad ranem. Przejście graniczne w Ogrodnikach. Wypucowany, jakby dopiero wyjechawszy z salonu, autokar przejeżdża granicę polsko-litewską. Brak kontroli, nijak żadnego postoju. Schengen. Europa. Zdobycze ostatnich lat. Pierwsze kilometry litewskimi drogami zupełnie nie różnią się od polskich. Na poboczach coraz śmielej pojawiają się tutejsze znaki i reklamy: Lietuvos Respublika, automobilas remontas i inne niewiele mówiące. Komórka „prosi” o przekierowanie sieci na litewską. Do wyboru trzy usługi, wszystkie równie dobrze znane co chińskie, więc padło na pierwszą lepszą – „Bite”. Jak się okazało później, dużo później, była to najdroższa opcja. Jeszcze 3 godziny do Wilna. Uwagę skupia fakt, że co druga stacja benzynowa jest własnością Łukojlu. Paliwowe mocarstwo nie zważa na fakt wejścia Litwy do Unii... Cena za litr – niewiele niższa niż w Polsce. Od jakiegoś czasu czuję nieznośny swąd z prawej strony autobusu. To pan Wincenty (mężczyzna przedstawił się wszystkim współtowarzyszom podróży dołączając na stacji Olsztyn) postanowił zdjąć buty i pokazać gawiedzi swoje dziurawe, brązowe skarpety, układając się na dwóch siedzeniach na wznak. Cóż, to swoisty znak czasu i demokratyczny walor, że przekroczyć granicę można także i w pozycji horyzontalnej bez obuwia. W tej sytuacji dość rozsądne było przyłożenie nosa do szyby i zapaść w krótką drzemkę. Jeszcze kilka godzin snu...

 

Budzą mnie słowa kierowcy: „Wilno dworzec”. Jesteśmy godzinę za wcześnie. Ani ruszyć się w prawo, ani w lewo, ani chybi – zgubię się. Czekać, czy ruszać? Szkoda czasu, łapię taksówkę. Szoferowi podaję wizytówkę: Dariaus ir Gireno i w drogę. Przejeżdżamy przez rozkopaną drogę, mijamy kilka trolejbusów (łał, autobus na trakcji) i jesteśmy na miejscu. Gdzie nie sięgnąć wzrokiem – bloki. Wszędzie bloki. I sklepy. Klatka, na którą wskazał taksówkarz na szczęście otwarta. Drzwi do środka wykonane z jakiegoś pancernego stopu. Jakieś takie toporne, ciężkie i tak się też otwierały. Mam dostać się na czwarte piętro. Na niej wybite słowa czarną cyrylicą: Lyft, pjerwij etaż. Mam opory wchodzić do polskich wind, co dopiero radzieckich. Wybieram schody. Ściany pomalowane wymyślnymi graffiti, najróżniejsze wulgaryzmy we wszystkich językach świata. Dominuje litewski i rosyjski, acz angielskie „faki i szity” też nie pozostają na całkowitym uboczu. Czuć piwniczną stęchliznę, okna na korytarzach są – zamknięte. Zabite kratami, więc otworzyć i tak się ich nie da. Miejscowi mają na to sposób, dość prymitywny, ale skuteczny. Powietrze wpływa do bloku dzięki dziurom po kamieniach. Drzwi do każdego segmentu drewniane, prawie każde zdewastowane. Odchodzi od nich farba, zostały też w nich puste przestrzenie. Tu też kiedyś były szybki. Odpadły ze starości, albo ktoś im pomógł. Drzwi na szczęście otwarte, trzeszczą po dotknięciu. Wchodzę do segmentu i zmierzam drzwi numer 21. „Dzień dobry, dotarłem”. Śniadanie, odpoczynek i trochę obserwacji. Spodziewałem się, że wnętrze mieszkania będzie lustrzanym odbiciem tego, co zastałem na zewnątrz. Nic bardziej mylnego. Na podłodze u holu perski dywan, pokój gościnny stylowo umeblowany. Moją uwagę przykuł otwarty barek tuż przy telewizorze (ciekłokrystalka!), a w nim szeroki wachlarz mocnych trunków. Litwini widocznie bardziej dbają o własne, niż o wspólne. Korytarze się sypią, tymczasem wnętrza lśnią przynajmniej klasą ponad średnią. Dostałem osobny pokój. Jest telewizor (tym razem zwykły kineskop) i jest kablówka. Pierwsze trzy kanały – litewskie. Kolejne – rosyjskie. Przy dwudziestym zmiana. TV Polonia, Tele 2. Kolejne to już tylko rosyjski Cartoon Network i coś sportowego. Szukałem rosyjskiego CNN, ale nie ma. Nudno. Włączam swojego laptopa, może jest internet? Nie ma. Nie wykryło żadnych bezprzewodowych łączy. Europa – psia mać. Rozglądam się za czymś ciekawym. Pokój dziecięcy wygląda bardziej na pokój profesora. Zabawki schowane za szklaną szybką, półki z kolei uginają się pod ciężarem książek. Wszędzie walają się zeszyty. Do matematyki, do polskiego. Zaglądam do tego drugiego. Niezgrabnie napisane literki łączą się w wyrazy: „Szkoła Podstawowa im. Adama Mickiewicza, klasa IV”. Ze środka wypada ściąga z przypadków i złożone na setki części streszczenie „W pustyni i w puszczy”. Do innych zeszytów już nie zaglądam. Odganiam z łóżka wielkiego szarego kota (co on tu robi?) i kładę się na godzinkę spać. Wstaję po 10 minutach. Niestety kot z nudów zbyt ostentacyjnie bawił się żwirkiem w swojej kuwecie, czym uniemożliwił nawet na chwilę zamknięcie powiek. „Gaspaża” proponuje wileński rekonesans, na co z ochotą zgadzam się, byle tylko opuścić pokój całkowicie zdominowany przez włochatego domownika. Po obfitym śniadaniu przyjeżdżają dwie córki pani gospodyni. Obie cieszą się z drobnych upominków, jakie przywiozłem im z Polski. Drobiazgi: kolorowanki, długopisy, zabawki. Chciałem nauczyć ich obsługi mojej MP trójki, a niech patrzą: przyjechał człowiek z innego świata. Faktycznie, z innego. One pokazują swoją nową MP czwórkę.

 

Wyjeżdżamy na Starówkę. Zupełnie inne Wilno. Szare, betonowe zaułki zamieniają się w kolorowe staromiejskie krajobrazy. Dookoła Ratusza ambasady oznaczone flagami. Po jednej stronie Francja, po drugiej Szwecja, gdzieś w centrum wielki budynek chińskiej reprezentacji. Na Wielkiej 22 znajdujemy dom Adama Mickiewicza. Przepraszam. Adamosa Mickieviciusa, jak sygnalizuje tabliczka upamiętniająca. Budynek szpecą wywieszki reklamowe i brudne ściany. Mickiewiczowskiego romantyzmu bynajmniej nie czuć. Napis głosi, że wyjechał stąd, opuszczając Wilno na zawsze. Nie jestem przekonany, czy chciałby dziś do tego miejsca wracać. Kierujemy się wzdłuż Dominikonuu. Ulica pozastawiana samochodami, głównie na litewskich rejestracjach. Niemniej, im bliżej naszego celu, tym więcej polskich flag na tablicach. Mamy problem z poruszaniem się. Slalomem omijamy wszelkie niedogodności (litewskie radiowozy z opychającymi się pączkami policjantami w środku) i zmierzamy do celu. Wreszcie jest. Kościół Świętego Ducha. Wygląda na najbardziej oblegany sakralny obiekt, zaraz po Ostrej Bramie, na Rynku. Ludzi pełno zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Po oczach biją liczne umieszczone tu bogactwa. Marmurowy ołtarz zlewa się ze złotymi ramami obrazów, które ustępują w liczebności jedynie posągom. Jest ich na potęgę. Rozpoczyna się Msza Św. Z ambony dobiega język polski, ale z silnymi wschodnimi naleciałościami. W głębi kościoła stoi orkiestra wojskowa Wojska Polskiego. W lewej nawie polski chór żeński. Ich śpiew powoduje ciarki na ciele, przechodzi przez całe sacrum, łączy się z nierównym dwugłosem wiernych i wraca z podwójnym impetem. Przekazanie pokoju trwa 10 minut, każdy z każdym chce uścisnąć dłoń...

 

Ostra Brama. Nie ma chleba bez mąki, tak samo i nie ma wycieczki do Wilna, bez choćby kilkuminutowego przystanku w tym miejscu. Będąc pierwszy raz na Starym Mieście, nie powinno mieć się problemów z dotarciem pod Bramę. Wystarczy podążać za tłumem. Poprawka. Za polskim tłumem. Najlepiej dopiero co wysiadającym z autokaru. Przy okazji można się również wsłuchać w głos przewodnika, który niższym lub wyższym głosem, w zależności od płci, cytuje ostrobramskie ciekawostki prosto z Wikipedii. Sama Brama jest swoistą granicą pomiędzy pięknym, wysublimowanym Wilnem, a resztą miasta. Przechodząc pod obrazem, przeszedłem do tego samego miasta, do którego trafiłem tego samego dnia rano. To tak jakby w sekundę wyłączyć kolory w telewizorze. Owszem, Bazilionuu to wciąż ulica należąca do Starego Miasta, ale otaczające mnie zewsząd sklepy, bazary i dziurawe drogi, po których jeżdżą zdezelowane autobusy, całkowicie wybijają z umysłu staromiejski klimat.

 

Opuszczamy Starówkę i jedziemy do Kalwarii Wileńskiej. W planie mieliśmy przejść przez wszystkie kaplice, podążyć drogą krzyżową. Wystarczyło jednak rzucić okiem na tablicę informacyjną i podniosłem lekki protest. Jak powszechnie wiadomo, droga krzyżowa składa się z 14 stacji, wileńska natomiast z, bagatela, 35. Jako że nie wziąłem ze sobą ani prowiantu, ani śpiwora nie uśmiechało mi się spędzać nocy na kępkach trawy pomiędzy drugim a trzecim upadkiem Chrystusa. Duch ochoczy, ale ciało słabe.

 

Robimy przerwę od sakralnych przybytków i wyjeżdżamy kilka kilometrów z miasta. Cel – park Belmontas. Weekendowe centrum rozrywki Wilnian. W połowie przypominało mi park zabaw dla dzieci, w połowie średniowieczny skansen. Co by nie powiedzieć, miejsce bardzo przyjemne, ulokowane z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Z jednej strony czuć zapach lasu skąpanego w deszczu, z drugiej – woń grilla z którejś z budek. Wzdłuż parku przebiega rzeka, a na niej zamontowano kilkanaście drewnianych mostków. Na wszystkich na całej długości porozwieszane są przez narzeczonych kłódki, które mają symbolizować ich wielką miłość. Robimy kilka fotek i powoli się ewakuujemy.

 

Valdas, pan domu, całkiem świetnie radzący sobie z polskim, mimo że jest rodowitym Litwinem, zamierza pokazać mi wyższą sferę tutejszych ludzi. „Mówię Ci, zamki, że oko bieleje. Pałace, baseny, ogromne wille”. Przygotowuję się na wielki wstrząs. Myślę o strzeżonych posiadłościach, otoczonych murami królestwach. O limuzynach powystawianych na pokaz przed budynkiem. Valdas wywozi nas w głąb lasu. Opowiada, że szef jego firmy (zajmującej się produkowaniem rur gazociągowych) kolekcjonuje mieszkania. Kupuje je, ale ich później nie wynajmuje. Stoją niezamieszkane po to tylko, by mógł w nich ugościć zagranicznych inwestorów przy omawianiu biznesu. Jako snob, nie zaprosi swoich gości do tego samego domu, co spotkanie zmienia więc posiadłości. Dla bezpieczeństwa, jak przekonuje. Jedno mieszkanie kupił też żonie, największe zresztą, aby miała co sprzątać. Po kolei oglądamy każde z jego domostw i żadne z nich nie wywołuje u mnie większych emocji. Ot, zwykłe wolno stojące budynki, czasem bliźniaki w dzielnicach w centrum miasta. W podwileńskim lesie natomiast większe wille (tym razem już potężnych możnowładców i bossów litewskich przedsiębiorstw), ale też niewiele odstające od domków z ilustracji z pism o tematyce budowlanej. Trudno było zatem piać z zachwytu.

 

Cmentarz na Rosie to kolejny etap naszej wileńskiej eskapady. Jeszcze przed przejściem przez bramę mogilnika, z oddali można było dostrzec biało-czerwone barwy. Wieniec w tych kolorach spoczywał na umieszczonym najbardziej w centrum nekropolii grobowcu, gdzie spoczywa serce Marszałka Piłsudskiego. I to był jedyny pomnik, który ktoś czymkolwiek docenił. Na pozostałych nie było ani zniczy, ani kwiatów. Niektóre nagrobki były popękane, na innych napisy całkowicie nie do odczytu. Dziwnie to zabrzmi w tym kontekście, ale cmentarz wyglądał na cokolwiek niezarządzany. Ludzi chowano bez składu, byle gdzie i często też byle czym. Trzeba często patrzeć pod nogi, bo można potknąć się o czyjś kurhan, lub o wystający na kilka centymetrów z ziemi korzeń drzewa. Chwila nieostrożności i przy niesprzyjających warunkach można tego miejsca już nie opuścić.

 

Zapadał zmrok więc powoli trzeba było kończyć wycieczkę i przygotować się do kolejnego dnia. Jutro to ja miałem się wykazać, ale aby to zrobić dobrze było wiedzieć gdzie znajduje się redakcja, która łaskawie pozwoliła przyjąć mnie pod swoje skrzydła. „Kurier Wileński” swą siedzibę ma na ulicy Birbyniu, więc codziennie powinienem być przygotowany na półgodzinny spacer. Valdas jeszcze wieczorem wskazał mi drogę jaką trzeba przebyć, a w poniedziałek rano... i tak się zgubiłem. Orientacja w terenie nie jest moją silną stroną. Postanowiłem, że nie będę chodził skrótami, lecz tak, jak wskazuje mapka (specjalnie wydrukowałem sobie taką jeszcze w Polsce) i szedłem schematem ulic, czym wydłużyłem sobie drogę o dodatkowe kilkanaście minut. Do redakcji dotarłem więc piętnaście po dziesiątej, gdzie kolejne 5 minut straciłem na główkowanie, jak powinienem się dostać do środka budynku. Redakcja wyglądała na jedynie przybudówkę zakładu wulkanizacyjnego pewnej znanej w Polsce firmy. Brama do samej siedziby była zamknięta, domofon nie działał (w sensie nikt nie odbierał), a parking był pusty. Czyżby wolne? Niezupełnie, panowie z teczkami (może to szanowni koledzy dziennikarze?) wchodzili przez bramę firmy oponiarskiej. Podążyłem ich śladami. Ci ominęli auta, inne maszyny, ludzi w niebieskich kombinezonach pracujących przy piwku i papierosach i wspięli się schodami w górę. Ja za nimi. Na piętrze kilka pomieszczeń. Ale tylko jedne podpisane. Sekretariat. Wchodzę. Witam się z panią, tłumaczę po co przyszedłem. Każe mi czekać, redaktor naczelny ma naradę z dziennikarzami. Siadam na fotelu i przeglądam ostatnie numery Kuriera. Numer z czwartku, tytuł na pierwszej stronie: „Prowokacje antypolskie pod ambasadą”, numer z piątku: „Polskie symbole narodowe drażnią litewską prasę”. A więc, jak każda szanująca się gazeta tak i „Kurier” ma już swoich wyimaginowanych wrogów. Spotkanie się przedłuża. Sekretarka w wirze pracy poprawia sobie paznokcie i wcina jednego herbatnika po drugim, zapijając je kawą. W końcu otwierają się drzwi i z pokoju obok wychodzą panowie (sami!) w sile sztuk sześciu. Jako ostatni – redaktor naczelny, szef Kuriera. Rzucamy kilka słów na powitanie, po czym ów jegomość w średnim wieku zaprasza mnie do pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszedł. Pada pytanie: „cóż pan chciałby u nas robić?”. Niegrzecznie odpowiadam pytaniem na pytanie, co mają dla mnie do zaoferowania. „Przy Pańskiej nieznajomości języka litewskiego wątpię czy mógłbym Panu zaproponować pracę w terenie...”. W takim razie co? Mam całe dnie siedzieć w fotelu, studiować Wasze wypociny i patrzeć jak redakcyjna sekretarka pochłania kolejne paczki herbatników? Pytam: „Nie potrzeba redakcji korektora?”...

 

Redaktor przedstawił mnie pani Iwonie – korektorce. Miała mnie wprowadzić w fach „poprawiacza” tekstów. Niestety ciężko było jej wytłumaczyć działanie programu komputerowego, który kilka lat służy jej jako pomoc w pracy. Głupio było jej powiedzieć, że automatyczna korekta tak naprawdę tylko pomaga, a nie całkowicie eliminuje z prac błędy. Nie wierzy mi. Polega na tym programie. Trudno, niech żyje w nieświadomości. Równie ciężko było wytłumaczyć jej, że słowa „zdarzyć” i „zdążyć” to dwa zupełnie inne wyrazy i zupełnie inaczej się je pisze. A czterokropek to jakiś jej dziwny wymysł. Zapisuję teksty, za które ja odpowiadam, żeby ewentualne „jopy” dostawać tylko za swoje pomyłki. Zresztą... do korekty dostaję jedynie krzyżówki, prognozę pogody i ciekawostki ze świata przyrody. Wszystkie inne nachalnie przejmuje moja nowa koleżanka. Przynajmniej łapczywie nie jadła przy monitorze.

 

Każdy dzień w redakcji wyglądał bardzo podobnie. O godzinie 10 meldowałem się w pracy, w klitce warsztatu samochodowego. Siadałem w komórce, zwaną też korektownią, z panią, która nadużywała perfum, czym powodowała u mnie ciągłe zawroty głowy i brak skupienia zarazem. W tych spartańskich warunkach (dochodziła do tego wysoka temperatura za oknem) musiałem przeżyć kilka godzin przed ekranem, zazwyczaj nic nie robiąc. Jakiś tekst do poprawy trafiał mi się raz od święta, ale przynajmniej było dużo z nim roboty. Dziennikarze „Kuriera” dość w swobodnym stylu pisali swoje artykuły. Na tyle w swobodnym, że trzeba było się przestawić na ich myślenie. Błędy ortograficzne, stylistyczne i interpunkcyjne to jedynie mały procent tego, co trzeba było poprawić. Osobnym wyzwaniem było zrozumienie, co szanowny pan redaktor miał na myśli, co chciał przekazać biednemu czytelnikowi. Gdy o to pytałem najczęściej wzruszali ramionami, albo twierdzili, że to należy do moich, nie ich, kompetencji. Pani Iwonka najwidoczniej nie miała problemów z podążaniem za ich tokiem myślenia, często przekładała mi „ichnie na nasze”, przy okazji przekazując mi garść plotek na temat każdego delikwenta z osobna.

 

Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek. Każdy dzień w redakcji równie szary co pogoda za oknem. Było parno, gorąco, lecz niebo przez całe dnie przykryte było szarym „Bóg-wie-czym”. Smog? Być może, skoro to plaga niemal wszystkich europejskich stolic. Najgorsze były jednak noce. Nieznośny hałas z ulic można było odpowiednio zneutralizować stoperami do uszu, natomiast ciągłe migotanie sygnalizacji świetlnej, które odbijało się w oknie i wpadało do pokoju, powodując atmosferę dyskotekowej zabawy, było nie do zniesienia. „Bezsenność w Seattle” to nic w porównaniu do wersji wileńskiej.

 

Ostatni dzień pobytu był zarazem dniem relaksu. Z całą rodziną mojego dobroczyńcy udaliśmy się do nowo wybudowanego centrum handlowego. Kupiliśmy dwa sękacze (fantastyczny słodycz, jeden koniecznie chciałem przywieźć do Polski) trochę litewskiego alkoholu (tak zachwalanego), a następnie ruchome schody zawiozły nas na piętro rozrywki. Łyżwiarska tafla, kręgle, bilard, brakowało jedynie miejsca dla narodowego sportu Litwinów – boiska do koszykówki. Gdzie nie sięgnąć okiem – nowość. Pachniało nowością. Duża przestrzeń, ale i również mnóstwo ludzi. To jest Wilno, które Wilnianie chcą pokazać przybyszom. To jest potencjał, który ich opisuje. Zupełnie inny świat od tego, który dany mi był odwiedzać przez ostatnie 5 dni. To już nie te zaułki na obrzeżu miasta, gdzie znajdowała się redakcja jedynego wydawanego tu polskiego pisma. I to tu, nie tam, znajduję więcej uśmiechniętych twarzy na metrze kwadratowym. Szkoda, że to jedynie kilka hektarów szczęśliwego Wilna. Wraz z godziną 23 kończy się moja przygoda w miejscu, gdzie się zaczęła tydzień wcześniej. Wypucowany, jakby dopiero wyjechawszy z salonu, autokar przejeżdża granicę. Litewsko-polską. Jestem w domu.

Odnośnik do komentarza
  • 7 miesięcy później...

Temat zapomniany, to go na swój sposób trochę odświeżę ;)

 

Na początek ckliwa historia:

Zawsze miałem pociąg do skrobania po papierze... ale w odróżnieniu od poprzedników w tym temacie, zamiast długopisu wybierałem ołówek. Rysowałem praktycznie w każdym zeszycie (i nie tylko na ostatnich stronach), bardzo często w domu - i choć tak naprawdę średnio mi to wychodziło, to bardzo to lubiłem. No i podobno praktyka miała czynić mistrza wg powiedzenia, ale nigdy nie zrobiłem kroku poza ołówek i kartkę papieru (chyba bałem się zbytnich wydatków i tego całego bałaganu związanego z farbami, pędzlami, sztalugami itp).

 

To było co najmniej 10 lat temu, od tej pory szkicowałem sobie okazjonalnie, bez żadnych zobowiązań, aż trafiłem na stronę zrzeszającą artystów cyfrowych. Znów złapałem bakcyla, znalazłem na aukcji jakiś stary tablet (który pokurzył się z pół roku w domu po kupnie swoją drogą ;)) i zacząłem praktykować. Strzałem w dziesiątkę było chyba przyniesienie go do pracy - taki charakter moich obowiązków, że czasem mam furę wolnego czasu, a tak mogę go wykorzystać jakoś pożytecznie.

 

No i to dzisiejsza praca (niedokończona jeszcze):

 

Szkic i podstawowe kolory

Trochę zaczyna się coś z tego wyłaniać, ale z buddyjskiego mnicha wyszło coś bardziej w stronę nubijskiego gladiatora albo kumpla Conana

Trochę dodanych szczegółów (szczegółowych szczegółów jeszcze bardzo nie potrafię, więc małe kroczki ;) ), oprócz chusty i ubrania, które poczeka na świeże spojrzenie

 

Krytyka mile widziana ;)

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

I gdy mych brunatnych obłoków kurtyna opadnie,

Gdy siły nieczyste zawładną nad duszą opętaną,

Gdy przyjdzie mrok nad me ciało przechodzone,

Bądź przy mnie miła!

 

Ale pókim żywot swój prowadzę,

Nadaj mi miła,

Natchnienia co by usta w uśmiech zamieniła!

Oparcia Twego ramienia!

I nie pytaj o zbędne nicości sprawy,

Kochana!

Przy Tobie ból ugasić może jedynie,

Wody Twojej potok spojrzeń,

Twoja srebrzysta niczym Anioł skrzydlaty mowa,

Potrafi uczynić bym był jak ten biedak żebrzący,

Który otrzymał dary hojnej osobowości!

Bez Ciebie jestem jakobym był

Księżycem bez blasku, Słońcem bez promieni,

Przy Tobie mógłbym odejść wśród zieleni.

 

Z Tobą pragnąłbym dojść do końca mego żywota,

Opuścić ten opóźniony świat

nie z choroby powodu,

nie z wypadku tragicznego

nie podczas snu twardego

Ale przy Twoich ramionach, z Tobą, w Tobie, przy Tobie.

 

In Saeculo.

 

Dla mojej pięknej.

 

---

 

Pod cieniem powiek,

Ukrywam ten strach,

W ciemności odnajdują ukojenie,

Pod swoją wyobraźnią - widzę Cię

Jesteś ze mną.

 

Nie chce już jawy,

Wszystko w niej drży,

Słowa się plączą,

Wzrok ucieka.

 

 

A Ciebie nie ma ..

 

 

----

 

Koniec zagląda pod powieki,

jada dusze, wracaja białe prześcieradła,

ja wśród nich lekko zagubiony pytam o drogowskaz czasu,

tylko kto odpowie jak nikogo już z tych co byli tu nie ma?

produkują nowe dusze.

jak tu wierzyć gdy im właśnie ostatni dech zabrano.

ile ich mi jeszcze przeznaczono?

białym kordonem w kolejce,

czarnej czeluści napędzają lejce.

co we mnie zostanie?

pamięć i ostatnie pożegnanie.

 

---

 

Ma wiara zachwiana,

Ale trwa

Mimo tylu zwątpień w sens,

Wciąż na odebranie jest chęć,

Nie wiem jak Ty to oceniasz,

Dałeś mi kamienne zwierzenia,

Widziałeś ich przestrzeganie?

Kazałeś mi nie mordować,

A codziennie ten świat mnie zabija, tylko popatrz,

Zło, sztuczność w tę stronę zbliżono,

Mimo, że chciałeś by miłość wielbiono,

Kto dziś czyta Twe słowa,

A ja nie chcę się do tego przystosować,

Pokaż mi ścieżkę, uchyl ją,

Moi Aniołowie już dawno śpią,

Zostałem tu sam,

Mówiąc do Ciebie

Słuchasz?

Z nadzieją zasypiam już,

Czekam, niech ten świat upadnie

Albo podaj mi nóż.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...