Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Srebrny Neoplan płynął po morzu asfaltu rozganiając stada ptaków szukające ziaren przy ulicy. Pan Richardson, puszysty kierowca o napoleońskiej twarzy uśmiechał się do lusterka spoglądając na zaspaną drużynę. Teksaskie słońce paliło inaczej niż w pozostałych stanach. Czułem przez szybę, że promienie mają ochotę wypalić na mojej skórze kilka pstrokatych blizn.

Mijaliśmy farmerów zaganiających bydło do zagrody na swych wiernych rumakach. A na horyzoncie nie było nic, oprócz słońca.

Frisco w hrabstwie Collin było miastem, w którym na stadionie Pizza Hut Park swoje mecze rozgrywała słynna drużyna FC Dallas. Jeszcze do niedawna klub nosił nazwę Dallas Burn,ale w 2004 roku po konsultacjach sponsorów, działaczy i prezesa drużyny - pana Clarka Hunta - klub przybrał nazwę FC Dallas. Najsłynniejszym piłkarzem występującym na Pizza Hut Park był niewątpliwie znany z występów między innymi w Newcastle United i Porsmouth, Shaka Hislop.

Do meczu przystąpiliśmy w ustawieniu 4-4-2 z ofensywnie usposobionymi bocznymi pomocnikami. Kiedy pan Lee Suckle gwizdnął po raz pierwszy na wielkim ekranie wiszącym ponad głowami publiczności czarno biała piłka wystawiła język.

W pierwszej połowie kibice nie zobaczyli zbyt wiele. Dwie pewne interwencje Hartmana i jeden strzał na bramę Hislopa. W 45 minucie po idealnej centrze z linii boiska najwyżej do piłki wyskoczył Kenny Cooper i strzałem z główki dał prowadzenie gospodarzom. W drugiej połowie ruszyliśmy do odrabiania strat. Swoje pięć minut miał Colombano. Wpierw w 48 minucie uderzeniem sprzed pola karnego doprowadził do remisu. Trzy minuty później po krosie Marinelliego Colombano uderzył z woleja po rękach bramkarza i mieliśmy już 1:2 dla nas. Cztery minuty później Wolff płaskim strzałem przy prawym słupku ustalił wynik spotkania na 1:3.

FC Dallas 1:3 Kansas City

 

7300 West 71st Street, Bridgeview, IL to adres stadionu, na którym swoje mecze rozgrywają drużyny Chicago Fire i New England Revolution. Obiekt został zaprojektowany przez znaną firmę Rosetti and Associates i nosi nazwę Toyota Park. Na trybunach może zasiąść tylko 20 tysięcy kibiców, co według mnie było nie do pomyślenia. Bo piłka nożna w Ameryce rozkwita jak pączek kwiatu. 6 000 miejsc parkingowych, stała scena za jedną z trybun, podgrzewana murawa, a na trybunach ledwie garstka kibiców?

Arbitrem głównym tego spotkania był pan Jay Harvey. Ustawienia nie zmieniałem. Jedynie w miejsce zmęczonego Colombano wprowadziłem Lopeza. Pierwsze minuty meczu miały ustawić całą resztę spotkania. Oto w 12 i w 13 minucie padł rekord MLS w strzeleniu bramki. Wpierw Marinelli wyprowadził w pole całą defensywę Chicago Fire i płaskim podaniem do Wolfa otworzył mu drogę do bramki. Napastnik uderzył mocno, na wysokości kolan bramkarza i mieliśmy 0:1. Kiedy Goodson położył futbolówkę na środku boiska, a pan Harvey gwizdnął wkurwiony Lopez brutalnym wślizgiem odebrał futbolówkę Fire, balansem zwiódł środkowego pomocnika i mocnym uderzeniem znokautował środkowego obrońcę. Do bezpańskiej futbolówki podbiegł ponownie Wolf, zamknął oczy i rąbnął jak drwal siekierą w pień futbolówką. Piłka zatrzepotała w siatce a kibice Kansas posikali się po nogach.

Niestety nasza radość trwała bardzo krótko. Po bramkach Marquesa i Nyarko Chicago Fire zdołało doprowadzić do wyrównania. I chociaż od 58 minuty grało w osłabieniu, nie zdołaliśmy przechylić szali zwycięstwa na naszą stronę.

Chicago Fire 2:2 Kansas City

 

Pięć dni później ponownie udaliśmy się na wyjazd. Tym razem naszym rywalem była popularna na całym świecie drużyna Red Bull New York. Do niedawna klub występował pod nazwą New York/New Jersey MetroStars. W drużynie występował kiedyś Andrzej Juskowiak. Nazwę na Red Bull New York zmieniono na oficjalnym posiedzeniu 9 marca 2006. East Rutherford w hrabstwie Bergen zamieszkuje niespełna 9 milionów ludzi. Podsłuchałem rozmowę dwóch dziennikarzy :

- A wiesz stary, że obiekt zostanie zamknięty i zburzony w 2010 roku, w jego miejsce powstanie nowa arena Meadowlands Stadium ?

- Tutaj ?

- No tutaj. Aktualnie budowany już jest nowy stadion do futbolu amerykańskiego powstający obok Giants Stadium. Docelowo stadion ma pomieścić 82500 widzów na meczach New York Giants i New York Jets występujących w lidze NFL. Choć stadion będzie położony w innym stanie niż miasto Nowy Jork, to jednak odległość od Manhattanu będzie wynosić jedynie 15 km. Koszt budowy stadionu ocenia się na około 1.4 mld dolarów USA. Otwarcie planuje się na 2010 rok.

- No to będziemy mieli kolejnego molocha.

- A no.

- Chodź, widzę Bruce Arenę.

Spojrzałem w stronę tłumu paparazzich gromadzącego się dookoła wejścia do szatni. Bruce stał ubrany w czarny garnitur i cierpliwie udzielał wywiadu.

Klasyczne 4-4-2 nie zaskoczyło nikogo. Czułem w powietrzu, że coś jest nie tak. Jak się później okazało Arena perfekcyjnie rozpracował naszą taktykę.

W 10 minucie z karnego gola zdobył Juan Pablo Angel. w 39 minucie wyrównał Arnaud z rzutu wolnego. Po przerwie dwie bramki zdobył Robbie Findley i nasz zapał został spuszczony razem z wodą w kiblu. W 69 minucie Marinelli przepięknym strzałem z 35 metrów zdobył bramkę kontaktową, ale to był ostatni odzew z naszej strony. Do końca meczu wynik nie uległ już zmianie.

Red Bull New York 3:2 Kansas City

Odnośnik do komentarza

Czarna, błyszcząca skóra wielkiego Stratusa pożerającego mile amerykańskich autostrad parzyła w dotyku dotknięta słońcem. Na tylnym siedzeniu w turystycznej lodówce lodowate piwo imbirowe kusiło smakiem. Odwróciłem się na moment puszczając kierownicę i sięgnąłem po niebieskie wieczko lodówki. Lodowata puszka w moich dłoniach znaczyła teraz więcej niż kupon totolotka z sześcioma skreśleniami. Tumany kurzu wzbijały się w powietrze pozostawiając za samochodem niemal piaskową burzę. zielono-brązowe kaktusy patrzyły na nas z zażenowaniem pragnąć z całych sił wbić nam kilka kolców w dupę. Podważyłem paznokciem metalową blaszkę, pociągnąłem w górę i w powietrze wystrzeliło kilka kropel piwa tryskając po chwili odrobiną piany. Spojrzałem w lusterko. Było pusto na drodze, więc przechyliłem delikatnie aluminiową puszkę i lód imbiru wlał się w moje gardło powodując orgazm mięśni. Wcisnąłem pedał gazu do podłogi. Stratus zaryczał jak tygrys smagany batem przez tresera. Wskazówka pokonywała kolejne liczby, a świat stawał się coraz mniej wyraźny. Nagle przed maską samochodu pojawił się mężczyzna. Zauważyłem go w ostatniej chwili. Wcisnąłem z całej siły hamulec, przekręciłem kierownicę by nie uderzyć w niego. W lusterku pojawił się tył samochodu wpadający w poślizg. Skontrowałem szybko, ale koła chwyciły już pobocze. Mijając twarz spokojnego Jurka uderzyłem w szarą skałę.

Zerwałem się z łóżka uderzając głową w oparcie. Serce dudniło w piersi. Nie mogłem złapać oddechu. Usiadłem na krawędzi materaca i rozejrzałem się po pokoju. Było cicho. Za oknem świeciło słońce, a na gałęziach drzew świergotały poranne ptaszki.

- To tylko zły sen - powiedziałem sam do siebie przecierając ręką po spoconym czole.

Wstając w łóżka zobaczyłem leżący przy szafie album ze zdjęciami. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej je przeglądał, dlatego byłem naprawdę zdziwiony. Chwyciłem go w dłonie i ruszyłem do kuchni. Usiadłem na aluminiowym krześle opartym o ścianę, wywaliłem nogi na stół i otworzyłem album. Zdjęcia wspomnień skryte ciasno pod folią na moment rozdrapały stare rany. Byli tu wszyscy, których zostawiłem gdzieś daleko poza granicami USA, poza granicami własnych myśli. Rodzice, En, Jerzy, Dasha, Beckford z Flo, Stancu, Poyet. Był tu nawet Fabrizzo z Alanem, Condello i Ruslana. Byli wszyscy, którzy ukształtowali tego człowieka, którym się stałem.

Zamknąłem album odkładając go na miejsce. Ostrze wspomnień rozcięło moje serce.

Odnośnik do komentarza

Zerwałem się z łóżka uderzając głową w oparcie. Serce dudniło w piersi. Nie mogłem złapać oddechu. Usiadłem na krawędzi materaca i rozejrzałem się po pokoju. Było cicho. Za oknem świeciło słońce, a na gałęziach drzew świergotały poranne ptaszki.

- To tylko zły sen - powiedziałem sam do siebie przecierając ręką po spoconym czole.

 

Ostatnio w podobny sposób poskładałem szklany stolik u mnie w pokoju doh.gif

Ale najważniejsze, że koleś, do którego wystartowałem we śnie, solidnie dostał z buta :D

Odnośnik do komentarza

Usiadł na plastikowym krześle wykonanym z odpadów i pstryknął palcem na kelnerkę. Nastoletnia dziewczyna wciśnięta w stary uniform biegła jak na złamanie karku w jego stronę. Po kilku niewybrednych słowach, garści dolarów zwilżonych odrobiną potu z dłoni, czekał na tekturowe talerze. Chudy kucharz ze szklanym okiem spoglądał na gości jak byk na rzeźnika. Na ekranie starego telewizora wyginał się Masta Ice. Za grubą szybą ze skraplającym się tłuszczem szalała wichura. Porozrzucane po ulicy i chodniku śmieci tańczyły na wietrze uderzając co chwila w uciekających w popłochu ludzi.

Uśmiechnął się pod wąsem, kiedy plugawa k***a z naprzeciwka wyrżnęła orła usiłując przebiec na drugą stronę ulicy do klienta. Stary Mercedes zatrzymał się z piskiem zardzewiałych hamulców dokładnie przy drzwiach wejściowych do baru. W środku siedział brzuchaty mężczyzna pożerający Fast Food. Proces pałaszowania parujących frytek z kawałkiem gorącej padliny przyprawiał go o odruchy wymiotne. k***a podniosła się z ziemi, otarła błoto ociekające jej jak efekt rozwolnienia po udach i jak by nigdy nic ruszyła w stronę samochodu. Cennik był stały, więc obyło się bez rozmowy kwalifikacyjnej.

Gorący żur z połową jaja na twardo pachniał wybornie. Chwycił za plastikową łyżkę zawiniętą w serwetkę i zanurzył ją w gęstym wywarze. Czuł jak zupa wlewa się do żołądka rozgrzewając przemarznięte ciało. Kucharz podszedł do lady, chwycił za szklankę i nalał sobie z kija kilka kropel piwa. Piana zasyczała w szklance.

Deszcz padał poziomo. Kawałki gałęzi przechadzały się w powietrzu kilkadziesiąt centymetrów ponad chodnikami łamiąc swe połamane ciała o wszystkie napotkane przeszkody.

A w talerzu parowała zupa.

Wstał. Kelnerka uśmiechnęła się w jego stronę paląc po chwili rumieńcem. Ukłonił się, chwycił za czarny kapelusz dyndający na porożu i nałożył go na głowę. Teraz szal. Szary, usztyty na drutach przez świętej pamięci babunię ogrzewał i chronił przed zgubnym, wiosennym wiatrem. Spojrzał jeszcze w stronę szpetnego kucharza, wyjął z kieszeni miedziaka u rzucił na ladę dziękując za pyszną zupę.

Kiedy drzwi na zewnątrz zostały wypchnięte czarny kapelusz wzbił się w powietrze, by po chwili osiąść jak dwupłatowiec na brudnej kałuży. Zwariowana pogoda nie dawała mu chwili wytchnienia. Kroczył odważnie przed siebie usiłując dostrzec kontury chodnika przez zmrużone oczy. Krople deszczu wydawały się być wodospadem spadającym w poprzek z wysokości. Kubek po kawie z KFC roztrzaskał się o jego nogę rozlewając kilka kropel kofeinowego napoju po nogawce. Spojrzał tylko smutno na zaprasowane w kant spodnie, po czym przycisnął mocniej kapelusz i skręcił w boczną uliczkę. Minął kościół zbudowany na styl gotycki. Mozaiki w oknach odbijały przedzierające się usilnie przez gąszcz chmur słońce. Zmrużył oczy jeszcze bardziej. Oparł się o słup ogłoszeniowy chowając się na moment przed pędzącym wiatrem. Wsadził prawą rękę w kieszeń, wyjął portfel, sprawdził czy ma jeszcze kilka drobnych na autobus. Miał. Zapinając metalową klamrę spojrzał jeszcze na zdjęcie drobnej brunetki czarującej niewinnym uśmiechem.

Przystanek autobusowy wyglądał jak miejsce schadzek whriterów z całego getta. Wymyślne malunki szpecące mur budynku straszyły przypadkowych gości obietnicą śmierci. Uśmiechnął się na wspomnienie lat młodości, kiedy to pod przykryciem nocy sam zostawiał ślady farbą na tynku. Stalowy Neoplan czekał na niego pod starym drzewem, nieopodal postoju taksówek. Szedł w jego stronę ściskając w dłoni skórzany portfel. Jeszcze kilka kroków i przestanie wiać. Wyjął z portfela kilka banknotów, kupił bilet i usiadł na końcu autobusu przyklejając nos do szyby. Przemoknięte ubranie stało się bardzo ciężkie. Rozejrzał się dookoła, czy nikt na niego nie patrzy, po czym ściągnął płaszcz i sweter wieszając je na oparciu przedostatniego fotela. Krew spływała powoli po brzuchu pozostawiając na szarym podkoszulku niespieralne ścieżki. Czuł metal w piersi, który rozrywał mu mięśnie za każdym razem, gdy unosił prawą rękę w górę. Zębami rozszarpał papierową torebkę skrywającą w środku bandaż. Odchylił się w bok spoglądając w stronę drzwi wejściowych. Nikt nie wchodził do środka. Odwinął więc czerwony opatrunek sycząc z bólu. Krew trysnęła z rany wprost na oparcie. Docisnął gazę do piersi i szybko zaczął rozwijać bandaż dookoła talii. Droga do Kansas miała trwać kilkanaście godzin. Nie wiedział czy wytrzyma, bo kula tkwiła bardzo głęboko. Wyjął z kieszeni mokrego płaszcza paczkę Ketonalu. Wsadził w usta trzy tabletki, odkręcił niebieską zakrętkę i wlał w siebie kilka łyków niegazowanej wody. Kilka chwil później świat zaczął wirować. Obraz szpetnej k***y za oknem oczekującej na nowych wsadzaczy zataczał koła. Rozsiadł się wygodnie, położył płaszcz na kolana i uśmiechając się do obnażającej wytarte stringi dziewczyny, która właśnie siadała na fotelach przed nim, zasnął.

Odnośnik do komentarza

Zostałem oczyszczony z zarzutów dotyczących śmierci Berbicka. Sąd orzekł jednoznacznie, że nie ma dowodów na to, bym brał udział w strzelaninie pod szkołą. Sam fakt, że widziano mnie z uczniem liceum tuż przed jego śmiercią nie był wystarczającym dowodem na to, że go zabiłem. Niestety blizna na moim nazwisku miała szpecić je do końca mojej kadencji w Kansas. W brukowcach drukowano moje zdjęcia z obszernymi wywiadami, których nigdy nie udzieliłem. Uniewinnienie w USA jest tożsame z byciem podejrzanym do końca życia.

Kiedy stałem w kolejce do sklepu, by kupić słoik przecieru z pomidorów, usłyszałem za plecami rozmowę dwóch kobiet.

- O, stoi tu ten łotr.

- Morderca dzieci. Takich to powinni zamykać.

- Zastrzelić. Po co zamykać?

Odwróciłem się w stronę dwóch mumii i powiedziałem :

- Mają panie jeszcze coś do dodania?

- O co Ci chodzi młody człowieku?

- Zajmijcie się lepiej robieniem przetworów na zimę i dbaniem o żylaki.

Obie wybałuszyły na mnie gały, spuściły głowę i odwróciły się na pięcie.

- Panie, coś pan. Przecież to stare, słabe kobiety - szepnął ktoś z kolejki.

- Słabe? A próbował pan kiedyś z jakąś babcią ścigać się w autobusie do jedynego wolnego miejsca siedzącego?

 

Chłód stalowego ostrza był nie do zniesienia. Był osłabiony. Chwycił za poplamioną krwią szarą Nokię, wystukał numer i opadł na tylne siedzenia zemdlony. Obraz kierowcy trzymającego kierownicę powiększał się i zmniejszał co chwila. Zwymiotował. Strużka rzygowin spłynęła pod fotele śpiących pasażerów roznosząc dookoła nieprzyjemny zapach kwasu żołądkowego. Chciał coś powiedzieć, ale z ust wydobyły się tylko bąbelki śliny. Spojrzał na sufit. Migoczące gwiazdy w otworze szklanej klapy żegnały go swoim blaskiem. Próbował zacisnąć pięści, ale wtedy kula wrzynała się jeszcze głębiej. Prawa noga zdrętwiała mu całkowicie. Nie czuł trzech palców w prawej ręce. Rzeczywistość powoli czerniała rozpływając się w źrenicach jak rozlany budyń na śniadanie. Zamykał powieki spowite snem śmierci.

- O Boże !! - ryknęła nastolatka wyjmując dłoń z wilgotnego krocza z obcisłych spodenek.

Kierowca instynktownie wcisnął hamulec i wszyscy pasażerowie polecieli do przodu. Na podłogę pospadały telefony komórkowe, butelki z napojami i plecaki. Dziewczyna wstała z fotela nasuwając spodnie na biodra i podbiegła do konającego.

- On umiera!! - krzyczała chowając twarz w dłoniach. Po chwili przy niej stało kilku gapiów. Nikt nie pomagał. Każdy tylko stękał, jęczał i szlochał. Kierowca przedarł się przez gąszcz ludzkich istnień i chwycił go za dłoń. Nie czuł pulsu. Przyłożył dwa palce do szyi.

- Jeszcze żyje - krzyknął odwracając się do tyłu - niech ktoś wezwie pogotowie!

Widział kilkanaście głów wlepiających świecące ślipia w niego. Chciał coś powiedzieć, ale słowa umierały przed wejściem w struny głosowe. Nie miał siły nawet jęknąć. Oddychał płytko. Słyszał bicie własnego serca, które było już bardzo zmęczone.

- O ja pierdolę ile tu krwi - ryknął ktoś z tłumu rzygając po chwili na śpiącego staruszka.

- Gdzie ta jebana karetka?

- Już jadą!

- Szybciej k***a! On się tu wykrwawi!

Kierowca rozpiął płaszcz konającego, rozerwał koszulę i zaczął odwijać bandaże. Strupy odrywały włosy z jego ciała. Zamknął oczy. Słyszał już tylko ich głosy, oddechy i szuranie butami.

- Ma ktoś jakąś gazę? Bandaż? Przy moim fotelu jest apteczka!

- Masz - rzucił ktoś przez tłum rozwijający się bandaż.

- Tu jest gaza - jedna z rąk przeciskających się przez gapiów podała mu czyste włókna.

Po chwili ciemność nocy została rozświetlona przez syreny karetki pogotowia.

- Ma jakieś dokumenty? Trzeba powiadomić rodzinę!

- Czekaj, zaraz sprawdzę.

- Proszę się rozejść! Howard, nosze. Przygotujcie maszynę. Nie możemy go stracić! Howard, szybciej k***a z tymi noszami!

Odnośnik do komentarza

W MLS spotkaliśmy się z odwiecznym rywalem - New England Revolution. Nad Arrowhead Stadium w ostatni dzień maja świeciło słońce, ale było chłodno. Ubrałem się w ciepły, czarny sweter i założyłem pod spodnie kalesony. Białe, lniane kalesony.

Na mecz wyszliśmy w następującym składzie :

Cuevas

Wahl-Hohlbein-Marquess-Raybould

Lopez-Marinelli-Jewsbury-Arnaud

Wolff-Colombano

Zmęczony nocnymi wojażami Hartman usiadł tym razem na ławce rezerwowych opatulając się beżowym kocem.

W 10 minucie pięknym strzałem z woleja Rolfe wyprowadził gości na prowadzenie. Niespełna kwadrans później Jewsbury wyrównał z najbliższej odległości. W drugiej połowie koncertowo zagrał Colombano. Wpierw, po podaniu Lopeza, w sytuacji sam na sam pokonał golkipera przyjezdnych. Później po rzucie wolnym wykonywanym przez Marinelliego najwyżej wyskoczył do kręcącej się futbolówki, i strzałem głową ustalił wynik spotkania na 3:1.

Kansas City 3:1 NE Revolution

 

Cztery dni później ponownie na własnym boisku podejmowaliśmy mocne Columbus Crew. Drużyna z miasta Krzysztofa Kolumba przyjechała do Kansas osłabiona brakiem kilku podstawowych graczy. Nie zmieniałem ani ustawienia, ani poszczególnych graczy. Jedynie w dniu meczu zamiast lekkiego rozbiegania, piłkarze skorzystali z usług masażystów.

W upalne popołudnie na trybunach zasiadło ledwie dwanaście tysięcy kibiców. Pan Hernandez był arbitrem głównym tego spotkania. Podobnie jak w poprzednim spotkaniu pierwszego gola dla nas zdobył Jewsbury. Etatowy ofensywny pomocnik huknął z 13 metrów na wysokości kolan bramkarza. Futbolówka zatrzepotała w siatce wprawiając w zachwyt kibiców. Jeszcze w pierwszej połowie na 2:0 podwyższył z rzutu karnego Marinelli i do szatni schodziliśmy z dwubramkowym prowadzeniem. W drugiej połowie na chwilę zapaliły się nam dupy. Movsisyan w 49 minucie zdobył bramkę kontaktową ładnym strzałem z rzutu wolnego. Na szczęście w końcówce meczu doświadczony Lopez podwyższył na 3:1 dając nam tym samym kolejne trzy oczka.

Kansas City 3:1 Columbus Crew

 

Niesieni falą ekstazy rozjechaliśmy też słynne Toronto FC. 11 czerwca na Arrowhead w towarzystwie 12 tysięcy gardeł graliśmy piękny futbol. Dwie bramki zdobył Marinelli. Dwie również zanotował Colombano. W bramce dwoił się i troił Hartman, kapitulując tylko raz, ale za to po błędzie Marquessa. Ostatecznie wynik 4:1 satysfakcjonował i mnie i całą drużynę. Czułem wiatr w żaglach. Łapaliśmy go pełnymi garściami.

Kansas City 4:1 Toronto FC

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Nóż do lodu z wygrawerowanym znakiem coca coli skruszył odrobinę zamarzniętej wody. Lodowata masa rozprysła się po stole tworząc na jego powierzchni po chwili duże, mokre plamy. Przechyliłem metalową miskę, wsypałem jej zawartość do dużego kufla po piwie i usiadłem na chłodnym fotelu. Za oknem stado kruków zasiadło w loży szyderców spoglądając groźnie na okolicę z gałęzi drzew. Kapsel od dużego Heinekena strzelił w powietrze spadając z metalicznym dźwiękiem na panele. Nacisnąłem guzik na szarym pilocie. Z głośników poleciała

Zmrużyłem oczy. Przy nutach tej nostalgicznej melodii każda litera płakała osobno.

 

 

Każdy dzień spędzony z En był piękniejszy od poprzedniego. Sąsiedzi z uśmiechem na twarzy witali nas spacerujących suchym asfaltem wśród koron drzew i zapachu kwiatów.

Horyzont płonął wieczornym blaskiem zachodzącego słońca, a na drzewach śpiewały radośnie ptaki. Objąłem ją w pasie przyciskając do piersi.

- A wiesz… cieszę się.

- Z czego? – zapytała zdziwiona.

- Z tego, że Cię poznałem, z tego że jesteś. Cieszę się, bo Cię mam – moje usta dotknęły delikatnie jej czoła zostawiając na nim mokry ślad.

- Głuptasie – dała mi prztyczka w nos całując po chwili jego czubek.

Lata spędzone w Anglii nauczyły mnie jednego. Nie ważne ile pieniędzy zarobisz. Nie jest istotne czy będziesz sławny, czy będziesz miał luksusowe apartamenty, jacht i status osoby medialnej. Najważniejsze jest być szczęśliwym. A miłość jest najwyższym stopniem tego uczucia. Będąc z En czułem się silniejszym człowiekiem, pewnym siebie, pragnącym przenosić góry. To dzięki niej dokonałem rzeczy niemożliwej – awansowałem do Premiership z drużyną, w której nie było ani jednego zawodowca.

- Chodźmy – chwyciłem ją za rękę – tutaj jest taka fajna knajpka. Prowadzi ją gej. Dają tam najlepszy żurek, jaki w życiu jadłem. Dostajesz pół bochenka chleba, z wydrążonym wnętrzem, w które kucharz wlewa gęsty jak krem żurek. Taki stary, polski smak.

En spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

- Polski żurek w Anglii?

Nie zdążyłem odpowiedzieć, a już staliśmy przed wejściem. Zza okna szczerzył do nas zęby filigranowy właściciel.

 

Kartki z pamiętnika rozsypały się po podłodze. Chwyciłem kilka z nich rozlewając przy tym pienisty trunek po nogawce.

- Kocham Cię - szepnąłem sam do siebie ocierając łzę wędrującą po policzku. Spojrzałem w stronę regału, w którym spoczęły wszystkie wspomnienia zaklęte w kartki i zdjęcia. Szuflada z pamiątkami z Anglii była zamknięta na klucz. Na segmencie zza szybki spoglądali na mnie rodzice. Uśmiechnąłem się do nich czując głębokie kłucie w sercu.

- Brakuje mi was. Nawet nie wiece jak bardzo mi was brakuje.

 

Piorun rozszarpał aksamitny spokój późnego popołudnia. Na suchą szybę zaczęły spadać drobne krople rozpryskując się jedna obok drugiej. Niebo płakało razem ze mną. Cisnąłem tekturową okładką o ścianę. Metalowe zatrzaski strzeliły z hukiem wypluwając na ziemię wszystkie kartki palących wspomnień.

Serce ukuło mnie mocniej.

Osunąłem się na podłogę usiłując złapać oddech. W głowie dudniło mi od pompowanej krwi przez serce. Słyszałem dokładnie każdy skurcz i rozkurcz mięśnia. W oczach pojawiły mi się mroczki. Upadłem na plecy. Ostatkiem sił wyjąłem z kieszeni telefon, wcisnąłem "1" i czekałem na połączenie.

- tuuuut tuuuut tuuuuuut

- ... Choć noc, choć mrok - dla nas wszystko już jasne ...

- tuuuuut tuuuuuut tuuuut

- ...Ty nie przyszłaś też, zbyt ciężko jest. Usłyszeć, że dla mnie Cię nie ma ....

- tuuuut tuuu...tak? Halo? Haaaaaloooo? Jesteś tam? Halo, Paweł, jesteś?

- ... Więc jak mam spać, kiedy wiem, że nie zaśniesz ...

- Paweł? Co się dzieje do cholery ? HALO!!?

Odnośnik do komentarza

Blask jarzeniówki mrugającej do mnie z sufitu wkurwiał bardziej niż metalowa kaczka wżynająca się w moje jaja. Zmrużyłem oczy spoglądając na tykający zegar na ścianie. Wskazówki pokazywały dwunastą w południe. Na białym biurku pod ścianą stała taca z garścią kolorowych pigułek. W nadgarstku miałem wbity wenflon.

- o, nasz królewicz wreszcie oprzytomniał. Witam pana - peerelowska siostrzyczka z wielkim wrzodem na lewej stronie nosa przywitała mnie szprycą w dupę. Nie czułem wbijanej igły, ale na samą myśl zebrało mnie na wymioty.

- Gdzie ja jestem? - wymamrotałem przez obolałe usta.

- W cyrku. Ja jestem treserem słoni. Tam, za ścianą siedzą wielbłądy. O, a jakiś wąż ssie Ci przyrodzenie - mówiąc to bez ogródek zsunęła z kutasa kaczkę unosząc ją po chwili w górę.

- Wyssał skubaniec całkiem sporo. No kochany, łyknij te magiczne lentylki a ja idę opróżnić węża. Tylko bądź grzeczny i nie baw się sobą jak mnie nie będzie.

Uniosłem ciężkie ciało i w pozycji siedzącej zacząłem rozglądać się rozpaczliwie po pokoju w poszukiwaniu kapci. Niestety moje ubrania, podobnie jak dokumenty, zniknęły gdzieś w otchłani sterylnych szafek szpitala. Glukoza w kondonie wiszącym na metalowej rurce już się skończyła. Wyrwałem plastik z nadgarstka. Krew tryskała jak ciepły gejzer kolorując wszystko dookoła. Przycisnąłem dłoń do dłoni i ruszyłem w stronę drzwi. Kolana uginały się pod ciężarem mojego ciała, ale szedłem w zaparte.

- Już jes... - drzwi znokautowały mnie ponownie. Leżąc na podłodze podziwiałem owłosione nogi pielęgniarki, która rżąc jak stary koń na widok chłopa, usiłowała mnie dźwignąć.

Niespełna kwadrans później do sali wparowała Trish. Uzbrojona w reklamówki z kartonami soków, kilogramami prawie świeżych owoców i Cosmopolitanem pod pachą wyglądała prawie jak normalna dziewczyna.

- O, odzyskałeś przytomność - uśmiechnęła się do mnie kładąc zakupy na krawędzi łóżka.

- To może ja państwa zostawię. Niech pani ... - pielęgniarka uniosła w górę kaczkę, spojrzała raz na mnie, raz na Trish i z uśmiechem na twarzy wyszła z sali mówiąc - zostawiam to tu, na blacie. Na wszelki wypadek.

Chwyciłem za karton soku pomarańczowego, rozerwałem sreberko i chłodna ciecz z cząsteczkami owoców wlała się w mój przełyk powodując orzeźwienie.

- Tego mi było trzeba. Dziękuję.

- Jak się czujesz? Lekarze mówili, że musisz zostać w szpitalu na obserwacji.

- No właśnie, co mi się stało ? Pamiętam jedynie mój dom, pamiętnik i to, że do Ciebie dzwoniłem.

- Znalazłam Cię na podłodze w salonie. Leżałeś nieprzytomny, więc zadzwoniłam po pogotowie. Myślałam że nie żyjesz - mówiąc te słowa dziewczyna schowała twarz w dłoniach, a ze szczelin pomiędzy palcami popłynęły łzy.

- Dziękuję za pomoc - przytuliłem ją do piersi.

- Powiedzieli - cedziła przez zęby - że miałeś ... zawał.

- Zawał?

- Tak, zawał. Gdybyś kilka minut później dotarł do szpitala - zawiesiła głos, odwróciła głowę w stronę okna i zaczęła płakać.

Wstałem z miejsca i zacząłem chodzić nerwowo po sali. W głowie kręciło mi się jeszcze od kilogramów lekarstw.

- Mam jedno płuco i uszkodzoną wątrobę - mruczałem sam do siebie - a teraz jeszcze to? Za co? Co ja takiego zrobiłem?

Stanąłem przy oknie. Oparłem się o parapet, rozsunąłem rolety i wyjrzałem na zewnątrz. Słońce bezlitośnie wbiło swe szpikulce w zwężone źrenice.

- Odejdź od tego okna i usiądź tu przy mnie, bo coś sobie zrobisz - Trish chwyciła mnie za przedramię.

Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem. W progu stanął ordynator i dwóch czarnoskórych lekarzy. Jeden z nich trzymał w dłoniach moją kartę.

- Pan Mi...

- Miśkiewicz - pomogłem w wymówieniu mojego nazwiska.

- Tak, dziękuję. A więc panie Miśkiewicz, musi pan pozostać na obserwacji w szpitalu do jutra. Zrobimy panu kilka badań i będzie pan wolny.

- Panie doktorze, co mi jest?

- Jest pan młodym człowiekiem - ordynator wszedł do sali i oparł się o drzwi - ale organizm ma pan strasznie wyniszczony. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że poprzednie operacje nie były do końca udane.

- Co to znaczy ?

- Doktorze McGregor ? - ordynator skinął w stronę łysego mężczyzny.

- Przeszedł pan kilka operacji po usunięciu kul z pańskiego ciała. Niestety jeden z pocisków uszkodził aortę w odcinku śródpiersia tylnego. Od przodu do aorty w tym odcinku przylega: korzeń płuca lewego, osierdzie, przełyk i leżący na nim splot. Drobinki metalu tkwiły przez cały czas w pańskim organizmie, przez co był pan narażony na powikłania.

- Jestem chory ?

- Pańskie serce jest bardzo słabe. Nie może się pan forsować. Istnieje duże ryzyko ponownego ataku.

- Da się to wyleczyć ?

- Jeśli mam być szczery ...

Spojrzałem na twarz ordynatora. Stał jak słup soli wlepiając wzrok w brudną szybę okna.

- Można zminimalizować prawdopodobieństwo kolejnego ataku. Ale niestety usunięcie drobinek metalu z serca jest niemożliwe.

Zbladłem. Ostatnie słowa doktora McGregora krążyły po orbicie moich myśli zrzucając napalm na ich część optymistyczną.

- Za godzinę przyjdę po pana i pójdziemy do sali numer 144. Musimy pobrać panu krew.

Drzwi od sali uderzyły w ościeżnice pozostawiając mnie sam na sam z Trish.

- I co teraz będzie? - zapytała.

- Daj mi papierosa.

- ?!

- Nie rozumiesz k***a co do Ciebie mówię? DAJ MI PAPIEROSA!!

Odnośnik do komentarza

- Ma pan jakieś dokumenty przy sobie ? - głos dobiegający zza zamkniętych powiek przypominał mu lata dzieciństwa. Podobną barwę miał głos pana Dikembe - afrykańskiego nauczyciela geografii, który lubował się w obmacywaniu dziewczyn chcących poprawić sprawdzian.

Kiedy otworzył oczy zobaczył przed sobą płaską twarz z oczami wciśniętymi w skronie. Po chwili gałki powędrowały w stronę nosa znajdując wreszcie swoje miejsce tam, gdzie być powinny.

- Pytałem, czy ma pan jakieś dokumenty przy sobie?

Wzruszył bezradnie ramionami marszcząc po chwili czoło z bólu. Rana po kuli była jeszcze świeża a leki przeciwbólowe przestawały właśnie działać.

- Jestem doktor McGregor - przedstawił się czarnoskóry lekarz, po czym chwycił za kartę pacjenta nanosząc na szary papier kilka cyferek.

- Siostro Callahan, proszę przynieść pacjentowi basen. Niebawem znieczulenie przeminie i możemy mieć śmierdzącą pościel.

Obok, na łóżku z wykrochmaloną kołdrą leżał dobrze zbudowany brunet. W telewizji ktoś właśnie oznajmił, że uchwała rządu dotycząca zniesienia zakazu pornografii została uchylona. Zacisnął dłonie na krawędziach łózka i próbował unieść zmęczone operacją ciało, ale ból ponownie rozerwał jego wnętrze.

- Rozumie pan, co do niego mówię? Czy ma pan jakieś dokumenty? Musimy ustalić pańską tożsamość. Ktoś powinien również poinformować pana najbliższą rodzinę o tym, gdzie się pan teraz znajduje.

- Nie mam żadnej rodziny - parsknął mierząc lekceważącym wzrokiem doktora.

- W takim razie może pan porozmawia z policjantem. Siostro Callahan, proszę zawołać porucznika O'Harę.

 

Ostatnie słowa doktora wyrzuciły z mojej dłoni pilota od telewizora. Spojrzałem w stronę mojego współlokatora, który usiłował właśnie znaleźć w pokoju wzrokiem swoje ciuchy.

- Zabrali je. Tak jak i moje - syknąłem wstając z miejsca.

- Tak siostro, wiem co mam robić. Nie, nie będę go męczył. Tak, wiem ile mogę tu spędzić czasu. Nie, nie będę palił. Tak, mam na nogach te pierdolone papierowe buty. Tak, zostawiłem broń na zewnątrz! ŻEGNAM!

Szorstki głos funkcjonariusza policji zmroził i tak słabo pulsującą krew w moich żyłach. Usiadłem na krawędzi łóżka rozdziawiając szeroko usta. Oto przed moimi oczami stanął komisarz O'Hara.

- Niech mnie kule biją!! - ryknął patrząc na mnie - Miśkiewicz ?!

- Witam panie komisarzu - podałem mu dłoń.

- A co Ty tu do diabła robisz?

- Zabawne. Miałem pana zapytać o to samo - spojrzałem z uśmiechem na odznakę.

- A widzisz - komisarz zdjął czapkę i przetarł czoło rękawem - czasami w życiu bywa tak, że trzeba opuścić rodzinne strony, by zacząć życie na nowo. Ale zaraz, do diaska, co Ty robisz w Kansas ?

- Pracuję panie komisarzu.

- Jako kto?

- Jako ...

- Nie. Stój! Nie odpowiadaj - przerwał mi wypowiedź - nie pierdol, że jesteś trenerem piłki nożnej.

Skinąłem głową szczerząc białe zęby.

- Nie. Nie tu. Nie Ty! Nie! Boże za co? Za co?? - komisarz zdawał się być niepocieszony.

- Niech pan pali. Śmiało.

Smród palomego tytoniu wypełnił przestrzeń czterech ścian. Czerwony jak pomidor komisarz O'Hara patrzył na mnie jak na bardzo rzadki okaz australijskiego pająka.

- Mówisz - zaciągnął się dymem - że całkowicie przypadkiem wylądowałeś w tym samym mieście, do którego przeniosłem się po śmierci Fabrizzo del Constantino?

- Nie miałem zielonego pojęcia co się z panem stało.

- Nawet nie wiedziałem, że przeżyłeś i masz się całkiem nieźle.

- Tak jakoś wyszło panie komisarzu.

- Nie pierdol mi tu. Nie jestem żadnym komisarzem. Po całej akcji podałem się do dymisji.

- Pan?

- Kiedy ten makaroniarz usmażył się na krześle elektrycznym jego żołnierze nachodzili mnie w domu. TFU - splunął na ziemię rozgniatając flegmę podeszwą czarnego buta.

- ?!?!

- No co się tak k***a gapisz? Wypatroszyli mi mojego psa i powiesili na klamce od drzwi. Siostra mojej żony została zgwałcona trzykrotnie podczas jednego tygodnia, a pod moim samochodem saperzy rozmontowali bombę.

- Nie wiedziałem ...

- Złożyłem wypowiedzenie. Wziąłem Britney i wyjechaliśmy do Kansas, do jej brata. Długo szukałem pracy. Pies zawsze pozostanie psem Miśkiewicz. Choćby nie wiem co.

- To tak jak trener ...

- A gówno mnie obchodzi jakiś tam trener. Przez tą pierdoloną piłkę zmarnowałem sobie życie. Tak miałbym już emeryturę. Siedziałbym w pierdolonym fotelu bujanym, palił pierdolone fajki i oglądał pierdoloną telewizję.

 

Spojrzał na rozmawiających mężczyzn czując, jak wzbiera w nim złość. Uniósł delikatnie korpus i chwycił za zegarek leżakujący na blacie szafki szpitalnej. Zrzucił z siebie kołdrę i ...

- k***a, nic się panu nie stało? - ryknął O'Hara podbiegając do mężczyzny leżącego na chłodnej posadzce.

Widząc czerwoną, śmierdzącą tytoniem twarz policjanta zamknął powieki zasypiając spazmatycznym snem.

- Siostro Callahan!! SIOSTRO CALLAHAN!!

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

Na wstępie chciałem was przeprosić za moją nieobecność. Jest to spowodowane obowiązkami w pracy jako przedstawiciel handlowy, nauką na egzaminy i pracą nad stroną internetową. Zapraszam wszystkich na http://dlanajlepszych.com/. Przeżyjcie przygodę w USA raz jeszcze !!

 

Po weekendzie ruszam z kolejnymi częściami mojej małej " powieści ", także zapinajcie pasy.

Dziękuję adminom za cierpliwość. Nie zamykajcie tego tematu:)

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Arsene stał przy drzwiach wejściowych do restauracji Margott poprawiając kowbojski kapelusz. Przygryzione cygaro tliło się jeszcze przez chwilę, po czym przygniótł je but od Armaniego. Arsene westchnął ciężko, przesunął kciukiem po kołnierzu marynarki i ruszył w stronę drzwi do samochodu.

 

Stał w cieniu obserwując zbliżającego się gangstera. Serce łomotało mu w piersi. Trzymał w dłoni czarną walizkę, którą odebrał kilka godzin wcześniej z szafki numer 345, z poczty. Kiedy Arsene zbliżył się do samochodu ruszył naprzód. Każdy krok skracał prawdopodobieństwo jego przeżycia o kilka procent. Spojrzał w lewo. Czerwone Porsche Carrera mrugnęło mu długimi światłami ostrzegając, by nie wchodził pod koła. Uśmiechnął się lekko pod wąsem, poczekał aż zabawka milionerów przejedzie obok, po czym przeszedł na drugą stronę stając tuż przy kufrze samochodu.

 

- Stój! - warknął napakowany ochroniarz zagradzając mu drogę.

Arsene podniósł na niego wzrok.

- Spóźniłeś się Youri.

Wyciągnął wstydliwie rękę z walizką w stronę gangstera. Ochroniarz odebrał mu ją, uniósł w górę, potrząsnął by sprawdzić co jest w środku, po czym podał ją szefowi.

- Co to jest ? - zapytał Arsene otwierając drzwi do limuzyny.

- Pieniądze - odparł Youri przecierając spocone czoło zaciśniętą pięścią.

- Już Ci powiedziałem. Spóźniłeś się.

- Ale ...

- Wsiadaj - Arsene skinął w stronę ochroniarza, który bezpardonowo chwycił Youriego za kark i wrzucił do samochodu.

Chłód skórzanej tapicerki przyprawił go o dreszcze. Ścisnął nogi chowając dłonie w kroczu. Patrzył na Arsene błagalnie, jak by chciał znaleźć odpowiedź wyrytą na jego twarzy.

- Widzisz - rozpoczął gangster - interesy ze mną są proste jak budowa cepa. Pożyczasz, dostajesz ode mnie termin na spłatę, czekam, spłacasz z procentem. I wilk syty i owca cała - Arsene chwycił za wykałaczkę i przebijając oliwkę nurkującą w dżinie uśmiechnął się do mężczyzny.

- Powiedz mi, co tu jest niezrozumiałego?

Wyjął jedną rękę z pomiędzy nóg, podrapał się za uchem, po czym odparł :

- Jest o tysiąc dolarów więcej, niż byłem Ci winien. Puść mnie, proszę.

- Ale ja Cię nie trzymam przecież - zarechotał gangster ściągając zębami oliwkę z patyczka.

Samochód skręcił w prawo, tuż przy szpitalu i zatrzymał się na chodniku.

- Mój człowiek widział Cię tutaj kilka dni temu. Możesz mi to wytłumaczyć? Mówiłeś mi przez telefon, że nie ma Cię w Kansas.

- Byłem ranny.

- Ranny? A co się stało? Skaleczyłeś się w palec podczas krojenia chleba? - Arsene pękał ze śmiechu klepiąc się po kolanach.

- Zostałem postrzelony podczas próby zdobycia dla Ciebie pieniędzy - kilka łez spłynęło po policzku mężczyzny.

- Ile tutaj jest?

- 50 tysięcy dolarów.

- Mówiłeś, że tysiąc więcej. Który dzisiaj mamy? Spóźniłeś się o tydzień, co w przeliczeniu na moje procenty daje ...

- Nie mam więcej - Youri schował twarz w dłoniach pociągając raz po raz nosem.

Samochód ruszył z piskiem opon. Minęli szkołę podstawową, przy której stały dwa samochody z Meksykanami.

- Patrz na nich. Ścierwo. Sprzedają dragi gówniarzom. Zatrzymaj się! - Arsene poklepał ochroniarza po plecach.

- Panowie, co jest k***a? Nie tak się umawialiśmy.

- Sorry szefie. Kryzys - zaśmiał się dobrze zbudowany mężczyzna.

- Ja Ci k***a dam kryzys - Arsene wysiadł z samochodu, chwycił srebrną laskę i ruszył w stronę dilerów.

- Wysiadaj!- Krzyknął do dryblasa - wysiadaj k***a!

- Ale o co chodzi szefie? - zdziwiony Meksykanin stanął obok samochodu.

- O to - pierwsze uderzenie trafiło go prosto w szczękę - że k***a - drugie powaliło go na ziemię - nie będziecie - podeszwa buta zmiażdżyła nos, który chrupnął jak Cheetos - sprzedawać towaru - dwa szybkie kopnięcia uszkodziły żebra - dzieciakom k***a! - trzy energiczne machnięcia pałką przerwały ciągłość kości piszczelowej.

- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? Nie? - Arsene na pożegnanie przyładował laską po żebrach nieboraka, po czym rozpiął rozporek i obsikał go szczerząc zęby do pozostałych.

Samochód ruszył dalej. Jechali główną ulicą mijając kolejne osiedla. Youri czuł jak serce podchodzi mu do gardła bijąc się o pierwszeństwo z żołądkiem. Nie czuł nic, poza panicznym strachem. Arsene nie zwracał na niego uwagi, tylko co chwila przebijał niewinne, czarne oliwki, utopione w alkoholu. Kiedy minęli ostatni znak drogowy z napisem " Welcome to Kansas City ", samochód skręcił w boczną drogę usłaną szutrem. Youri spojrzał w tył żegnając raz na zawsze cywilizację. Czuł, że jego chwile są policzone.

Zacisnął pięści, zamknął oczy i zaczął się modlić. Oczyma duszy widział Jezusa Chrystusa stąpającego po wodzie, który uśmiechał się do niego wyciągając przed siebie ręce. " I ja się nawracam Panie. W imię ojca, i syna, i ducha świętego " powiedział w myślach szczerze żałując wszystkich wyrządzonych krzywd.

Wjechali do gęstego lasu. Drzewa kłaniały się im w pas, a wiatr wygrywał w ich gałęziach trupie melodie. Nawet liście miały bardziej zbutwiały kolor niż zwykle.

Kiedy samochód zatrzymał się przed drewnianym barakiem skrytym pomiedzy dwoma pagórkami Arsene chwycił Youriego za przegub i rzekł :

- Chodź. Pokażę Ci coś, co zapamiętasz na całe życie.

Kiedy drzwi do baraku otwarły się, Youri zobaczył w środku trzech bandziorów, którzy grali w karty.

- Usiądź - syknął gangster podstawiając mu pod tyłek taboret - widzisz, jestem przedsiębiorczym człowiekiem. Dbam o moją rodzinę, dzielnicę, chłopaków i wszystkie bliskie mi osoby. Dbam też o swoją reputację. Powiedz mi, dlaczego robisz ze mnie kretyna?

Youri schował głowę w ramionach, zgarbił się jak zbity pies i szepnął :

- Arsene, nie robię z Ciebie żadnego kretyna.

- W takim razie jak wytłumaczysz mi to, że w tej oto walizce jest 51 tysięcy dolarów? Pieprzone 51 tysięcy dolarów!

- To wszystko co miałem.

Boss chwycił go za dłoń, położył z hukiem na blacie, złapał za nóż i odciął mu jednym ruchem palca. Krew trysnęła na grających w karty.

- k***a, szefie, to nowa koszula!

- Licz. Ile Ci zostało palców?

Youri darł się w niebo głosy wciskając zakrwawioną dłoń w brzuch.

- Ile Ci k***a zostało palców?!

- Dziewięć! Panie Boże wszechmogący, błagam, nie zabijajcie mnie. Mam rodzinę, dzieci.

Uderzenie pięścią zrzuciło go z krzesła.

- Nie drzyj się, bo mnie głowa rozbolała!

- Nie mam więcej pieniędzy!! Błagam, uwierz mi !!

- Wierzę - szelmowsko uśmiechnął się pod wąsem poprawiając kciukiem kant kołnierza - i dlatego mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia.

- Bonso, wprowadź pana - Arsene krzyknął w stronę siedzącego przy laptopie Latynosa.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Bonso prowadził starszego człowieka w okularach, który broczył krwią z ucha.

- Siadaj. Youri, to jest mój księgowy. Panie księgowy, to jest Youri. No, to się już znacie - Arsene chwycił za pistolet leżakujący dziarsko przy kartach, przeładował go i rzekł :

- Widzisz Youri, jak człowiekowi się psuje samochód, to go sprzedaje. Jak zdradza Cię żona, to ją zmieniasz. A ja - wycelował w mężczyznę - jestem spokojnym człowiekiem i nie lubię przemocy - nacisnął spust. Kula rozerwała tętnicę księgowego, który upadł na ziemię charcząc i sycząc. Krew tryskała jak gorący gejzer rozlewając się gęsto po drewnianej podłodze.

- Teraz Ty jesteś moim księgowym. Przeszedłeś pomyślnie rozmowę kwalifikacyjną. Bonso! Wynieś to ścierwo, bo nam brudzi posadzkę!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...