Skocz do zawartości

Przeklęta klątwa


wenger

Rekomendowane odpowiedzi

O mnie nawet maciupkiej wzmianki nie było :nigdy: :foch: :]

Byłeś... ale Cię wyrzuciłem, bo mi się nie podobało :P . Trząsłeś się jak galareta, niby z tego zimna w Scandynawii. A ja żartowałem, że malarię jakąś złapałeś... :D

 

 

Ooo, gdzie ja jestem... Edyta mówi, że teraz można wrzucić kolejny odcinek ;)

Odnośnik do komentarza

- Ciemność, ciemność widzę! Gdzie ja jestem, szefie, co to było? Jakieś tąpnięcie, aż mi się coś w środku tak podniosło, w brzuchu przekręciło…

- Człowieku, ty wiesz coś narobił? Na cały dzień firmę zamknęliśmy, aby porządek z tymi nawiedzonymi ludźmi zrobić. Musiałem przenieść cię pod lepszą dyspozytornię, bo mi żyć nie dawali.

- Ale co się takiego stało?

- Po tych twoich zwycięstwach zaczęły pielgrzymki do tego kibla chodzić, wiesz, tego przez który transportowałeś się z Toulonu. Portret twój na sedesie postawili, kwiatami obłożyli, „Ludzie, zbawiciel, normalny zbawiciel!”- zaczęli wykrzykiwać, nawet nocne czuwania organizowali. Zaczęło mnie to denerwować, bo jakże to, żeby we własnej firmie wysrać się spokojnie nie można było? Więc wykręciłem w końcu ten kibel i go do działu opowiadań przeniosłem…

 

Po ostatnim meczu kontuzji doznał mój najlepszy zawodnik, środkowy obrońca Inaki Narbaiza, który za ostatni występ otrzymał notę marzeń, czyli „dziesiątkę”. Mieliśmy przed sobą bardzo ważny mecz, musiał zagrać.

- Musisz zagrać, po prostu musisz. Pachwinę wyleczysz dopiero po tym bardzo ważnym meczu, daję ci słowo, tylko ten jeden mecz…

Twardy chłop, zgodził się bez wahania i po serii zastrzyków znieczulających wybieg na boisko. Trybuny zapełniły się do połowy, coś niesamowitego, tylko grać i wygrywać!

 

Tym razem mieliśmy bardzo wymagającego przeciwnika, w ich szeregach grał niejaki Pereira, na którego trzeba było bardzo uważać. Jednak to my zdołaliśmy strzelić bramkę, ponieważ moi napastnicy złapali życiową formę i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Znowu dwójkowa akcją i tym, który wykańczał był Joshua. Prowadziliśmy, było dobrze! Ale mogło być lepiej i po kolejnej akcji Pitu zaabsorbował obrońców, poczekał aż Joshua nadąży za akcją i posłał mu krótkie, prostopadłe podanie, po którym Joshua huknął jak z armaty i podwyższył wynik na 2:0!

Wydawało się, że rywal się nie podniesie, ale w drugiej połowie atakował bez przerwy i bramka wisiała na włosku. W naszym polu karnym zakotłowało się kilka razy, ale zdołaliśmy zachować zerowe konto. W 83 minucie Pereira zdecydował się na strzał rozpaczy, piłka odbiła się od któregoś z obrońców i wpadła do siatki. Do końca zostało 7 minut… Nie wytrzymałem i uciekłem do podziemnego korytarza prowadzącego do szatni. Widząc to kibice zaczęli wymachiwać uniesionymi do góry pięściami i drzeć się w niebogłosy, a ochroniarz poklepał mnie po ramieniu, jakby zapewniając, że będzie dobrze. Minuty płynęły wolno, całą wieczność… "Maguregi wybił na róg, jeszcze trzy minuty doliczonego czasu” – informował mnie podniecony ochroniarz. Dlaczego tak długo, dlaczego? Dopiero potężny odgłos wybuchu radości na głównej trybunie uzmysłowił mi, że to już koniec! Wygraliśmy, naprawdę wygraliśmy! Trzeci mecz z rzędu!

 

Durango to piękne miasto, kwiaty radośnie przebijają się przez trawy, uśmiechnięte słońce śmiga po błękitnym niebie, nawet irytujący odgłos klaksonów wydaje się przyjemny. Żyć nie umierać! Całe 5 punktów przewagi nad strefą spadkową, oby trwało to wieczność!

 

I liga – 14 kolejka

Durango[14] - Ponferradina[19] 2:1 (2:0)

31’ – Joshua 1:0

42’ – Joshua 2:0

82’ – Pereira 2:1

 

Widzów: 1740

Notes: Bilans 6-0-8 :kutgw:

Odnośnik do komentarza
O mnie nawet maciupkiej wzmianki nie było :nigdy: :foch: :]

Byłeś... ale Cię wyrzuciłem, bo mi się nie podobało :P . Trząsłeś się jak galareta, niby z tego zimna w Scandynawii. A ja żartowałem, że malarię jakąś złapałeś... :D

 

Nie no, ale żeś wymyślił :lol:

 

 

A za bilans meczowy w pełni zasłużone :kutgw:

Odnośnik do komentarza
Morowo ;) 3 zwycięstwa z rzędu, ale może z jakimiś mocniejszymi co :> bo jak narazie słabszych od siebie lejesz :P

Słabszych? Przeca my najsłabsi... :>

-------------------------------------------

 

- Wenger, co ty kombinujesz?

- Ja? Nic, a co?

- Nie udawaj, mamy swoich agentów. Podobno z obcą, wirtualną galaktyką romansujesz. Przechwyciliśmy twoje PW, przed nami nic się nie ukryje, gadaj!

- Szefie, ja wierny żołnierz przecież, jakże bym mógł…

- W każdym bądź razie uważaj, mamy cię na oku. A o podwyżkę nie proś, bo i tak nie dostaniesz. Pamiętaj, że wszyscy w Matrixie siedzimy i nic się tutaj nie dzieje naprawdę…

- Prawda szefie, prawda…

 

Zlitowałem się nad Narbaizą i wysłałem go na leczenie. Strata tak ważnego ogniwa w linii obrony musiała odbić się na naszej grze w następnym spotkaniu. Wyjazd do Zamory był dla nas tylko nieprzyjemną wycieczką, ponieważ gospodarze szybko obnażyli nasze wszystkie słabości i rozwiali nadzieje na korzystny rezultat.

 

I liga – 15 kolejka

Zamora[7] – Durango[14] 4:1 (2:0)

3’ – Lopez 1:0

18’ – Xaco 2:0

63’ – Encinas 3:0

70’ – Xaco 4:0

74’ – Pitu 4:1

 

Widzów: 2577

Notes: I czar prysł… seria musiała się skończyć. Za tydzień mecz o sześć punktów.

Odnośnik do komentarza

Marna to pociecha...

------------------------

 

Mecz o sześć punktów. My 15 miejsce, oni dwa punkty za nami na miejscu spadkowym. Nasze szanse na zwycięstwo 50:1, ich 1:33, czyli mniej więcej siły wyrównane... :keke:

 

Bez Narbaizy, cały dzień zastanawiałem się jak personalnie zestawić moją obronę. W końcu podjąłem wiążące decyzje, Etxebarria został przesunięty z lewej obrony na środek, a jego miejsce zajął powracający po kontuzji młody, prawy obrońca Ander Garmendia.

 

Zaczął się mecz.

Jak zwykle my w defensywie, jak zwykle fenomenalny Maguregi bronił wszystkie strzały – aż dziw bierze, skąd u niego takie umiejętności? My próbowaliśmy się odgryzać, ale bardzo nieśmiało. Kiedy goście dobijali trzy strzały z bliskiej odległości, a piłka nie wpadła do naszej bramki, zrozumiałem… tego dnia nasza bramka była zaczarowana. Minuty mijały, a ja spokojnie siedziałem na ławce, nawet nie wychylając nosa w momencie, kiedy jeden z obrońców podał piłkę do przeciwnika. „Spokojnie, przecież i tak nie strzeli” – mówiłem sobie w myślach, dzielnie odpierając dziwne spojrzenia moich współpracowników. Przecież im nie powiem, że wiedźma denaturatem linię bramkową skropiła! Przetrzymaliśmy napór, bardzo rozsądnie się broniąc, i w drugiej połowie przeszliśmy do ataku. Goście wyraźnie opadli z sił i nie nadążali za naszymi szybkimi akcjami. Na kwadrans przed końcem jednak podniosłem się z ławki. Co ja mówię! Wystrzeliłem z niej jak z katapulty, w momencie, kiedy po składnej akcji całego zespołu Aritz poprawnie złożył się do strzału i piłka wylądowała pod poprzeczką bramki przeciwnika. GOOOL!!! BRAMKA! 1:0! Zwarliśmy szyki jeszcze bardziej, ale rywale nie mieli już pomysłu na rozmontowanie mojego szczelnego bloku. Wymieniłem zmęczonego Joshua, a na placu gry pojawił się Hernaez. Prowadzenie dodało nam skrzydeł, Pitu urwał się prawym skrzydłem i przy wielkiej wrzawie pomknął na bramkę przyjezdnych. Jego silny strzał obronił wprawdzie bramkarz, ale nadbiegający Hernaez dobił bezpańska piłkę do bramki, tym samym pieczętując nasz sukces. Zwycięstwo! Obiecuję, że Durango tanio skóry nie sprzeda!

 

I liga – 16 kolejka

Durango[15] – Palencia[16] 2:0 (0:0)

74’ – Aritz

86’ – Hernaez

 

Widzów: 1229

Notes: Wybaczcie, ale nie mogę sobie odmówić: LAURKA

Odnośnik do komentarza

Brawissimo Wenger :)

 

Laurkę dostałeś, a jak się uchronisz przed spadkiem to pewnie i jakąś RAULkę dostaniesz :P

 

Gorzej jak się denaturat skończy...

 

Jakie masz średnie zaludnienie okalających klepisko wałów? :)

Odnośnik do komentarza

Fenomen> za dużo to nie nastrzelał, całe dwie…

Raulb> 702 osoby przy 3 tys. miejsc. Obliczyłem, że przy regularnej frekwencji w granicach 2 tys. moglibyśmy spłacać zadłużenie.

------------------------------------

 

Wiedźma coraz częściej stawała na mojej drodze. Z początku myślałem, że to przypadek, ale w końcu stwierdziłem, że splot ostatnich wydarzeń nie jest przypadkowy. Bo jak wytłumaczyć to, że w hipermarkecie staliśmy w tej samej kolejce, na bazarze kupowaliśmy owoce w tym samym czasie i od tej samej przekupki, w męskiej toalecie korzystaliśmy z tego sam… wystarczy? Zanim się spostrzegłem, wylądowałem w jej domu, rozmawiałem o nie wiadomo czym i piłem sobie beztrosko ziołową herbatkę. ZIOŁOWĄ HERBATKĘ!!! Gdzie ja miałem rozum, za późno się zorientowałem, bo już było po mnie. Jeszcze zdążyłem powiedzieć: „Ty stara czarownico! Niech cię piekło pochłonie” i straciłem przytomność…

 

- Wenger, chyba się nie będziesz żenił, nie czas na to?

- Szefie, jaka ona pięknaaa…

- Obudź się, co ty takiego w niej widzisz? Toż to paskudztwo jakieś, próchno zmurszałe, brrr…

- Jej zęby, spróchniałe fakt, ale jak one się do mnie uśmiechną, to aż mi na sercu gorąco się robi.

- Tyś oszalał, co ja teraz zrobię? Kogo tam poślę? Lekarza, Dixa, nieee... Czort wie, co mu do głowy strzeli, poza tym tam jest spalony.

- A jej włosy… pleśnią i ptasim łajnem pachnące. Sam mistrz chyba formował ten artystyczny nieład. Chciałbym wtopić się w te druciane badyle i tak przytulony do mej lubej na wieczność pozostać.

- Nie… Lekarz tutaj już nie pomoże.

- Te figlarne zmarszczki… sam Michał Anioł maczał w tym palce, a jej śmiech zniewalający niczym pisk zarzynanej papugi koi mą duszę zawsze, kiedy go usłyszę.

- Może znachora jakiegoś, albo nie… Obuchem go walnąć, młotem, bądź czymś podobnym, to może przestawią się klepki pod jego kopułą i do normalności powróci.

- Kocham ją! W sobotę na Łysej Górze zwiążę się z ukochaną na zawsze! Będę jej wierny do ostatnich dni żywota mojego, upajając się urodą, fakt oryginalną, i jej duszą delikatną jak skrzydło motyla.

- W takim razie musimy się spieszyć. Zadzwonię do „Wiadomo Do Kogo”, on załatwi sprawę.

 

- A w mordę chcesz? – Icon użył swojego ulubionego zawołania i nie czekając na odpowiedź powalił mnie wrodzonym, nienagannie technicznym prawym sierpowym.

Podniosłem się po chwili, otrzepałem z kurzu, poprawiłem kaskietkę i popatrzyłem na niego zdezorientowany.

- Zdrowyś? Bo jak nie, to ci poprawię!

W tym momencie z tylnej kieszeni dresu wypadło mi zdjęcie znajomej wróżki. Na odwrocie widniała dedykacja:

„Mojemu ukochanemu wengerkowi, zawsze twoja…”

- Tfu! A to skąd się tutaj znalazło? Precz brzydka jak noc stara ropucho! – krzyczałem z odrazą, wdeptując jej podobiznę w wyschnięte błoto.

- Zdrowyś… Radzę ci, abyś następnym razem uważał, co pijesz. Bo ja nie mam czasu na pierdoły i niańczyć cię nie będę – powiedział na odchodne Icon i tyle go widziałem.

 

Aha, byłbym zapomniał o meczu…

 

Kolejny nasz przeciwnik zajmował 8 miejsce, toteż przystępowaliśmy do meczu z bardzo umiarkowanym optymizmem. Bardzo długo przetrzymywaliśmy napór na naszą bramkę, Maguregi był bardzo czujny i nie dawał się zaskoczyć. Mogliśmy nawet prowadzić, ale strzał Joshua wylądował na słupku. Czekaliśmy cierpliwie na zwycięską kontrę, modląc się, aby nasz bramkarz zachował czyste konto. W końcówce meczu przeciwnik wyraźnie opadł z sił i wydawało się, że wytrzymamy. Były to tylko pozory, ponieważ moment nieuwagi kosztował nas utratę bramki, po której nie byliśmy już w stanie się podnieść. Jeszcze w ostatniej minucie mógł nas uratować wprowadzony Hernaez, ale jego strzał z 3 (słownie trzech) metrów wylądował na boiskowym zegarze.

 

I liga – 17 kolejka

Real Union[8] – Durango[14] 1:0 (0:0)

74’ – Mugika

 

Widzów: 811

Notes: Byliśmy tak blisko, oby ten stracony punkt nie zaważył w końcowym rozrachunku...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...