Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 01.06.2021 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Pierdolisz. Na niego trzeba chuchac i dmuchać żeby znowu jakiś ogórkowy mecz, jak ten z Andora, nie zjebal nam całego planu. Trochę wolnego dobrze mu zrobi.
    2 punkty
  2. Zdecydowanie poprawa silnika meczowego. Zawodnicy dużo lepiej reagują na polecenia. Tak jak zauważył Nigel jest dużo większa interakcja między menedżerem a zawodnikami. Jak się kupuję FM-a co roku tych zmian nie widać, ale jak się zrobi przerwę zmiany są bardzo odczuwalne. Na minus domyślne skiny i wygląd ekranów meczowych. Jest mniej czytelny niż kiedyś. Tutaj autorzy przekombinowują. Korzystam ze skina FLUT, a i tak musiałem go zmieniać pod siebie łącząc go z różnymi modami i grzebaniem w configach.
    2 punkty
  3. Chłopaki z dwudziestego wieku Nie jestem fanem zaczynania serii, których polskie wydanie się zakończy jak przyznaje sam wydawca, za około 2 lata. Ale z drugiej strony nie mogłem się oprzeć, bo Naoki Urasawa uznawany jest za jednego z topowych mangaków. Jego cykle Pluto czy Monster były wielokrotnie nagradzane, a on sam cieszy się wręcz uwielbieniem fanów. Wracając do "Chłopaków...". Pierwszy tom jest niesamowicie intrygujący i fantastycznie buduje napięcie pod główną fabułę. Tak naprawdę, to bardzo długi wstęp, stawiający masę pytań i dający mało odpowiedzi, ale przy okazji świetnie ukazuje nam bohaterów, antagonistę i zanęca obietnicą fantastycznego starcia dwóch obozów. Głównym bohaterem tego tomu (bo nie mam pewności jak będzie dalej ) jest 30+ letni Kenji, prowadzący z matką kombini, które dawniej było monopolowym. Kenji dodatkowo opiekuje się wyjątkowo bystrą jak na swój wiek około roczną siostrzenicą Kanną. Kannę porzuciła matka, nie chcąc przy okazji mówić rodzinie kto jest ojcem. Kenjiego poznajemy gdy odwiedza go policja badająca zniknięcie stałego klienta jego sklepu - Kenji bardziej myśli o niezapłaconym rachunku, jedzie więc odwiedzić klienta tylko po to, by na jego domu znaleźć tajemniczy symbol. Symbol ten powraca gdy Kenji na pogrzebie przyjaciela, który rzekomo popełnił samobójstwo, otwiera list, który ów przyjaciel zostawił po sobie. Wspomniany list kończy się rysunkiem tego samego symbolu, który widniał na domu klienta i pytaniem "Czy pamiętasz ten symbol?". Kenji zaczyna swoje śledztwo... Ten malutki zarys fabuły nie mówi ile w tzw. międzyczasie się wydarzyło. Bo mamy przeskoki do dzieciństwa naszych bohaterów, którzy w latach 60. zafascynowani śiwatową popkulturą i sci-fi budują na łące tajną bazę, mamy przeskoki na kult tajemniczego "Przyjaciela", którego twarzy nie widzimy, a którego kult posługuje się tajemniczym symbolem, takim, jaki "prześladuje" Kenjiego. Co łączy naszego bohatera i jego przyjaciół ze wspomnianym symbolem? Czy "Przyjaciel" ma jakikolwiek związek z nimi? Jakie są jego cele? Jak wielkie ma wpływy wspomniany "Przyjaciel", bo wydaje się, że jest wszechmocny, choć nie znamy źródła tej mocy. W pierwszym tomie jest znacznie więcej, to jest możliwie jak najmniej spojlerowy opis w celu zachęcenia do lektury, bo moim zdaniem warto. Cały cykl będzie miał 11 opasłych tomów, jestem szalenie ciekaw jak potoczy się fabuła, bo jej główna oś trwa aż 20 lat, między 1997 a 2017 rokiem, więc zapewne wywijasów fabularnych nie zabraknie. Dodatkowym atutem jest dla mnie kreska Urasawy - zupełnie inna niż dotychczas widywałem w mangach. Zamiast typowych "wielkich oczu" mamy możliwie realistyczne azjatyckie rysy wszystkich bohaterów, oczywiście czasem przerysowane dla podkreślenia charakteru postaci. Co do polskiego wydania mam jedno zastrzeżenie - moim zdaniem niepotrzebnie tłumaczone są japońskie tytuły grzecznościowe. Mamy bohatera, który w oryginale koledzy nazywają Mon-chan. W polskiej wersji jest Moniuś czy Moniek. Tak samo Kenji mówi do siostrzenicy Kannusia, gdzie aż czuć, że w oryginale musi być charakterystyczne Kanna-chan. Albo gdy Kenji mówi o sobie do dzieci kolegi jako "braciszek", gdzie zapewne padło nie do końca przetłumaczalne "aniki". Moim zdaniem te drobne japońszczyzmy mogły zostać, to jest komiks dla czytelnika dorosłego, da sobie radę bez tych niefortunnych tłumaczeń. Komiks i cały cykl polecam, zapowiada się fantastyczna przygoda
    2 punkty
  4. Pierwsza rzecz, która się rzuca w oczy to większa interakcja na linii menadżer - zawodnik. No i mam wrażenie, że ustawienia taktyki są bardziej rozbudowane. Nie narzekam też na silnik meczowy.
    2 punkty
  5. TO SIE NIE DZIEJE!!!!!!!!!!!!111111oenoenoe Serio, bylo goraco, nie sciagnelo mi kasy za jeden domek przez limit na karcie, bylo 25-minutowe okienko, kiedy ktos mogl nam podrezerwowac go. Na szczescie wszystko oplacone i potwierdzone. Czuwam nad wszystkim.
    2 punkty
  6. Jak tyle lat się nie nauczyli to dzisiaj i tak nie pomoze
    1 punkt
  7. To jest talent w danej dziedzinie, który determinuje przyrost danego atrybutu przy awansie. Jak działają gwiazdki pokazuje mniej więcej poniższa tabela:
    1 punkt
  8. 1 punkt
  9. Od jakiegoś czasu tak robię. Co dwa lata kupuję. Chyba, że czymś mnie na kolana rzucą. Zobaczymy czy coś rzucającego wymyślą w FM-ie 2022. Jak nie będę spokojnie grał w 2021, który mi się podoba
    1 punkt
  10. Te dziady zabiły mi moją najdroższą inwestycję, członka milicji (850 koron!). Koleś był niesamowity z drugiego szeregu, kładł swoim warforkiem leszczy jak zboże. Ale w rozpierdusze jak powstała w bitce z alpami został sam, uśpili go i zmasakrowali tym swoim czarostwem. Co ciekawe, mimo, że zginęło chyba 3 braci, w tym ten nieszczęsny milicjant, z którym wiązałem pewne nadzieje, to reszta ekipy wyspała się za wszystkie czasy gdy kontrakt został zrealizowany i morale poszło mocno w górę
    1 punkt
  11. Dlatego uważam, że nie ma sensu co roku kupować nowej gry, bo zmiany są po prostu kosmetyczne.
    1 punkt
  12. Been there. Pierwszy sejw tak mi upadł Dostałem zadanie wyczyszczenia jakiejś kryjówki z bandytów, a tam siedzi nekromancer i 4 zombiaków. Straciłem 3 ludzi w walce z zombiakami, idę w stronę nekromancera, a ten ożywił zombiaków i... zrobił kolejne zombiaki z moich poległych kompanów próbowałem uciekać, ale nie udało się wyjść z zwarcia i game over
    1 punkt
  13. Mam bardzo podobne odczucia. Motyw z odejściem Thorgala tłumaczę sobie tym, że Van Hamme chyba nie miał w tamtym momencie pomysłów na "rodzinne" historie i wolał puścić Thorgala na samotne szukanie przygód.
    1 punkt
  14. 1 punkt
  15. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tym plugastwem, ja chcę normalny sezon NFL Dziękuję bardzo. Życzę miłej zabawy miłych tortur
    1 punkt
  16. Nie da sie. Jedyne dwa scenariusze umożliwiające wystawianie większej liczby braci. To wspomniana milicja (16/25, ale tylko lowborn) i manhunters, ale tam z kolei trzeba zachować proporcje między zniewolonym, a wolnymi (tych pierwszych musi być więcej i maja level cap 7).
    1 punkt
  17. Strażniczka Kluczy Ta część thorgalowego cyklu wyprowadziła mnie ze świata wydań Orbity. Mój egzemplarz wydała efemeryczna Korona i widać mocną zmianę - twarde okładki, dobry papier i nareszcie dobrze spasowany kolor i kreska. Sama historia jest taka sobie. Owszem, powrót do dawnych motywów to jest coś, co prawie zawsze mi się podoba, a teksty króla skrzatów są ozdobą tej części... ale jednak te przygody w drugim świecie wydają mi się mocno chaotyczne, a wszystko ostatecznie psuje już dla mnie ta końcowa decyzja Thorgala o odejściu. Nienaturalna i mało wiarygodna. 6,5/10
    1 punkt
  18. Chyba nie, on zależy od scenariusza (moi Kosynierzy mają limit 16 ).
    1 punkt
  19. IMO okropna grafomania, która, trzymając się Twojej metafory, więcej wspólnego niż z Il Gesù ma z katedrą w Licheniu Podobnie jak twórczość red. Steca. Za to Twoja recenzja bardzo ładna!
    1 punkt
  20. - Zaakceptuj straty - Bierz najtańszych w utrzymaniu, jak sie trafia z jakimkolwiek wyposażeniem, to dodatkowy plus. - Na starcie staraj sie nie brać zleceń na potwory. Wilkołaki, hieny czy wunże maja na koncie chyba większość wpisów w Księdze Poległych. Ponadto potwory nie dropią bezcennych na początku zbroi/hełmów. - Nie trać czasu i zapasów na wyprawy do Fortec i Cytadel, nie dostaniesz tam zlecenia. - Ceny potrafią sie drastycznie różnic między miastami, staraj sie kupować narzędzia jak tylko trafisz jakieś tanie. - Warto zainwestować w psy, są mordercze w early game. Fajnie jak psem zajmuje sie psiarczyk, daje to psu boost do morale. Warto pamiętać, żeby nie wypuszcza psa za wcześnie, bo niemal na pewno zginie. - Amunicja uzupełniana jest z zapasów, wiec jak np. zdobędziesz 0/5 oszczepów, to sie automatycznie uzupełnia jak wyposażysz w nie kogoś. - Wrogowie bardzo agresywnie atakują braci uzbrojonych w broń dystansowa, musza mieć obok siebie kogoś. - Pamietaj, żeby dystansowiec miał w „kieszeni” broń do walki w zwarciu - Perk „colossus” imo najważniejszy w pierwszym awansie - Z mojego doświadczenia na początku najprostsze są eskorty karawan. Dodatkowym plusem jest to, ze jesteś na ich wikcie. - Czytaj opisy broni. Ja sie dziwiłem dlaczego mój rębajło z dwuręcznym toporem jest taki nieskuteczny. Okazało sie, ze topór ma optymalny zasięg rażenia dwa pola. Teraz z drugiej linii potrafi nawet ściąć głowę nieostrożnemu rywalowi. - Na początek najbezpieczniejszym wyposażeniem dla naszych gagatkow jest zestaw włócznia i tarcza, ale warto tez mieć bronie sieczne, obuchowe czy toporki. - Zidentyfikuj którzy bracia maja szanse na wyrośnięcie na porządnego wojaka (gwiazdki w kluczowych atrybutach) i niech ich życia bronią ci nieszczęśnicy, którzy takich gwiazdek nie mają. - Braci z ciężka rana warto mimo wszystko trzymać w rezerwie, dlatego warto mieć dość szybko 2-3 nadliczbowych braci.
    1 punkt
  21. Michał Okoński - "Światło bramki" Pisać o prostych rzeczach w sposób wzniosły to dla jednych grafomania, a dla drugich sposób podniesienia rangi zjawisk i czynności, które z jakiegoś logicznie niewytłumaczalnego powodu stanowią dla nich emocjonalną wartość znacznie wyższą, niż jest to społecznie pożądane. Jest to zabieg po trosze kompensacyjny, jakby zadośćuczynienie czynnościom powszechnie uważanym za zwyczajne, lecz mającym w sobie coś magicznego. Stąd, zamiast jedenastu ćwierćinteligentów spędzających całe dnie na graniu w gry na konsoli albo włóczących się po galeriach handlowych lub innym targowisku próżności, w epopejach egzaltowanych futbolowych romantyków po boisku dostojnie kroczą antyczni herosi, półbogowie, poeci, a - wykreowany zapewne przez cyniczne agencje marketingowe - imidż co poniektórych futbolistów-filozofów trafia na podatny grunt w postaci mężczyzny w średnim wieku, który - jak ten argentyński pibe - nigdy nie chce przestać być chłopcem i pragnie znów poczuć ten dreszcz emocji towarzyszący oglądaniu tytanów z plakatów zdobiących ściany jego pokoju w rodzinnym domu. Ten rodzaj języka pierwszy raz poczułem, kiedy w wieku szczenięcym czytałem “Encyklopedię Piłkarską FUJI. Tom 13. Copa America” autorstwa Tomasza Wołka. Wówczas na nieświadomego nastolatka z Białegostoku spłynęła cała magia południowoamerykańskiej piłki, zwłaszcza tej pradawnej, amatorskiej, a fragmenty o wieszczach tworzących dzieła opiewające dryblingi Isabelino Gradina, historia alumnów British High School w Buenos Aires rządzących ligą, czy w końcu namalowany z pieczołowitością godną mistrza Caravaggia - choć piórem, nie pędzlem - obraz niebieskookiego mulata Artura Friedenreicha, posypującego swą skórę w odcieniu cafe au lait mąką przed trybuną skandujących rasistowskie hasła kibiców Fluminense utkwiły w mojej pamięci tak bardzo, iż stworzyły pewnego rodzaju azymut piłkopisarskiej doskonałości, objawiony mi podczas wołkowego zwiastowania. Wówczas to zstąpił na mnie po raz pierwszy duch Eduardo Galeano, najwybitniejszego z woltyżerów futbolowego pióra, choć jeszcze nienazwany. W ciele własnym objawił mi się jak archanioł Maryi dopiero dwie dekady później, gdy - zawiedziony komercją i kierunkiem, w którym piłka jako sport podąża (fizyczność, kolektyw, atletyzm - brak miejsca dla wirtuozów) - zakupiłem przypadkiem arcydzieło zatytułowane “Blaski i cienie futbolu”. Don Eduardo wystąpił w tej historii w roli Pantokratora, który wskrzesił zblazowanego, trzydziestoletniego Łazarza, w mogile czasów minionych wspominającego ostatniego prawdziwego enganche. Znalazłem mentora, który - choć od lat martwy - zza grobu szeptał mi do serca “nie jesteś sam, jest nas wielu”. Niejako w kontrze do magicznego realizmu kreślonego przez dryfujących w chmurach pogrobowców Wernyhory, powstawały kolejne odarte z poezji publikacje - do bólu faktograficzne lub wulgarne i skandalizujące. Tryumfy święciły treści poświęcone korupcji, pornografii i pijaństwu. Odbiorca masowy konsumował kolejne alkoholowe biografie i napędzał tabloidowe perpetuum mobile. Paweł Zarzeczny jako radę dla adeptów dziennikarstwa przedstawiał czatowanie pod klubem nocnym jak paparazzi, a Janusz Atlas wprost mówił, że on jest od tego, żeby gazetę sprzedać, a nie głosić dobrą nowinę - dlatego woli pisać o kochankach piłkarzy niż o dalszych losach afrykańskich olimpijczyków z Barcelony. Romantyzm był zdecydowanie w odwrocie. Duch jednak nie umarł. W tym właśnie klimacie zmartwychwstał po raz kolejny. Czytając książkę “Światło bramki” Michała Okońskiego znów czułem się jak wtedy, kiedy Eduardo Galeano opowiadał anegdotę o starym Alcidesie Ghiggi dryblującym pomarańczą pomiędzy sklepowymi alejkami, odtwarzając pamiętnego gola z finału Mistrzostw Świata w 1950 roku, kiedy to uciszył Maracanę. Okoński zresztą przyznaje się do inspiracji otwarcie. Nazwisko dona Eduarda pada w tekście dziennikarza “Tygodnika Powszechnego” wielokrotnie, podobnie zresztą jak innego znawcy i propagatora czasów minionych - Jonathana Wilsona, którego “Aniołowie o brudnych twarzach” to moja druga ukochana książka o piłce. Okoński pisze w swoim charakterystycznym stylu elokwentnego przedstawiciela krakowskiej inteligencji katolickiej, gdzieś w tle echem odbija się Stec, ale nad jednym i drugim czuwa niezmiennie Galeano. Są odniesienia biblijne, kulturowe, literaturowe i całe mnóstwo introspekcji. Wszystko to, co kocham. Pozwólcie, że zacytuję mój ulubiony fragment, dotyczący meczu guardiolowskiego Bayernu z Manchesterem City w Lidze Mistrzów: "Tu nie ma nic ludzkiego, nic na naszą miarę. Siła i potęga tej rzeczywistości budzi grozę, jak głos gromu. Ogień szerzy się przed nią i spala wokół jej przeciwników, a Joe Hart okrywa się wstydem (por. Ps 97). Musimy się jej bać, jak sądu ostatecznego, z jego zastępami aniołów. Aniołów - dodajmy - nieoswojonych barokowym obrazkiem, może więc bardziej jeźdźców apokalipsy o dürerowskich twarzach Ribery'ego, Mullera, Robbena i Kroosa. Miłosierdzie? Nadzieja? Czy nie lepiej ją porzucić, zwłaszcza że jeden z piłkarzy nazywa się Dante?" Czytając to czułem, jakby mi don Eduardo po sercu bosymi stopami chodził. A jest tego więcej. Podobnie jak Wilson, Okoński czci słowem Cruyffa, Maradonę, Pirlo, wspomnianego Guardiolę, Kloppa czy Wengera, jednak dodaje do tego cudowny polski akcent w postaci Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego. Wszystko to czyni w podobny - charakterystyczny dla siebie sposób. Zdaję sobie sprawę, że “Światło bramki” nie jest książką dla każdego. Ba, jestem święcie przekonany, że do większości kibiców nie trafi. Podobnie jak nie trafia Galeano. Co ciekawe, jako samozwańczy ambasador dobrej nowiny wieszcza z Montevideo, pożyczyłem “Blaski i cienie futbolu” trzem znajomym piłkarskim zapaleńcom. Żaden z nich nie był zachwycony. Nie ma wszak w tym nic złego - to kwestia gustu. Podobnie dla wielu dziś kiczowate i niepotrzebne wydają się barokowe katedry, a do tego właśnie porównałbym Okońskiego i Galeano - do budowniczych monumentalnych kopuł pełnych ornamentów i symboliki wymagającej nie tylko rozumienia, ale i uwielbienia pewnego kodu kulturowego. Kodu, który w epoce wszechobecnego minimalizmu i kultury zupki z proszku jest wybitnie niemodny i anachroniczny. Tak samo, jak anachroniczni byli wielcy stadionowi romantycy - Pirlo, Riquelme czy Baggio. Dla futbolowych romantyków - polecam 10/10.
    1 punkt
  22. Conference National Także na Lewego spokojnie poczekam aż skończy 40 lat
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...