O wszystko zadbam
(Netflix)
Dawno mnie tak żaden film nie zgrzał. Pierwsze około 45 minut skakałem na kanapie z radości jakie cudeńko znalazłem, żeby na końcu siedzieć wkurwiony. Zmarnowano naprawdę fajny pomysł na film robiąc z tego gunwo-pseudo-akcyjniaka z niepotrzebnym imo afiszowaniem gurl power.
Marla Grayson to bezwzględna hiena (o sobie mówi lwica), której pomysłem na życie jest wykorzystanie dziury w systemie, który pozwala oddać staruszka pod skrzydła opiekuna prawnego bez wiedzy zainteresowanego. Będąc jego opiekunem Marla umieszcza klienta w luksusowym ośrodku, który tak naprawdę jest złota klatka, a sama spienięża majątek by pokryć rachunki za swoje rzekome usługi dla dobra podopiecznych. Któregoś dnia Marli trafia sie w ręce prawdziwy rarytas - samotna staruszka nadziana hajsem po uszy. Marla wprowadza machinę w ruch i świat babci w ciagu pol godziny staje na głowie, a Marla błyskawicznie spienięża wszystkie ruchomości i nieruchomości, skoro babcia i tak jest sama, a spod ręki Marli do końca życia sie nie wydostanie. Okazuje sie, ze o babcie jednak ktoś pyta i nie jest to ktoś miły.
I w tym miejscu zapowiadało sie na naprawdę ciekawa batalie, tym bardziej, ze zainteresowanym jest nie kto inny jak Peter Dinklage, wiec możemy wykorzystać jego charyzmę i umiejetność grania przebiegłych osób. Mogliśmy liczyć na pojedynek dwóch spaczonych umysłów, które inteligentnie zwalczają sie. Moglismy może liczyć, ze Marla poczuje na własnej skórze co wyprawia. NOPE. Film zamienia sie w tandetnego akcyjniaka z plot armourami takimi, ze płakać sie chce, niebywałym dziurami logicznymi, uproszczeniami i bzdurami, a samo starcie obu osób jest maksymalnie spłycone. Od pewnego momentu nawet można przewidywać kolejne sceny, bo są tak odtwórcze, ze zęby bolą. O zakończeniu nie pisze, kto chce to zobaczy.
Zmarnowany potencjał, zmarnowany Dinklage, zmarnowany entuzjazm z początku i w sumie dwie godziny. Nie polecam, chyba, ze ktoś chce być świadkiem marnacji ciekawego pomysłu.